Jednocześnie ukołysała ją muzyka. To nie była naprawdę żadna zwarta melodia, ale raczej harmonijnie dobrane dźwięki, dające w sumie bardzo odprężającą całość. Jada miała wrażenie, że jej ciało nic nie waży, jak wtedy, kiedy paliła dużo marihuany. Przyłapała się na podśpiewywaniu. Doktor zapytał uprzejmie:
— O czym pani myśli?
Jada zmarszczyła brwi. O czym myślała?
— Dobrze mi — powiedziała szczerze. — Nie myślę o niczym szczególnym. Jest ładnie.
Doktor zgodził się i nie nalegał. Wyregulował stroboskop tak, aby światło było nieco bardziej rozległe, potem podszedł do magnetofonu i zrobił nieco głośniej. Jada leżała na skórzanej kanapie, pod głową miała poduszki.
Byli w jego gabinecie. Oczywiście, urządzono go trochę prowizorycznie, jednak miał nadzieję osiągnąć pożądany rezultat. Spojrzał na zegarek. Jada była pod hipnozą od przeszło godziny. Naprawdę była wyjątkowo odporna, nawet na zastrzyk reagowała słabo.
Doktor zmusił się do wypalenia z Lo-ning i Krisantemem papierosa przed powrotem do gabinetu. Oddech Jady był tak regularny, jakby spała, ale oczy miała wciąż otwarte i wpatrzone w stroboskop. Chińczyk pochylił się nad nią.
— W dalszym ciągu czuje się pani tak dobrze? — zapytał pogodnie.
— O,tak!
— Miała pani bardzo wesoły wieczór, nieprawdaż?
Jada usilnie próbowała sobie przypomnieć. Ale, skoro tylko sięgnęła myślami wstecz, coś pękło i psuło jej samopoczucie, a przecież naprawdę starała się przez grzeczność wobec tego tak przyjemnego głosu. Pomagał jej zresztą.
— Zabrała pani przyjaciela na przejażdżkę...
W tej samej chwili runęła wewnętrzna bariera. Całe Jej świadome „ja” rozpadło się. Parsknęła śmiechem.
— Nazywasz to przejażdżką?
Przed oczyma przesunął jej się obraz ogromnej betoniarki, nadjeżdżającej na skrzyżowanie. Serdecznie ją to ubawiło.
— Dobrze się skończyła? — zapytał jowialny głos. — Podobał się pani?
Śmiech Jady był histeryczny.
— Nie miał pojęcia, że jedzie na spotkanie z betoniarką.
— Z betoniarką?
Doktor mimo woli powtórzył słowo. Co tu miała do rzeczy betoniarka? Ale przecież dobrze znał angielski.
Chociaż slang Harlemu był czasem niezrozumiały.
Jada dalej śmiała się sama do siebie.
— Ta betoniarka, to pani? — zapytał. — Jakie dziwne przezwisko!
— To nie ja — obruszyła się. — Nie wie pan, co to jest betoniarka? Takie duże, całe żółte. Do którego ładuje się cement.
Nagle wspomnienie wieczoru zatarło się w jej pamięci. Powracała migrena.
— Niech mi pan da posłuchać muzyki — powiedziała błagalnie.
Doktor nie nalegał. Bał się ją wybudzić. Wyszedł na palcach.
Al Katz cierpliwie powtarzał trzeci raz:
— Chcę, żebyście zajęli się poszukiwaniem żółtej betoniarki, która musi być gdzieś w Harlemie i w której leży żywy lub martwy, nasz agent, książę Malko. Chcę, żeby wszyscy pańscy ludzie wyruszyli natychmiast.
Z drugiego końca kabla dobiegły protesty dyspozytora FBI. Jego ludzie padali na twarz, była trzecia rano.
— Musi pan to jakoś załatwić — uciął Katz. — Niech otworzą place budów, składy, jeżeli trzeba, niech pan budzi właścicieli. Ale jutro rano będzie za późno. Chcę go znaleźć żywego, a nie wystawić mu pomnik.
Rzucił słuchawkę. Musiał się na kimś wyładować.
Przed kwadransem zadzwonił do niego doktor Shu-lo. I przyznał się, że rozmawiał z Jadą, po czym puścił ją wolno. Al Katz wiedział, że Chińczyk kłamie, ale był kompletnie bezradny. W pewnym jednak sensie uspokoił się, wiedząc, że Jada nie wpadła w ręce FBI. Odwołał się do ich pomocy tylko dlatego, że w Nowym Jorku nie dysponował wystarczającą, do przeprowadzenia akcji na tak szeroką skalę, liczbą ludzi. A FBI nie mogła mu niczego odmówić. Choć oficjalnie pełnił funkcję bliżej nieokreśloną, rozkazy otrzymywał bezpośrednio z Białego Domu lub najwyższych szczebli CIA.
