Выбрать главу

Aż do ostatniej sekundy Tanace towarzyszył będzie bezgraniczny lęk. Jednak niezbędna do wypełnienia tego planu doza zimnej krwi i okrucieństwa pobudzała go.

Zasłużył sobie na zwycięstwo. Nie bez nostalgii pomyślał, że stoi przed ostatnią szansą przejścia na emeryturę w randze generała, co w istotny sposób zmieniłoby końcowe lata jego życia, aczkolwiek nie przywiązywał wagi do luksusu.. Z samozaparciem usiłował przysłuchiwać się wystąpieniu reprezentanta Korei Południowej.

Telefon Malka zadźwięczał nieco przed dziesiątą. To był Chris Jones.

— Pański czarnuch zalewa się gorzkimi łzami w kafejce przy Drugiej Alei — oświadczył. — Mam mu dać chusteczkę? W dodatku schlał się w pestkę. Ruszył w tango, kiedy tylko przestąpił progi ONZ-u.

Malko zawahał się. W końcu, facet mógł faktycznie przeżywać zawód miłosny. Cóż jednak szkodziło upewnić się?

— Zaraz tam będę. Jeżeliby chciał wyjść, proszę go zatrzymać pod byle pretekstem.

Odłożył słuchawkę i wskoczył w garnitur. Ten smętny czarnuch na jego oko nie wróżył nic dobrego.

Ambasador nie ruszył się z miejsca do przyjścia Malka. Zasłaniając twarz dłońmi płakał w kącie kawiarni, jak dziecko. Chris Jones w zażenowaniu usiłował patrzeć w innym kierunku.

— Proszę zostawić to mnie — powiedział Malko.

Spokojnie usadowił się na wprost Murzyna. Ten podniósł głowę, zaskoczony. Malko obdarzył go najżyczliwszym uśmiechem, na jaki potrafił się zdobyć.

— Coś nie w porządku, Ekscelencjo?

Dyplomata podskoczył, słysząc ten tytuł.

Odsapnął, próbując odzyskać nieco godności.

— Proszę mnie zostawić w spokoju — powiedział przygaszonym głosem. — Nie znam pana.

Poruszył się, jakby chciał wstać. Malko zatrzymał go.

— Ale ja pana znam, Ekscelencjo. I sądzę, że ma pan poważne problemy w związku z głosowaniem, które ma się odbyć pojutrze.

Rzucił piłeczkę na chybił-trafił. Czarny zadrżał, jak rasowy koń. Tym razem wstał i obrzucił Malka niechętnym spojrzeniem.

— Kim pan jest? Proszę zostawić mnie w spokoju.

— Sądzę, że mógłbym panu pomóc — powiedział Malko. — O ile zdecyduje się pan powiedzieć mi prawdę.

Murzyn wpadł nagle we wściekłość. Podsunąwszy Malkowi pod nos paszport dyplomatyczny, wrzasnął:

— Niech mi pan da spokój. Jestem dyplomatą.

Zawołam policję.

W tej samej chwili zza kontuaru wytoczył się potężnej postury barman, zawijając rękawy. Trafił prosto w objęcia Chrisa Jones’a, który swoją legitymację „Secret Service” wepchnął mu niemal do gardła. Zbity z tropu powrócił do baru.

Malko usiłował uspokoić czarnego dyplomatę, tłumacząc mu coś zniżonym głosem.

— Nie wyrządzę panu żadnej krzywdy — przekonywał. — Wręcz przeciwnie.

— Proszę mnie zostawić — piszczał tamten, kompletnie rozhisteryzowany. — Nie chcę z nikim rozmawiać. Nie mam żadnych kłopotów.

Jednocześnie szamotał się. Chris Jones nieznacznie popychał go w stronę drzwi. Nikomu nie zależało na wywołaniu skandalu. Gdy znaleźli się na ulicy, Chris wepchnął dyplomatę do dodge’a. Malko usiadł obok.

Samochód odjechał nie zwlekając.

— Dokąd jedziemy? — zapytał Chris.

— Do mnie.

Czarny zaczął nagle szamotać się, choć przed chwilą, jakby w zamroczeniu, pozwolił bez najlżejszego oporu wpakować się do wozu.

— Dokąd mnie wieziecie? — krzyczał. — Puśćcie mnie. To porwanie!

— Proszę się nie denerwować — powiedział Malko.

— Pracujemy dla tajnych służb, a zabieram pana do siebie. Wezwę lekarza. Jest pan zbyt zdenerwowany. Potrzebne są panu środki uspokajające.

