W kwadrans potem przybiegł po nich spanikowany strażnik.
— Chodźcie szybko, on umiera.
Pędem wrócili na górę.
Julius rzeczywiście wrzeszczał potwornie, rzucając się na wąskiej pryczy. Jeanie pokręciła w zasępieniu głową.
— Obawiam się, że dostanie ataku serca.
— Co możemy zrobić?
— Dać mu heroinę. Jego organizm jest kompletnie wyniszczony.
Julius ucichł. Otworzył zamglone oczy i poznał Jeanie. Odwróciła głowę. Malko także nie wiedział, co ze sobą zrobić. Ten człowiek przez niego umrze. Już otwierał usta, chcąc powiedzieć Jeanie, by dano mu, co trzeba, byle tylko dłużej na to nie patrzeć.
— Przysięgasz, że nic nie powiesz? — zapytał Jeanie konającym głosem.
— Przysięgam.
— Co chcesz wiedzieć?
Wyjaśniła mu. Potrząsnął głową. Próbował mówić, ale musiała podtrzymywać mu głowę.
— Jest tylko jedno miejsce, gdzie mogą ich przetrzymywać. Kwatera główna w Harlemie północnym. Ale muszę sam was tam zaprowadzić. Inaczej nie otworzą.
— Damy ci ochronę — zapewniła. — Nie zobaczą cię.
Julius skrzywił się z bólu.
— To nic, zbyt cierpię. Zróbcie mi szybko ten zastrzyk. I zaraz tam pojedziemy.
Jeanie wyszła z celi i wróciła po chwili z jedną ze skonfiskowanych paczek, wodą i strzykawką. Sama rozpuściła proszek.
— Szybciej, szybciej, zdycham — szepnął West.
Wyrwał jej strzykawkę i sam wbił igłę w lewe udo.
Wstrzyknął płyn tak szybko, że aż krzyknął z bólu. Malko i Jeanie bezwiednie odwrócili głowy.
Julius odrzucił strzykawkę i wyciągnął się z zamkniętymi oczyma na plecach. Jego oddech stawał się stopniowo bardziej miarowy. Leżał nieruchomo trzy, może cztery minuty, potem otworzył oczy. Jego cera odzyskała normalną barwę, a twarz nabrała zwykłego wyrazu przebiegłości. Wstał i podejrzliwie spojrzał na Malka.
— Gdzie moje ciuchy? — zapytał. — Oddajcie mi moje bety!
Jeanie wydała strażnikowi polecenie i posłano po ubranie. Julius ubrał się szybko. Przeistoczenie było niewiarygodne. Teraz z jego oczu przebijało cwaniactwo i złość. Stęknął, wciągając spodnie, potem spojrzał na Jeanie.
— Cwana z ciebie dziwka — powiedział. — Chciałaś, aa, żebym zdechł.
Jeanie bez słowa wzruszyła ramionami. Eskortowani przez strażnika udali się do biura kapitana. Nim weszli, Jeanie uprzedziła twardo:
— Nie próbuj wodzić nas za nos. Drugą dozę dostaniesz dopiero po wszystkim.
Konferencja nie potrwała długo. W dwadzieścia minut później Jeanie, Malko, Julius i dwaj detektywi wsiedli do forda. Murzynowi założono kajdanki. Cztery inne wozy Biura Narkotyków ruszyły za nim w bezpiecznej odległości, utrzymując kontakt radiowy.
— Dokąd jedziemy? — zapytała Jeanie, gdy zbliżali się do East River Drive.
— Jedź do 125. To za Triboro Bridge. I radzę, nie wychylaj nosa, bo urwą ci ten ładniutki kurewski łebek.
Jeden z detektywów zdzielił go łokciem, aż mu dech zaparło.
— Grzeczniej z damami, ty ścierwo.
Niewielki konwój mijał powoli East Drive. Al Katz, którego również obudzono, był w stałym kontakcie z kwaterą główną FBI w Nowym Jorku. Cztery samochody przewoziły pełny arsenał, nie wyłączając bazooki, gazu i kamizelek kuloodpornych.
— To tu — oznajmił niepewnym głosem Julius.
Nie był jeszcze na głodzie, a mimo to jego ręce drżały. Jeanie poczuła nagły przypływ litości dla tego wychudłego, przerażonego strzępu człowieka.
— Wszystko pójdzie dobrze — mruknęła półgłosem.
Julius nie odpowiedział. Spoglądał na kryjówkę Mad Dogsów. Samochód zatrzymał się przy rogu Pierwszej Alei i 128 Ulicy. Sto metrów dalej stał przeznaczony do wyburzenia, przylegający do East River, dom. Drzwi i okna zabite były deskami, a olbrzymie afisze zabraniały wstępu do środka, uprzedzając, że mury grożą zawaleniem w każdej chwili.
