Выбрать главу

Jean-Claude stanął przede mną. Krzyżyk rozjarzył się białym blaskiem, ale nie buchnął płomieniem. Jean-Claude go przecież nie dotknął. Uniosłam wzrok, żeby ujrzeć, jak osłania oczy ręką przed oślepiającym blaskiem.

– Schowaj to, ma petite. Tej nocy nikt cię już nie skrzywdzi. Masz na to moje słowo.

– Może byś się tak cofnął i pozwolił mi samej zadecydować, co mam dalej robić?

Westchnął.

– Postąpiłem głupio, pozwalając, aby sytuacja tak bardzo wyrwała się spod kontroli. Wybacz mi, Anito. Byłem nierozsądny.

Trudno mi było brać jego przeprosiny na serio, gdy tak stał, osłaniając oczy przed oślepiająco białym blaskiem gorejącego krzyżyka. Ale bądź co bądź przeprosił. Ze strony Jean-Claude’a to już było sporo.

Ujęłam krzyżyk za uszkodzony łańcuszek. Zrywając go z szyi, zniszczyłam zapięcie. Aby móc go znów założyć, będę potrzebować nowego łańcuszka. Drugą ręką podniosłam sweter. Na przodzie była wypalona wielka dziura. Sweter mogłam spisać na straty. Tylko pod co miałam włożyć świecący krzyżyk, skoro nie założyłam dziś bluzki? Jak miałam go ukryć?

Mężczyzna na łóżku oddał mi skórzaną kurtkę. Napotkałam jego wzrok i dostrzegłam w nim zatroskanie przemieszane ze strachem. Jego brązowe oczy były tak bardzo ludzkie. To nie wiedzieć czemu znów wydało mi się pocieszające.

Uprząż kabury podramiennej zwieszała się na wysokości mojej talii jak zdjęte szelki. Nałożyłam ją. Dotyk uprzęży założonej na nagą skórę był co najmniej dziwny.

Mężczyzna oddał mi pistolet, kierując go kolbą w moją stronę. Czarna zmiennokształtna, wciąż naga, stała po drugiej stronie łóżka, łypiąc na nas gniewnie. Nie obchodziło mnie, w jaki sposób zdobył mój pistolet. Cieszyłam się, że odzyskałam broń.

Z browningiem w kaburze podramiennej poczułam się bezpieczniej, choć nigdy dotąd nie nosiłam jej na gołym ciele. Na pewno nabawię się przez to bolesnych otarć. Cóż, na tym świecie nie ma rzeczy doskonałych.

Mężczyzna podał mi kilka chusteczek higienicznych. Czerwona narzuta zsunęła się, odsłaniając aż po uda nagie ciało mężczyzny. Lada moment mogła opaść zupełnie.

– Twoje ramię – powiedział.

Spojrzałam na swoją prawą rękę. Wciąż trochę krwawiła. Ból był znacznie słabszy niż oparzenie, więc już zapomniałam o tych zadrapaniach.

Wzięłam od niego chusteczki. Przez chwilę zastanawiałam się, co ten człowiek tu robił. Czy kochał się z tą nagą kobietą, zmiennokształtna? Nie widziałam jej w łóżku. Czyżby ukryła się pod nim?

Najlepiej jak umiałam, doczyściłam rękę, nie chciałam zbytnio zakrwawić skórzanej kurtki. Włożyłam ją, a wciąż świecący krzyżyk wrzuciłam do lewej kieszeni. Gdy tylko krzyżyk znalazł się wewnątrz, przestał świecić. Yasmeen i ja napytałyśmy sobie biedy tylko dlatego, że mój sweter był luźno tkany, a jej bluzka tak skąpa, że przesłaniała tylko wąski skrawek ciała. Poświęcony krzyżyk, dotykając ciała wampira, zawsze staje w ogniu. Reakcja jest bardzo gwałtowna. Gdy już schowałam krzyżyk, Jean-Claude spojrzał na mnie z przejęciem.

– Tak mi przykro, ma petite. Nie chciałem cię dziś przestraszyć. – Wyciągnął do mnie rękę. Jego skóra była bielsza niż koronka przy mankiecie koszuli.

Zignorowałam jego pomocną dłoń i wstałam, przytrzymując się łóżka.

Powoli opuścił rękę. Wpatrywał się we mnie niewzruszenie spokojnymi, ciemnoniebieskimi oczami.

– Gdy chodzi o ciebie, Anito, nic nigdy nie przebiega tak, jak to sobie zaplanuję. Czemu tak się dzieje?

– Może powinieneś wreszcie wbić to sobie do głowy i dać mi święty spokój.

Uśmiechnął się, prawie niedostrzegalnie rozchylając wargi.

– Obawiam się, że na to jest już za późno.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

Drzwi otwarły się na oścież tak gwałtownie, że uderzyły w ścianę i na powrót zaczęły się zamykać. W progu stanął mężczyzna, oczy miał rozszerzone, po twarzy ściekały mu strużki potu.

– Jean-Claude… wąż. – Wyglądało na to, że ma kłopoty z oddychaniem, jakby wbiegł po schodach na górę.

– Co z wężem? – spytał Jean-Claude.

Mężczyzna przełknął ślinę, jego oddech spowolnił się.

– On oszalał.

– Co się stało?

Mężczyzna pokręcił głową.

– Nie wiem. Zaatakował swoją treserkę, Shahar. Ona nie żyje.

– Zaatakował ludzi?

– Jeszcze nie.

– Będziemy musieli dokończyć naszą rozmowę później, ma petite.

Ruszył w stronę drzwi, reszta wampirów pospieszyła za nim. Stephen również. Dobrze go wyszkolono.

Szczupła, czarna kobieta włożyła przez głowę luźną sukienkę, czarną w czerwone kwiaty. Założyła czerwone szpilki i już jej nie było.

Mężczyzna wstał z łóżka. Nagi. Nie było czasu na zażenowanie. Zaczął wkładać spodnie od dresu.

Co prawda to nie mój problem, ale co jeśli kobra zaatakuje publiczność? Nie moja sprawa. Zasunęłam zamek kurtki na tyle, by nikt się nie zorientował, że nie mam na sobie bluzki, ale nie dość wysoko, by nie móc wydobyć broni.

Wyszłam z pomieszczenia i znalazłam się w jasno oświetlonym wnętrzu przestronnego namiotu, zanim bezimienny mężczyzna zdążył wciągnąć spodnie od dresu. Wampiry i zmiennokształtni znajdowali się na skraju areny, otaczając węża szerokim kręgiem. Na niedużej arenie cielsko ogromnego węża falowało rytmicznie, jego czarno-białe sploty pozostawały w ciągłym ruchu. Dolna połowa ciała mężczyzny w błyszczącej przepasce biodrowej znikła w gardzieli kobry. To dlatego gad jeszcze nie zaatakował tłumów na trybunach. Potrzebował czasu, aby się nażreć. Boże Święty.

Nogi mężczyzny zadrgały konwulsyjnie. Ten człowiek nie mógł przecież żyć. To niemożliwe. A jednak te nogi wciąż drgały i po chwili znikły w paszczy wielkiego gada. Proszę cię, Boże, spraw, aby to był tylko zwykły odruch. Mam nadzieję, że ten człowiek był już martwy. Ta myśl była gorsza niż jakikolwiek mój koszmar, który mogłam sobie przypomnieć. A tak się składa, że mam w pamięci sporo koszmarnych wspomnień.

Potwór na arenie nie był moim problemem. Nie musiałam tym razem zgrywać bohaterki. Ludzie krzyczeli, biegali w tę i z powrotem z dziećmi na rękach, miażdżąc pod stopami pudełka z prażoną kukurydzą i watą cukrową. Weszłam w tłum i zaczęłam schodzić w stronę areny. U moich stóp przewróciła się jakaś kobieta niosąca na rękach małe dziecko. Przerażony mężczyzna omal się o nie potknął. Przeskoczył nad nim i pobiegł dalej. Pomogłam kobiecie wstać, wzięłam na ręce dziecko. Ludzie przepychali się obok nas. Fala ogarniętych paniką ludzi omal nas nie porwała. Poczułam się jak skała pośrodku rozszalałej rzeki. Kobieta spojrzała na mnie, miała obłęd w oczach. Oddałam jej dziecko i wcisnęłam ją między fotele. Schwyciłam za rękę najbliższego postawnego mężczyznę i wrzasnęłam mu prosto w twarz:

– Pomóż im.

Facet miał zdziwioną minę, jakbym odezwała się do niego w obcym języku, ale wyraz paniki z wolna znikał z jego oblicza. Ujął kobietę za rękę i zaczął przedzierać się z nią ku wyjściu.

Nie mogłam pozwolić, aby wąż zaatakował tłum. Musiałam spróbować temu zapobiec. Musiałam coś zrobić.

Cholera, a jednak zamierzałam zgrywać bohaterkę. Zaczęłam brnąć pod prąd, w kierunku areny, podczas gdy wszyscy podążali w przeciwną stronę. W pewnej chwili ktoś trafił mnie łokciem w twarz. Poczułam w ustach smak krwi. Zanim przebiję się przez ten cholerny tłum, na pewno będzie już po wszystkim. Przynajmniej miałam taką nadzieję.