Zamiast położyć się z powrotem spać, poszedł zrobić sobie kawy. Niegdyś prezydent John Kennedy kazał FBI wywlec z łóżek o czwartej rano hutniczych magnatów.
Dlaczegóż by nie zrobić tego samego z przedsiębiorcami, którzy w dodatku należeli przeważnie do mafii...
Krisantem usadowił Jadę wygodnie na tylnym siedzeniu dodge’a, potem usiadł za kierownicą, pozostawiając ją opiece Lo-ning. Zabandażowano jej starannie okaleczony palec. Zdawała się spać. Efekt hipnozy minie za dwadzieścia minut. Doktor Shu-lo przyspieszył proces, wstrzykując jej amfetaminę. Jedyny problem stanowił brakujący pantofel, który zgubiła szamocąc się z Elkiem w korytarzu.
Lo-ning z przyjemnością wrzuciłaby ją do kosza na śmieci, posiekawszy uprzednio na drobne kawałki, ale dała się przekonać doktorowi. Jego plan polegał na wypuszczeniu jej gdzieś w Harlemie i śledzeniu. Pod warunkiem, że nie przyjdzie jej na myśl wracać do domu, skąd zgarnie ją FBI. W każdym razie, Chinka musiała wrócić na 207 Ulicę po swojego volkswagena.
Ulice były niemal bezludne i Krisantemowi prowadzenie wozu w Nowym Jorku nareszcie sprawiło autentyczną przyjemność.
Minąwszy Central Park ruszył Ósmą Aleją.
Lo-ning wypchnęła Jadę z dodge’a na Lennox Avenue, na wysokości 135 Ulicy.
Nieco dalej stało kilka taksówek. Młoda Murzynka wysiadła potulnie z samochodu i o mało się nie przewróciła. Zauważyła, że ma tylko jeden but, więc ściągnęła go i niosła w ręku. Potem odeszła chwiejnym krokiem.
Szła Lennox Avenue nie zatrzymując się przy postoju. Jakiś Murzyn zaczepił ją, ale odszedł natychmiast przekonany, że jest w sztok pijana. Jada skręciła w 138 Ulicę.
Krisantem przyspieszył nieco, aby nie stracić jej z oczu. Domy n» 138 Ulicy były ubogie, obskurne, pozbawione klimatyzacji i odrapane. Latem ludzie spali w przedsionku, żeby mieć czym oddychać. Nie było tu żadnej kafejki, żadnego lokalu. A więc Jada szła do kogoś. Jej dom znajdował się zbyt daleko, aby mogła udać się tam piechotą.
Wóz patrolowy nr 886 kończył objazd nie zauważywszy niczego szczególnego, gdy biały sierżant siedzący obok czarnego kierowcy wykrzyknął:
— Hej! Widziałeś?
Dostrzegł właśnie Jadę, która wymachując pantofelkiem zygzakiem szła po chodniku. Zwrócił uwagę na jej fantastyczny, uwydatniony przez za krótką sukienkę, zadek.
Czarny policjant, nastrojony filozoficznie i senny, wzruszył ramionami.
— Schlała się w cztery dupy, ale to jeszcze nie zbrodnia. Niezła dupa!
Biały potrząsnął głową. Był nowy w Harlemie i jeszcze bardzo przejmował się przepisami.
— Nie możemy jej tak zostawić — upierał się. — Zgwałcą ją, poderżną jej gardło. Wygląda bardzo młodo.
Czarny zachichotał.
— Skoro jest o tej porze na ulicy, to możesz być pewien, że dziewictwo sprzedała za dwadzieścia pięć centów w jakiejś bramie dawno temu. Nie czepiaj się jej.
Na pewno nie znosi glin i nie nadstawi ci się przed odejściem.
Urażony sierżat nie ustępował:
— Nie zostawimy jej tu. Zawróć! Tak będzie lepiej.
Jako że dowodził tu sierżant, czarny ustąpił. W końcu, co go obchodziła ta dziewczyna. Opieszale zatoczył łuk, skręcił w Lennox, nie włączając nawet syreny i powoli wjechał w 138. Bujna sylwetka idącej zygzakiem Jady zajmowała cały chodnik. Samochód zatrzymał się przed nią i szofer oświetlił postać dziewczyny.
Zaskoczona Jada zmrużyła powieki i zawołała: