— Hello!
Obaj policjanci wysiedli i stanęli obok niej. Sierżanta uderzył jej oddech i zamajaczone spojrzenie.
— Na Boga! — jęknął. — Ona jest w dodatku naćpana. Nie możemy jej zostawić. To przestępstwo...
Ujął Jadę za ramię i oświadczył:
— Young Lady, you arę under arrest...
Nie wyglądało na to, żeby to do niej dotarło. Potulnie pozwoliła wsadzić się do samochodu. Sierżant usiadł z tyłu, obok niej.
— Ale się musiała opalić trawki — niechętnie powiedział Murzyn. — Nawet nie wie, gdzie jest.
Faktycznie. Jada spokojnie oparła głowę na ramieniu sierżanta. Tego było za wiele. Czarny wziął kurs na komisariat przy 186 Ulicy.
Jak wszyscy, policjanci z wozu 886 dostali rysopis Jady. Tyle że nie należeli do FBI, a rysopisów podawano im co wieczór po dwadzieścia. W dodatku mowa była o szykownej Murzynce w czerwonym cadiiiacu, a nie o pijanej dziwce, której pośladki zmąciłyby spokój pastora.
Elko Krisantem przeklął po turecku. W trudnych chwilach używał rodzimego języka. Bezsilnie patrzył, jak policjanci ładują Jadę do samochodu.
— No, to po wszystkim — powiedział z filozoficznym spokojem.
Przez chwilę zawahał się, czy nie interweniować, ale to już naprawdę było zbyt skomplikowane. Czerwone światła wozu patrolowego zniknęły i Elko także ruszył. Pozostało mu tylko podwieźć Lo-ning po jej samochód. A potem postarać się na coś przydać. Chinka poinformowała go, na jakim etapie znajdowały się poszukiwania, więc za każdym razem, gdy mijali ciężarówkę, Elko przyglądał się jej dokładnie na wypadek, gdyby jakimś cudem okazała się betoniarką.
W głębi serca tracił nadzieję. Nowy Jork wydawał mu się gigantycznym labiryntem. Myślał o tysiącach budów i baz istniejących w tym mieście. Gdyby to było w Istambule... Odszukałby tę przeklętą betoniarkę w ciągu dziesięciu minut. Przecież Malko uratował mu życie.
Tego się nie zapomina.
Kiedy wóz 886 dotarł do 160 Ulicy biały sierżant począł wykazywać odrobinę ludzkich uczuć.
— Myślisz, że długo ją będą trzymali? — zapytał.
Czarny skinął głową.
— Oskarżą ją — potwierdził ze smutkiem. — Oficer dyżurny ma obowiązek to zrobić, jeżeli przywozisz mu delikwenta w takim stanie. Będzie musiała stanąć przed sądem i zapłacić kaucję. Ale pewnie nie ma szmalu, więc posiedzi w pudle.
Koloryzował trochę...
Nieswój, sierżant spojrzał na śpiącą na jego ramieniu śliczną Murzynkę. Teraz, kiedy czarny dostarczył mu satysfakcji, akceptując zatrzymanie dziewczyny, czuł się w pewnej mierze winien. Jako że incydent był drobny, nie złożyli dotąd meldunku.
— Ale nie możemy jej tak wypuścić — zaczął.
— Człowieku — odpowiedział sentencjonalnie — gdyby tak zatrzymywać wszystkie naćpane dziewczyny w Harlemie, trzeba by obrócić Long Island w więzienie.
Nie zrobiła nic złego.
Zwolnił celowo.
Sierżant podjął nagle decyzję:
— W porządku. Puścimy ją. Ale gęba na kłódkę — co?
— Gadanie.
Murzyn zjechał na bok. Zatrzymał się i wysiadł, żeby otworzyć drzwiczki i wyciągnąć Jadę z samochodu.
Walczyła z zamykającymi się powiekami. Gliniarz lekko nią potrząsnął, bardzo życzliwy.
— Zmykaj mała.
I, jakby chcąc dodać jej energii, klepnął ją po krągłych pośladkach, nim wsiadł do wozu. Nie wszystko stracił.
Jada odeszła, policjanci zawrócili. Czarny pogwizdywał z zadowolenia. To był dobry glina, tyle że miał zbyt miękkie serce, żeby dostać awans.
Za pięć siódma Al Katz kończył jedenastą filiżankę kawy. Spał niespełna trzy godziny.
Zaczerwienionymi ze zmęczenia oczyma patrzył na wznoszące się ponad gmach Narodów Zjednoczonych słońce. Jego biuro przy United Plaża 799 przeobrażone zostało tymczasowo w punkt dowodzenia poszukiwaniami Malka. Czterech jego zastępców utrzymywało stały kontakt z przetrząsającymi budowy i bazy ekipami.
Był już poranek, a ciągle jeszcze nie natrafiono na ślad Malka ani tej żółtej betoniarki. Wydawać się mogło, że wszystkie nowojorskie betoniarki były żółte.
Biorąc pod uwagę ilość budów prowadzonych właśnie w mieście, ich praca przypominała poszukiwanie igły w stogu siana.
W miarę tego, jak FBI donosiło o przetrząśnięciu kolejnych miejsc, Al Katz umieszczał różnokolorowe szpileczki na olbrzymim planie Manhattanu, wiszącym na ścianie. Nie służyło to zresztą absolutnie niczemu, ale dawało mu poczucie, że coś robi. Agenci FBI wyczyniali cuda.
Zaimprowizowana, w gruncie rzeczy, akcja opierała się częściowo na danych z książek telefonicznych. Ale każde przedsiębiorstwo posiadało wiele baz. W dodatku, budzeni w środku nocy ludzie, pytani ni z tego ni z owego, gdzie znajduje się baza ich betoniarek, rzucali słuchawkami, klnąc kiepskiego żartownisia... Inspekcja jednej bazy zajmowała przynajmniej pół godziny. Trzeba było wdrapywać się na tył maszyny i zaglądać do wnętrza, przyświecając sobie latarką...
Telefon zadzwonił równocześnie z nastawionym na siódmą budzikiem. Oba sygnały równie bezużyteczne.
Al Katz potarł źle ogolone policzki. Od trzech godzin rozpaczliwie szukał sposobu uniemożliwienia betoniarkom wyjazdu i załadunku cementu i nic nie zdołał wymyśleć. Było fizyczną niemożliwością i bezprawiem ściągnąć wszystkie betoniarki na policyjny parking, aby odnaleźć człowieka, który pewnie już nie żył. Nawet burmistrz Nowego Jorku, który niegdyś zakazał inwalidom używania samochodów, nie ośmieliłby się tego zrobić.
Jeżeli Malko jeszcze żyje, to przyjdzie mu umrzeć potworną śmiercią — oblepi go i udusi masa cementowej mazi. Prawdopodobnie nigdy nie uda się odnaleźć jego ciała.
Na domiar złego Al Katz nie dowiedział się niczego nowego o aferze. Jeszcze tylko parę dni i będzie po głosowaniu. A oni ciągle działają po omacku.
Dla odprężenia wstał i podszedł wbić w mapę jeszcze jedną czerwoną szpilkę.
Chris Jones wszedł do bazy Colonial Concrete przy 145 Ulicy dokładnie o siódmej dwadzieścia sześć. Na sam widok betoniarki chciało mu się rzygać. Od trzeciej rano przemierzał West Side Harlemu w towarzystwie Miltona Brabecka i Elka Krisantema. Dziwna z nich była trójka... Turek spotkał obu goryli z CIA w biurze Ala. Powitanie było raczej chłodne. Bez słowa zdecydowali zakopać tomahawk wojenny na czas poszukiwań Malka. Krisantem w pojedynkę nie był w stanie nic zdziałać. Wręczono mu wielką latarkę i razem z tamtymi zaglądał do brzuchów betoniarek.
Baza przy 145 Ulicy podobna była do wszystkich innych. Chris Jones zostawił samochód Miltonowi, który jechał na sąsiednią budowę przy Lennox Avenue, sto metrów dalej, bo ulica była już zablokowana przez biorące ładunek ciężarówki.
Z Krisantemem za plecami Chris wtargnął do dyspozytorni. Mieli tu pół tuzina betoniarek. Jedna wyjeżdżała właśnie, kiedy przybyli. Chris wyrecytował po raz setny tę samą formułkę przed osłupiałym urzędnikiem. Czy nie zginęła im betoniarka? Nie zauważyli niczego dziwnego?
Pospiesznie sprawdzili pozostałe betoniarki. Kierownik bazy, wyjątkowo chętnie udzielający informacji, wysoki blondyn podsunął:
— Powinniście zajrzeć do kawiarni na wprost. Nocny stróż, John, powinien tam jeszcze siedzieć. Może coś zauważył.
Chris podziękował grzecznie. Betoniarki wychodziły mu uszami. Gdyby nie szło o życie Malka... Nie miał zupełnie ochoty wysłuchiwać ględzenia faceta, który nie powie im nic nowego i tylko dzięki kawie może utrzymać otwarte oczy.
W kawiarni pachniało przypalonym tłuszczem i kawą.
Nocny stróż, łatwy do rozpoznania dzięki mundurowi i pistoletowi, siedział oparty o kontuar. Sam. Chris podszedł i jowialnie poklepał go po plecach. Stary podniósł głowę.