Tymczasem przeszukiwano w obecności kapitana odzież Westa. Nie trwało to długo, znaleźli sześć czarnych paczuszek. Kapitan rozdarł jedną z nich. Posypał się biały proszek. Powąchał go z odrazą.
— Może nam powiesz, że to cukier-puder?
Julius milczał, spuściwszy głowę. Kapitan wzruszył ramionami i uprzedził Murzyna:
— Tym razem sobie posiedzisz. Usłyszymy o tobie za dziesięć lat. Jeżeli wcześniej nie wyciągniesz kopyt.
— Żądam adwokata — powiedział z nienawiścią West. — Mam prawo mieć adwokata.
— Adwokata! Coś ci się popieprzyło. Jeżeli dalej będziesz się tak zachowywał, oberwiesz po mordzie i basta. Jasne? Dosyć, zabierzcie go.
Gdy dwaj potężni mundurowi policjanci wywłóczyli Murzyna z pokoju, ten nie zaprzestawał na cały głos domagać się adwokata. Kiedy zniknął, kapitan w zasępieniu popatrzył na Malka.
— To wszystko jest niezupełnie zgodne z regulaminem, on rzeczywiście ma prawo do adwokata. I kiedy go wreszcie dostanie, cała sprawa zwali się na mnie.
Malko uspokoił go:
— Kapitanie, jeżeli dla pana spokoju potrzebny jest liścik podpisany przez prezydenta Stanów, otrzyma go pan. Powinien pan jednak pozwolić nam zrobić z nim co chcemy. Być może nawet będziemy zmuszeni zabrać go stąd.
Straszne. Gruby kapitan wzruszył tylko ramionami.
— Jeżeli o mnie chodzi, skoro tylko jestem kryty, to możecie go wsadzić do beczki z cementem i wyrzucić do Hudson, mam to gdzieś.
Malko odwrócił się do Jeanie.
— Nie traćmy czasu — powiedział.
Policjant poprowadził go do celi młodego Murzyna.
Siedział, trzymając głowę między rękami i nawet nie drgnął, gdy weszli Malko i Jeanie. Policjant pozostał przed drzwiami z gotową do strzału 38 w dłoni.
— Proszę uważać, jest niebezpieczny — uprzedził.
— Julius — zaczęła Jeanie — muszę z tobą pogadać.
Julius West podniósł głowę i powiedział bezbarwnym głosem:
— Żebyś zdechła, dziwko. Jak tylko cię dopadnę, wypruję ci flaki i rzucę twoje pieprzone ścierwo psom.
Tylko boję się, że się potrują. Spieprzaj.
Jeanie zignorowała te słowa.
— Julius — powtórzyła — jeżeli staniesz przed sądem, wsadzą cię na pięć lat. Sam dobrze wiesz. Tym razem złapali cię na gorącym uczynku. Znasz sędziego Rileya — najchętniej widziałby was wszystkich martwych. Chcę ci zaproponować pewien układ: jeżeli nam pomożesz, wyjdziesz stąd spokojnie i w ogóle zapomnimy, że się dziś widzieliśmy.
— To musi być niezłe draństwo — zarechotał. — Bo jak cię raz dorwą, nie wypuszczą ot, tak sobie. Ale mów, czas mi szybciej zleci. Nie obrazisz się, jak sobie splunę...
Jeanie dała znak Malkowi. Teraz on zabrał głos.
— Julius — zaczął — potrzebny mi ktoś, kto zna kryjówki Czarnych Panter. Chodzi o kidnapping. Kobietom i dzieciom grozi śmierć. Wiem, że ich znasz, że ich zaopatrujesz. Nikt nigdy nie dowie się, że nam pomogłeś.
Ale muszę ich odnaleźć przed wieczorem.
Julius West uniósł twarz, spoglądając na nich w kompletnym osłupieniu. Potem nagle wybuchnął histerycznym śmiechem, bijąc się dłońmi po udach. Jeszcze trochę, a zacząłby się tarzać po ziemi.
— Hej! Chłopie! — zawołał. — To cholernie zabawne! Ale, biedny durniu, jeżeli to zrobię, będę trupem w minutę po wyjściu stąd i wszystkie gliny z całego Harlemu nie zdołają mnie obronić. Porzną mnie na kawałki, wyprują mi bebechy! Hę! Człowieku, jakie to zabawne!
Żartowniś z twojego kumpla — zwrócił się do Jeanie.
— Nic innego dla mnie nie masz?
Popatrzył na Malka z gwałtowną nienawiścią i dorzucił:
— W dodatku lubię Pantery. Tylko oni są wystarczająco napaleni, żeby ukatrupić takich pieprzonych gliniarzy, jak ten pod drzwiami. Nie myśl, że będę pracował przeciwko nim. A teraz wynoście się i dajcie mi spać. Jeżeli do rana nie będę miał adwokata, podniosę taki raban, że usłyszą mnie w Białym Domu.
