Podskoczyła, gdy rozległ się głos:
— Julius?
Głos ochrypły, niski, który dobiegał zza drzwi.
Mężczyzna musiał niemal przytknąć do nich usta.
— Tak, to ja.
— Czego chcesz?
— Mam towar.
— Nie potrzebujemy. Może jutro.
Jeanie ogarnęła panika. To byłoby zbyt głupie. Ale Julius dobrze sobie poradził.
— Jutro mnie nie będzie — powiedział jęczącym głosem. — Potrzebuję forsy dziś wieczór.
— Dobra, zobaczę — burknął głos. — Poczekaj.
Jeanie usłyszała skrzypienie schodów, potem zapadła cisza. Zaczęła w duchu liczyć sekundy, żeby uspokoić kołaczące serce. W końcu coś się poruszyło.
— Jesteś sam? — odezwał się głos.
Zaskoczony, Julius nie od razu odpowiedział, potem przyznał się:
— Jest ze mną młodsza siostra. Lepiej, żebyś ją poznał, bo będzie czasem podrzucała towar.
— Wypchaj się — burknął głos. — Nie podoba mi się to.
— Znasz mnie — perswadował Julius. — Żadnych numerów.
Znów milczenie długie jak wieczność. Wreszcie zrezygnowany głos:
— Nie ruszaj się. Otwieram. Stój dokładnie na wprost drzwi.
Zgrzyt i drewniane drzwi uchyliły się. Jeanie ujrzała obrzyn zrobiony z myśliwskiej dubeltówki. Czarna ręka pociągnęła Juliusa do środka, więc poszła za nim. W pierwszej chwili nie rozróżniała w mroku żadnych kształtów.
Potem w świetle latarki osłoniętej kawałkiem materiału ujrzała potężnego Murzyna z gołym torsem, ubranego w spodnie z szarej flaneli i trzymającego ją na muszce.
Julius był szary ze strachu. Tamten wyciągnął rękę.
— Masz towar?
Za nim znajdowały się drewniane schody. Parter był pusty.
— Masz forsę?
Czarny przyglądał się Jeanie z natężeniem. Julius wyciągnął z kieszeni trzy torebeczki, ale Murzyn nie zważał na to.
— To miło, że przyprowadziłeś ze sobą siostrzyczkę — odezwał się.
Podszedł do schodów i zawołał:
— Harris.
Schody zatrzeszczały i po kilku sekundach pojawił się drugi Murzyn. Mógł mieć najwyżej dwadzieścia lat.
Pierwszy wskazał obrzynkiem Jeanie.
— Julius ma dla ciebie prezent. Jesteś pierwszy.
Jeanie krzyknęła krótko i cofnęła się ku drzwiom.
Murzyn skoczył ku niej i przytknął jej lufę strzelby pod brodę.
— Rozbieraj się. Szybko.
Jeanie wyczuła, że zabije ją, jeśli nie posłucha. Wargi jej drżały, stała sparaliżowana. Tego nie przewidziała.
Upuściła torebkę na ziemię. Oby tylko jej nie rewidowali. Młody Murzyn podszedł i ściągnął jej sukienkę przez głowę. Nie opierała się. Uzbrojony Murzyn ciągle trzymał ją na muszce. Poczuła, jak dłoń mężczyzny zerwała jej figi. Wciśnięty w kąt Julius przyglądał się temu z przerażeniem. Murzyn nie zawracał sobie głowy ściąganiem jej biustonosza. Brutalnym pchnięciem przewrócił ją na leżącą na ziemi sukienkę.
Ponieważ próbowała się podnieść, Murzyn z obrzynem warknął:
— Leż spokojnie.
Jeanie trzęsła się cała.
— Do roboty — powiedział starszy — rżnij pierwszy.
Młody Murzyn ukląkł na sukience, rozpiął dżinsy i osunął się na Jeanie. Wszedł w nią bardzo szybko, poruszając się miarowo. Ani jedno, ani drugie nie powiedziało słowa, tylko po policzkach Jeanie spływały wielkie łzy.
Wydał krótki pomruk zadowolenia, znieruchomiał, wstał i zapiął spodnie.
Jeanie leżała zdruzgotana, z rozrzuconymi nogami, zamknąwszy oczy. Julius z trudem powstrzymywał się od krzyku.
— Przyślij innych — powiedział Murzyn z obrzynem.
— Kolejno.
Długa limuzyna zatrzymała się za samochodem Malka. Wysiedli z niej Al Katz i Chris Jones i przesiedli się do Malka.
— A więc?