Murzyn opadł na siedzenie, mamrocząc jakieś nie powiązane ze sobą słowa. Jego oddech przesycony był wonią alkoholu. Ale to nie wszystko. Jego skóra nabrała barwy ołowiu, co u czarnych jest oznaką silnego strachu, a po twarzy spływały mu stróżki potu. Raz po raz szczękał zębami.

Krisantem aż podskoczył, widząc przesiąkniętego wódką Murzyna o mętnym spojrzeniu, targanego przez Malka i Chrisa.

Ulokowali go na fotelu, w który wcisnął się, nękany czkawką. Malko poszedł do sypialni i zadzwonił do doktora Shu-lo. Na szczęście zastał go w domu.

— Proszę natychmiast przyjechać — powiedział. — Być może mamy nowy ślad.

Potem uprzedził Ala Katza. Amerykanin nie był szczególnie zachwycony.

— Mam nadzieję, że jest pan pewien tego, co pan robi — uprzedził. — Chroni go immunitet dyplomatyczny.

Jeśli złoży skargę, zrobi się potworna afera.

Doktor Shu-lo przybył po dziesięciu minutach. Z pomocą Krisantema ściągnął Murzynowi marynarkę, podwinął lewy rękaw i zrobił zastrzyk. Ten nie protestował i zdawał się przysypiać z uchylonymi ustami i zamkniętymi oczyma.

— Śpi?

— To potrwa jakiś kwadrans. Dałem mu łagodny środek uspokajający.

Ciało Murzyna osunęło się bezwładnie. Shu-lo uniósł jego powiekę. Żadnej reakcji. Przy pomocy Krisantema przetransportował go na kanapę. Chris Jones starannie przetrząsnął jego kieszenie. Nie znalazł niczego nadzwyczajnego: portfel, paszport, pieniądze, zmiętą chusteczkę.

Chris automatycznie rozwinął ją i wytrząsnął. Coś wypadło na ziemię. Mała, plastikowa torebka. Goryl podniósł ją, obejrzał i wydał zduszony okrzyk.

— Zobaczcie!

Malko i doktor podeszli do niego. Wewnątrz plastikowej torebki ujrzeli skrwawiony ochłap. Doktor Shuk otworzył saszetkę, ujął tę rzecz palcami, powąchał; spojrzał na Malka.

— To płatek ucha — oświadczył tonem tak obojętnym, jakby szło o gumę do żucia.

— Co?!

— Płatek ucha osoby rasy czarnej — uściślił Shu po dokładniejszych oględzinach. — Ucięty nożem lub skalpelem.

— Ja pieprzę! — zawołał Chris Jones, którego słownictwo pozostawiało wiele do życzenia.

Ambasador miał uszy na miejscu. Spoglądali na niego przerażeni. Przede wszystkim Chris. Po głowie snuły mu się historie o ludożercach. Malko przerwał ciszę:

— Odnoszę wrażenie, że ten makabryczny skrawek ciała jest bezpośrednio związany z naszymi problemami. Trzeba go obudzić i zmusić do mówienia.

Doktor Shu-lo sięgał już do swej torby po amfetaminę. W dwie minuty później Murzyn uniósł powieki.

— Chce mi się pić — wyszeptał.

Krisantem podał mu szklankę wody. Zaraz potem Malko podsunął mu pod nos torebkę.

— Co to takiego, Ekscelencjo?

Ambasador o mało nie spadł z fotela.

Słowa tłoczyły mu się na usta, jęczał, krzyczał, rzucał się na Malka, usiłując wyrwać mu potworny szczątek.

Chris Jones musiał go powstrzymać. W końcu, nieco uspokojony, usiadł miotając wściekłe spojrzenia.

— Wezwijcie policję — wrzasnął. — Złożę skargę sekretarzowi generalnemu! To hańba. Jestem szefem misji dyplomatycznej.

— Proszę się uspokoić — powiedział Malko. — Chcemy jedynie pańskiego dobra. Możemy panu pomóc. Ale czyj jest ten skrawek ucha?

Czarny poszarzał. Ciało jego przebiegło drżenie.

Wpił oczy w Malka.

— Błagam pana, i tak nic nie powiem. Proszę pozwolić mi odejść. Nic nie powiem.

Potrząsnął głową, zamknął oczy, nękany koszmarnymi myślami. Malko przyglądał mu się bezradnie.

Odnalazł klucz do całej sprawy. Nie mógł jednak zrywać pełnomocnemu ambasadorowi, nawet czarnemu, paznokci, by zmusić go do mówienia... A użycie pentothalu było rzeczą równie śliską.

Już widział te nagłówki: „CIA odurza narkotykami dyplomatę”.

Doktor Shu-lo powiedział bardzo łagodnie: