Młody Chińczyk wyszedł z pomieszczenia. Wrócił, niosąc podobne do kleszczy dentystycznych, szczypce.
Jadę oblał zimny pot.
— No? — zapytał doktor.
Potrząsnęła głową, nie chcąc okazać przerażenia.
Nie czekając dłużej, młody Chińczyk chwycił jej prawą dłoń i siłą rozprostował palce. Poczuła, że szczypcami chwycił paznokieć jej wskazującego palca, więc naprężyła mięśnie, żeby wytrzymać ból. Trwało to krócej niż przypuszczała, ale i ból przerósł jej oczekiwania.
Rana piekła potwornie, jakby wyrwano jej cały palec.
Odważyła się spojrzeć na rękę. Palec krwawił, ale ból przytłumiony był jeszcze szokiem. W pewnej chwili poczuła przerażające rwanie i zaczęła krzyczeć.
Paznokieć tkwiący w szczypcach wydał jej się zaskakująco długi. Nigdy nie uwierzyłaby, że może być aż tak długi. Chińczyk z odrazą rzucił go do kosza na papiery.
Jada odrzuciła głowę w tył, próbując powstrzymać nudności. Cierpienia łagodziła swoista satysfakcja: teraz już wiedziała, że wytrzyma, że mogą zerwać jej wszystkie paznokcie, a i tak nic nie powie. Lester byłby z niej dumny:
Lekko zaniepokojona, zadawała sobie pytanie, czy to odrośnie, czy nie zostanie okaleczona na całe życie.
— Będzie pani mówić? — spokojnie zapytał doktor.
— To przykre, do czego pani nas zmusza.
Uroczy eufemizm!
— Łotry... — warknęła. — Łotry...
Doktor Shu-lo powstrzymał młodego Chińczyka, który ujmował już rękę Jady. Prymitywne metody skutkują tylko wobec indywiduów słabych lub skorumpowanych.
Wydał po chińsku jakiś rozkaz. Mężczyzna ze szczypcami zniknął. Wrócił z małym, czarnym zawiniątkiem, które podał doktorowi. Ten wyjął z niego strzykawkę i ampułkę.
Z namaszczeniem napełnił ją, wypuścił kropelkę płynu, potem zbliżył się do Jady. Czoło dziewczyny zrosiło się kropelkami potu. Zawsze bała się zastrzyków.
— Proszę się nie ruszać — powiedział obojętnym tonem Chińczyk. — To zastrzyk dożylny. Jeżeli pani drgnie, mogę panią zabić. A pani nie chce umierać, prawda?...
Nie, Jada nie chciała umierać. Sparaliżowana strachem patrzyła, jak igła wbija się w jej żyłę. Poczuła lekkie ukłucie, potem zupełnie znośny ból, kiedy płyn rozchodził się we krwi.
— Co pan ze mną robi? — zapytała zdławionym głosem.
Chińczyk nie odpowiadał. Wyciągnął igłę, przetarł rękę wacikiem i odłożył strzykawkę.
— To potrwa jakieś dziesięć minut — powiedział do Lo-ning i Krisantema.
Młoda Chinka podeszła do krzesła i szepnęła:
— Jestem pewna, że gdyby tak wyłupać pani oczy, zaczęłaby pani mówić...
Ciekawa z niej była osóbka.
Jada dziwnie się czuła. Zimny pot, skurcze żołądka.
Jakby od trzech dni nie miała nic w ustach. Oby tylko wytrzymać!
Kiedy podniosła powieki, ściany izby poczęły wirować i chwiać się. Powstrzymała się od krzyku. Potwornie bolała ją głowa, zbierało się jej na wymioty, czuła jak krew tętni w jej skroniach. Krzyknęła, gdy doktor pochylił się nad nią. Zrobił się bardzo długi, patykowaty. Miał maleńką, zieloną główkę w kształcie gruszki i oczy owada — wypukłe i jasne. Nie usłyszała pytania i zamknęła oczy.
Poczuła, że ciągną jej głowę w tył, bez brutalności, ale zdecydowanie. Otworzyła oczy. Tym razem Chińczyk miał już normalną twarz. Zobaczyła, że porusza wargami.
— Co zrobiła pani z człowiekiem, z którym pani była?
Każde słowo odbijało się bolesnym echem w jej głowie. Wszystko było zamazane. Nie odpowiedziała.
Chińczyk wielokrotnie powtarzał pytanie monotonnym głosem, bardzo opanowany. Powoli jakaś wizja wżerała się w jej mózg, coraz natrętniejsza. Zaczynała przeszkadzać. Musiała odpowiedzieć, żeby uwolnić się od dręczącej ją bestii. Bezwzględnie musiała.
— Z jakim człowiekiem? — zapytała bełkotliwie.
— Z blondynem — odpowiedział cierpliwie głos.
Powoli obraz Malka krystalizował się w mózgu Jady.
Ale coś tkwiącego w podświadomości nie pozwalało jej odpowiedzieć.
— Ja... ja nie wiem — wykrztusiła.
Płakała, nie zdając sobie z tego sprawy. Potem wszystko zmąciło się w jej pamięci, nie słyszała już żadnych pytań. Jej głowa opadła bezwładnie.
Shu-lo z niedowierzaniem pokręcił głową. Natrafił na wyjątkowo trudną jednostkę. Podszedł do niej, uniósł jej powiekę, potem pospiesznie osłuchał.
— Pozostaje tylko hipnoza — powiedział. — Jeżeli chcemy szybko do czegoś dojść. Zastrzyk penthotalu, który jej dałem, nieco pomoże i w ciągu godziny powinniśmy to z niej wydobyć.
— Godziny?! — krzyknęła Lo-ning.
Widziała Malka ledwie trzy razy, ale nie była w stanie zapomnieć jego złotych oczu. Krisantem przestępował z nogi na nogę, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Nie znał się na torturach. Jego zawodem było zabijanie. Ale poważnie martwił się o Malka. Jeżeli nie trzeba było ani garotty, ani jego starej Astry, nie na wiele mógł się przydać!
— Pomóżcie mi ją zanieść na górę — powiedział doktor.
Z pomocą drugiego Chińczyka Elko podjął się transportu nieprzytomnej Jady.
Było wpół do pierwszej Na każdym stopniu schodów, prowadzących do mieszkania Jady, stał policjant. FBI pół godziny temu obstawiło budynek, uwolniło stróża i centymetr po centymetrze przewracało mieszkanie Jady do góry nogami.
Bez skutku.
Al Katz osobiście badał uszkodzenia czerwonego cadiiiaca. Amerykaninem ciągle miotała złość. FBI postawiło na nogi ponad dwieście patroli samochodowych. Wszystkie drogi wylotowe z Północnego Harlemu zablokowano. Rysopis Jady podano wszystkim. Tak, jak i Malka. Dzielnicę, w której znaleziono nadajnik, przeczesano piędź po piędzi.
I nic.
— Wróćmy tam — zaproponował.
Niewielki konwój skierował się ku skrzyżowaniu 122 Ulicy i Dziewiątej Alei. Wóz patrolowy stał tam przez cały czas, czekając na Bóg wie jaki cud. Kiedy przyjechał Katz, włączono dwa reflektory, aby umożliwić mu zbadanie terenu. Robił to prawie na czworakach, milimetr po milimetrze. Nagle wydał okrzyk i podniósł coś delikatnie. Odpryski czerwonego lakieru. Takiego, jak cadiiiac Jady.
Coś nieprzewidzianego wydarzyło się na skrzyżowaniu. Al Katz kontynuował śledztwo, ale nie znalazł już nic, poza odrobiną świeżego cementu, do tego jednak nie przywiązywał najmniejszej wagi. Zniechęcony, postanowił iść się położyć, wydając rozkaz, by nie przerywano poszukiwań i obserwacji. Czuł się wobec Malka winien. Przecież sam zachęcał go do podjęcia ryzyka.
Teraz zniknął, zniknęła też dziewczyna i tyle tylko o nich wiedział. Jeżeli Murzynka nie znajdzie się szybko, szanse na zobaczenie austriackiego księcia żywego spadną niemal do zera.
Wściekły jechał do siebie na Park Avenue przez Harlem. Mieszkał na wprost budynku Panamu. Jeżeli cokolwiek znajdą, powiadomią go natychmiast. Niestety, nie bardzo na to liczył. W Harlemie nie byli u siebie.
Nawet FBI.
Jada parsknęła śmiechem. Na głowie doktora Shu-lo siedział puchacz. Zamknęła oczy i pod powiekami ujrzała jaskrawe plamy. Było jej dobrze, nikt o nic nie pytał, czuła się rozluźniona i nie troszczyła się już nawet o to, gdzie jest. Ból ustał. Nie doskwierał nawet okaleczony palec. Zrobiono jej zresztą opatrunek.
— Otwórz oczy — rozbrzmiał naglący głos doktora.
— Otwórz oczy i słuchaj muzyki.
Jada posłusznie uniosła powieki. Na początku światło lampy stroboskopowej raziło ją. Nieustanne białe i niebieskie migotanie zmuszało do mrużenia oczu, ale oswoiła się z nim bardzo szybko. Po chwili widziała już tylko poruszające się przed oczyma światełko, od którego tak trudno było oderwać wzrok, aż wreszcie poczęła je śledzić.