— Wygląda na opustoszały — powiedział Malko.
Pomysł odszukania zakładników wydał mu się teraz szaleńczy. W Nowym Jorku było tyle miejsc, w których mogli ich ukryć. Ten człowiek gotów im opowiadać Bóg wie co. Z drugiej strony przecież niełatwo przetrzymywać wiele osób w niewoli. Ten dom idealnie się do tego nadawał. Żadnych sąsiadów, a w razie konieczności ucieczki — rzeka.
— Wczoraj jeszcze tu byli — powiedział Julius. — Przyniosłem im prochy.
— Widziałeś z nimi kogoś obcego? — zapytała Jeanie.
Julius wzruszył ramionami.
— Buda jest olbrzymia. Cztery piętra. Kiedy przychodzę, dwaj schodzą na dół i tam z nimi załatwiam interes, nie wpuszczają mnie na górę.
— Ilu ich jest?
— Nie wiem.
— Są uzbrojeni? — zapytał detektyw.
Julius West uśmiechnął się jadowicie.
— Jasne. Mają olbrzymie spluwy, które powyrywają piekielne dziury w twojej dupie, glino.
Detektyw poruszył się, zaniepokojony.
— Jeżeli nie weźmiemy ich przez zaskoczenie — mruknął — dojdzie do masakry. Dziesięć razy zdążą zlikwidować zakładników. O ile tam są.
— Pójdę tam — zaproponowała Jeanie. — Z Juliusem. Nie będą się obawiać kobiety. A w razie czego, umiem posługiwać się pistoletem. Zawsze czyszczę broń mojego nięża.
Malko pokręcił głową.
— Jeżeli Julius zdradzi, nie będziemy mogli pani pomóc. Proszę zostawić to mężczyźnie.
— Nie, pójdę — zdecydowała Jeanie.
Julius West znów drżał, jak liść. Jeanie zmierzyła go chłodnym spojrzeniem.
— Jeżeli nie wykręcisz żadnego numeru, do końca życia wystarczy ci narkotyków. Jak się to zwykle odbywa?
— Stukam do bocznych drzwi, od strony budowy. Jeden z nich podchodzi. Nim otworzy, pyta, kto idzie. Potem wraca na górę po forsę i wpuszcza mnie. To nigdy nie trwa długo.
— Pukasz w umówiony sposób?
— Dwa, trzy, dwa.
Jeanie uśmiechnęła się do Malka.
— Spróbuję unieszkodliwić tego z dołu. Jeżeli się nie uda, nie będzie czasu do stracenia.
Al Katz jeszcze nie przyjechał. Kierowca forda zawiadamiał policję wodną. Potem szybko wymienił meldunki z innymi wozami i spojrzał na zegarek.
— Zaczynamy za pięć minut — poinformował. — Kutry potrzebują tyle czasu na przybycie.
Czarny oidsmobile zaparkował tuż przed opuszczonym domem. Wewnątrz było czterech policjantów, w tym jeden z bazooką. Mieli zaatakować główne wejście, gdy tylko minie zaskoczenie.
Dwa wozy zatrzymały się na 128 Ulicy, a ludzie z czwartego samochodu trwali cały czas w pogotowiu, czekając tylko na rozkaz, by ruszyć Jeanie w sukurs. Komisariaty w Harlemie postawiono w stan gotowości.
Wszyscy nowojorscy policjanci, których można było skierować do porzuconego domu, gotowi byli bezzwłocznie przybyć.
Na razie jednak cały ciężar spoczywał na ramionach Jeanie. Poprzez szybę samochodu Malko i detektyw widzieli, jak oddala się wśród ruin. Z obserwowanego domu nie dotarły do nich, jak dotąd, żadne oznaki życia.
Malko uzbroił swój kieszonkowy pistolet. Jeanie miała w torebce specjalną 38.
Julius podszedł do zabitych drzwi i zapukał, rozejrzawszy się wokół. Na tej ścianie nie było żadnych okien, więc dzicy lokatorzy domu nie mogli widzieć, jak wysiadał z samochodu.
Detektyw siedzący obok Malka mruknął:
— Też jej odbiło, żeby się tam pchać z tym ścierwem...
Jeanie z całych sił nadstawiała ucha. Z głębi domu nie dobiegał najlżejszy szmer. Dyskretnie dała Juliusowi znak, aby zapukał jeszcze raz, ale on tylko potrząsnął głową. Poszarzał ze strachu. Serce Jeanie waliło gwałtownie. Teraz było już za późno na rejteradę.