— Weszła pięć minut temu — powiedział. — Nie bardzo rozumiem.
Szare oczy Chrisa były chłodne, jak wypolerowana stal.
— Jeżeli zrobią jej krzywdę — powiedział — załatwię ich wszystkich własnymi rękami.
Al Katz nie mógł usiedzieć w miejscu.
— Jeżeli przez kwadrans nic się nie wyjaśni, ruszamy.
Malko pokręcił głową.
— Nie. To zbyt niebezpieczne dla Jeanie i zakładników. Czekajmy. Ona lub Julius wyjdzie. Dowiemy się, co się dzieje.
W samochodzie zapadła cisza. W dzielnicy panował stan wyjątkowy. Al Katz ściągnął pięćdziesięciu agentów FBI. Tylu dało się zebrać o tak późnej porze. Dwa policyjne helikoptery krążyły nad dzielnicą. Sześć kutrów brygady rzecznej blokowało East River powyżej i poniżej domu. Właściwie brakowało już tylko bombowców, żeby czuć się jak w Wietnamie.
Wszystko to na razie było bezużyteczne. Malko wznosił do nieba błaganie, aby cała sprawa dobrze się skończyła. Zwłaszcza dla Jeanie.
Jeden po drugim, pięciu czarnych, którzy znajdowali się w domu, gwałciło Jeanie.
Tylko Murzyn z obrzynem nie dotknął się do niej.
Kiedy ostatni wszedł na górę, zbliżył się do Jeanie i trącił lufą jej biodro.
— Odwróć się.
Posłuchała. Zmusił ją, by uklękła, oparta na rękach, głową dotykając ziemi. Wtedy przysunął się do niej z tyłu i wbił między pośladki. Jeanie krzyczała z bólu i rozpaczy.
Czarny skończył, poprawił ubranie i podniósł spluwę. Rzucił garść pomiętych pieniędzy Juliusowi Westowi.
— Każ się jej ubrać i spieprzajcie. Jeżeli jeszcze kiedyś przyprowadzisz mi kogoś bez uprzedzenia, obojgu wam poderżnę gardła.
Julius pozbierał banknoty i wsadził je do kieszeni. Jeanie włożyła sukienkę i majtki. Twarz miała obrzmiałą od płaczu. Podniosła torebkę i zupełnie naturalnym gestem zanurzyła w niej rękę.
Gdy ją wyjęła, ujrzeli 38. Przez ułamek sekundy na opasłej twarzy Murzyna z bronią widniało kompletne ogłupienie. Potem zobaczył, że ręka Jeanie nie drży, że pistolet jest zupełnie prawdziwy i niesie śmierć.
Pierwsza kula trafiła go w szyję. Szarpnięcie odrzuciło go w tył. Kasłał, dusił się. Różowa pianka pojawiła mu się na ustach. Jeanie jeszcze raz nacisnęła spust. Kula trafiła między lewe oko i ucho i wyleciała ze strugą krwi i odłamkami kości. Życie zgasło w jednej chwili w jego oczach. Upuścił strzelbę i runął na ziemię.
Chris Jones wyskoczył z samochodu zaraz po pierwszym strzale, wyprzedzając Malka o parę metrów. W prawej ręce trzymał 45, w lewej Magnum 457.
Malkowi wydawało się, że Chris wywalił drzwi, w rzeczywistości jednak Jeanie otworzyła je w chwili, gdy do nich dobiegł. Rozpędzony, zatrzymał się przy schodach. Pełnym niepokoju głosem zapytał:
— Julius?
Jeanie upuściła 38, ukryła twarz w dłoniach, wstrząsana spazmatycznym szlochem.
Chris Jones ruszył schodami w górę, natrafiając na młodego Murzyna, z butelką piwa w dłoniach.
Chris otworzył ogień z obu pistoletów, i kule dosłownie rozerwały Murzyna. Trzasnęły drzwi i grad kuł powitał Chrisa na podeście. Zdążył jedynie przypaść do ziemi. W tej samej chwili rozległ się krzyk kobiety.
Kolejny Murzyn wypadł z pokoju z potężnym automatem. W popłochu zapomniał go jednak zarepetować.
Malko ściął go strzałem z bliska. Murzyn runął do przodu z twarzą rozpłataną na pół.
Na dole Julius West wypadł na zewnątrz i zygzakiem gnał przez ulicę.
Czterej agenci FBI mieli rozkaz strzelać do wszystkiego, co się rusza. Jeden z nich oparł automat na ramieniu i opróżnił magazynek. Julius potoczył się jak kula na środek ulicy i legł nieruchomo w kałuży krwi.