Jeanie mrugnęła do Malka, żeby nie nalegał. Wyszli oboje z celi. Jeanie nachyliła się ku strażnikowi.
— Pójdziemy na hamburgery vis-a-vis. Proszę na’ uprzedzić, kiedy będzie z nim kiepsko. I przede wszy stkim nie wzywajcie lekarza. To uzgodnione z kapita nem.
Wyjaśniła Malkowi:
— Znam Juliusa Westa. On też ćpa. Za godzina będzie na głodzie. Pierwsza doza, którą kupił, była dla niego. Kiedy jest w takim stanie, zrobiłby wszystko za narkotyki. Jeżeli jednak ich nie dostanie, może umrzeć To ryzyko, które musimy podjąć. Nie mamy żadnej pewności, że zechce mówić. Wszyscy boją się Panter. W zeszłym miesiącu porąbali toporkiem informatora, który ich wydał. Kostki, kolana, uda, ramiona, głowę. Zapakowali to wszystko w torby i podrzucili żonie faceta.
— Miejmy nadzieję, że się uda — powiedział Malko.
Z końca korytarza dobiegało wycie. Mrożące krew w żyłach wrzaski. Nawet inni więźniowie zatykali sobie uszy. Malko wzdrygnął się, przerażony. Policjant, który na nich czekał, miał ziemistą cerę.
— Mam nadzieję, że go uspokoicie. W przeciwnym razie zastrzelę go, nim się rozwidni. Nie płacą mi za pilnowanie wariatów.
Julius wrzeszczał bez chwili przerwy, jak zarzynane zwierzę. Także Jeanie pobladła. Zauważyła:
— Poszło szybciej niż myślałam. Jest już całkowicie wyniszczony przez to świństwo. Biedny facet. Pomyśleć, że przyjechał z Tennessee, żeby mieszkać w Harlemie.
Chciał być szczęśliwy.
Doszli do celi. Julius leżał na ziemi zwinięty w kłębek, wstrząsany spazmami. Krzyczał, rzygał, pluł. Kiedy usłyszał kroki, zerwał się gwałtownie i uczepił krat.
Malko cofnął się mimo woli. Murzynowi toczyła się z ust ślina, jak wściekłemu psu, oczy miał obłąkane, palce wczepione w kraty. Na widok Jeanie wyrzucił z siebie stek obelg, a potem błagał:
— Jeanie, biegnij po lekarza, szybko, bo zdechnę! Oj!
Boli mnie, wszystko mnie boli!
— Zastanowiłeś się nad tym, o co cię prosiłam?
Julius zelżył ją.
— Idź do lekarza, do cholery. Wykończę się. Muszę sobie strzelić w żyłę.
Jeanie nie ruszyła się z miejsca, spoglądając na wrak człowieka. Miejscami skóra Juliusa była przezroczysta, widać było żyły. Ból ogarniał całe jego ciało, podobny do szczypiec rwących je na strzępy. Jego mózg kipiał.
Prawe ramię pokryte śladami ukłuć, ropiało. Czuł, że rozpada się na kawałki. Czym dłużej to potrwa, tym silniejszy stanie się ból. Zależnie od odporności, albo serce nie wytrzyma, albo Julius będzie cierpiał jeszcze całymi godzinami, nim zapadnie w rodzaj śpiączki. Doskonale wiedział, co go czeka.
— Pójdę po lekarza, jeżeli nam pomożesz — powiedziała Jeanie. — A nawet dam ci dozę. Powiedziałam ci, że to naprawdę ważne.
Murzyn spojrzał na nią, jakby nie rozumiał. Potem zaszlochał rozpaczliwie i osunął się w milczeniu wzdłuż krat. Przez moment leżał załamany, potem wyprostował się gwałtownie i zaczął tak potwornie jęczeć, że pojawił się strażnik. Jeanie zzieleniała. Wpiła palce w rękę Malka.
— On może umrzeć — szepnęła.
Malko przeklinał CIA i swój zawód. Zmuszał tę nieszczęsną dziewczynę do robienia okropnych rzeczy, a w dodatku, narażał jej życie. On nie zostawał w Harlemie... Julius wył, jęczał, błagał. W chwilach przytomności domagał się lekarza albo adwokata.
— Poczekajmy jeszcze trochę — poprosił Malko.
Odeszli wraz z Jeanie. Julius nie dojrzał. Potrzebował jeszcze godziny. Zeszli do małej kawiarenki. Tym razem zamówili, jak jeden mąż dwa J and B bez wody, nie umawiając się wcześniej.