– Obawiam się, Jean-Claude, że Marguerite nie da się przebłagać i ten spór może rozstrzygnąć tylko wyzwanie.
– O czym ty mówisz? – spytałam.
– Podałaś w wątpliwość status Marguerite, roszcząc sobie prawa do mojej osoby.
– Nieprawda – odparowałam.
Yasmeen uśmiechnęła się. Tak musiał uśmiechać się do Ewy wąż w raju, radośnie, a groźnie, z rozbawieniem.
– Jean-Claude. Nie wiem, co tu się dzieje i nie przyszłam tu po to, aby wchodzić z kimś w spór. Nie chcę mieć do czynienia z żadnym wampirem ani tym bardziej z wampirzycą.
– Gdybyś była moją ludzką służebnicą, ma petite, nie byłoby mowy o wyzwaniu, bo więź łącząca mistrza i sługę jest nierozerwalna.
– Czym więc przejmuje się Marguerite?
– Że Yasmeen weźmie cię jako kochankę. Robi tak od czasu do czasu, przyprawiając Marguerite o szały zazdrości. Z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu Yasmeen lubi się z nią drażnić.
– Uwielbiam to – zapewniła Yasmeen, odwracając się do mnie, cały czas przytrzymując rozwścieczoną blondynkę. Robiła to bez najmniejszego wysiłku. Rzecz jasna wampiry są tak silne, że mogłyby dźwigać zamiast sztangi toyotę. Cóż więc dla nich znaczy niewielki człowiek?
– Co konkretnie oznacza to dla mnie?
Jean-Claude uśmiechnął się jakby ze znużeniem. Był znudzony. A może wściekły? Albo po prostu zmęczony.
– Musisz stanąć do walki z Marguerite. Jeśli zwyciężysz, Yasmeen będzie twoja. Jeśli przegrasz, Yasmeen będzie należeć do Marguerite.
– Chwileczkę – odezwałam się. – O jakim pojedynku mowa? Na pistolety, o świcie?
– Żadnej broni – wtrąciła Yasmeen. – Moja Marguerite nie ma wprawy w posługiwaniu się bronią. Nie chcę, aby coś jej się stało.
– Wobec tego przestań ją dręczyć – odparowałam.
Yasmeen uśmiechnęła się.
– Na tym poniekąd polega ta zabawa.
– Sadystyczna suka – wycedziłam.
– To fakt. Trafnie to ujęłaś.
Jezu, niektórych osób nawet nie sposób obrazić.
– Mamy walczyć wręcz o Yasmeen? – Nie mogłam uwierzyć, że zadałam to pytanie.
– Tak, ma petite.
Wzięłam głęboki oddech, spojrzałam na swój pistolet, na wrzeszczącą kobietę, po czym schowałam pistolet do kabury.
– Mogę jakoś się z tego wywinąć, uniknąć pojedynku?
– Jeżeli przyznasz, że jesteś moją ludzką służebnicą, nie dojdzie do walki. Nie będzie potrzebna.
Jean-Claude bacznie lustrował moje oblicze. Miał przenikliwy wzrok.
– To wszystko zostało ukartowane – warknęłam. W moim wnętrzu zaczął wzbierać gniew.
– Ukartowane, ależ ma petite! Nie miałem pojęcia, że okażesz się tak pociągająca dla Yasmeen.
– Akurat!
– Przyznaj, że jesteś moją służebnicą i cała sprawa zakończy się tu i teraz.
– A jeśli tego nie zrobię?
– Będziesz musiała walczyć z Marguerite.
– Doskonale – odparłam. – To zaczynajmy.
– Co ci szkodzi przyznać się do tego, co i tak jest prawdą, Anito? – spytał Jean-Claude.
– Nie jestem twoją ludzką służebnicą. I nigdy nią nie będę. Chciałabym, abyś przyjął to do wiadomości i dał mi wreszcie święty spokój.
Zasępił się.
– Ma petite, nie unoś się tak. Nie wypada.
– Odpierdol się.
Uśmiechnął się.
– Jak sobie chcesz, ma petite. – Usiadł na brzegu kanapy, pewnie chciał mieć lepszy widok. – Yasmeen, możemy zaczynać, jeśli tylko jesteś gotowa.
– Chwileczkę – rzekłam. Zdjęłam kurtkę i nie byłam pewna, gdzie mam ją położyć.
Mężczyzna, który spał na czarnym łożu z baldachimem, wyciągnął rękę spomiędzy czarnego muślinu.
– Przytrzymam ci ją.
Patrzyłam na niego przez chwilę. Był nagi od pasa w górę. Miał muskularne ramiona i tors. Musiał uprawiać kulturystykę. Nie był jednak przesadnie napakowany. Albo był opalony, albo miał śniadą cerę. Włosy opadały mu na ramiona miękkimi, łagodnymi falami. Miał brązowe, bardzo ludzkie oczy. Miło było je tutaj zobaczyć.
Podałam mu kurtkę. Uśmiechnął się, błyskając zębami i ten gest przegnał ostatnie oznaki senności z jego twarzy. Usiadł z kurtką w jednym ręku, opasując ramionami kolana, wciąż ukryte pod czerwono-czarną pościelą. Policzek oparł o kolana. Wyglądał ujmująco.
– Już, ma petite? – Głos Jean-Claude’a przepełniało rozbawienie, i coś jeszcze. Drwina. Nie wiedziałam tylko, czy drwił ze mnie, czy z siebie.
– Chyba jestem gotowa – odparłam.
– Puść ją, Yasmeen. Zobaczymy, co się stanie.
Usłyszałam głos Stephena.
– Dwadzieścia na Marguerite.
– To nieuczciwe – wtrąciła Yasmeen. – Nie mogę obstawiać przeciwko mojej służebnicy.
– Stawiam dwie dychy na zwycięstwo panny Blake – powiedział mężczyzna siedzący na łóżku. Znów na niego spojrzałam i wówczas uśmiechnął się do mnie.
W sekundę potem dopadła mnie Marguerite. Uderzała na odlew, w twarz. Zablokowałam cios przedramieniem. Walczyła po kobiecemu, atakując otwartymi dłońmi i drapiąc paznokciami. Była jednak szybka, szybsza od człowieka. Może to dlatego, że była służebnicą wampirzycy.
Nie mam pojęcia. Przejechała mi po twarzy. Zabolało. To była kropla, która przepełniła czarę. Nie zamierzałam dłużej się z nią pieścić. Przytrzymałam ją jedną ręką. Ugryzła mnie. Walnęłam ją prawą pięścią, najsilniej jak umiałam, wkładając w ten cios cały ciężar ciała. Trafiłam ją w splot słoneczny. Marguerite przestała wgryzać się w moją rękę i zgięła się wpół, przyciskając dłonie do brzucha. Zabrakło jej tchu. Świetnie.
Na lewym ręku miałam krwawy odcisk jej zębów. Dotknęłam lewego policzka, na koniuszkach palców ujrzałam krew. Cholera, to bolało.
Marguerite uklękła na podłodze, próbując na powrót złapać oddech. Patrzyła na mnie. Sądząc po spojrzeniu jej niebieskich oczu, walka jeszcze się nie skończyła. Gdy tylko dojdzie do siebie, zaczęłaby od nowa.
– Nie podnoś się, Marguerite, albo zrobię ci krzywdę.
Pokręciła głową.
– Ona nie może się poddać, ma petite, w przeciwnym razie zdobędziesz ciało Yasmeen, nawet jeśli nie posiądziesz jej serca.
– Nie chcę jej ciała. Nie chcę niczyjego ciała.
– Z tym się akurat nie zgodzę, ma petite – rzekł Jean-Claude.
– Nie nazywaj mnie ma petite.
– Nosisz dwa moje znaki, Anito. Masz za sobą połowę drogi do zostania moją ludzką służebnicą. Przyznaj to i nikt już tej nocy nie będzie musiał cierpieć.
– Akurat – parsknęłam.
Marguerite zaczęła się podnosić. Nie chciałam, aby wstała. Przyskoczyłam do niej, zanim się podniosła i zamaszystym kopnięciem podbiłam jej nogi. Silnym pchnięciem przewróciłam ją na podłogę i usiadłam na niej okrakiem. Wykręciłam jej prawą rękę i założyłam blok na staw łokciowy. Próbowała wstać. Wzmogłam nacisk i z powrotem przygniotłam ją do podłogi.
– Nie walcz.
– Nie – wychrypiała. To było trzecie zrozumiałe słowo, jakie wypłynęło z jej ust.
– Złamię ci rękę.
– To złam. No jazda, złam! Jest mi to obojętne! – Twarz miała przepełnioną gniewem, dziką, szaloną furią. Nie sposób było przemówić jej do rozsądku. Doskonale.
Wykorzystując dźwignię na łokieć, przewróciłam ją na brzuch, wzmogłam nacisk na staw tak, że omal nie trzasnął, ale w pełni kontrolowałam sytuację. Złamanie ręki mogło nie zakończyć walki. A ja chciałam, aby to się wreszcie skończyło. Przyblokowałam wykręconą rękę Marguerite kolanem, po czym uklękłam na niej, przygniatając ją do ziemi. Chwyciłam ją drugą ręką za włosy i odciągnęłam do tyłu głowę. W chwilę później puściłam jej rękę i oplotłam ramieniem szyję, tak aby zginając rękę w łokciu, zacisnąć arterie. Prawa dłoń na lewym nadgarstku zamknęła uchwyt.