Выбрать главу

Nie byłam pewna, czy zdołam trafić w łeb węża, nie raniąc przy tym kobiety. Czarnoskóra zmiennokształtna krzyczała, wyła. Pazurami bezradnie próbowała rozorać łeb węża. Musiała wcześniej upuścić nóż.

Wampir o włosach blond pochwycił czarną kobietę. Wąż uniósł cielsko w górę, dźwigając trzymaną w pysku kobietę i szarpiąc ją jak pies gumową kość. Wrzasnęła.

Wilkołak wskoczył na grzbiet węża, dosiadając go jak mustanga. Teraz nie mogłam strzelać, bo ktoś na pewno by oberwał. Cholera. Nie pozostało mi nic innego, jak stanąć z boku, obserwując dalszy rozwój wydarzeń.

Mężczyzna z łóżka przebiegł przez arenę. Czy tak długo zajęło mu założenie dresowych spodni i kurtki? Wiatrówkę miał rozpiętą, poły falowały, rozchylając się na boki i odsłaniając większość jego opalonego torsu. O ile mogłam stwierdzić, facet był nieuzbrojony. Na co on liczył? Co zamierzał? Cholera.

Ukląkł obok dwóch mężczyzn, którzy żyli, kiedy zaczął się cały ten szajs. Odciągnął jednego z nich z pola walki. Dobrze to sobie wykombinował.

Jean-Claude schwycił kobietę. Zacisnął dłoń na kle, który tkwił w jej ciele i odłamał go. Trzask był głośny jak huk wystrzału. Ramię kobiety odłączyło się od reszty ciała, kości i ścięgna pękły. Krzyknęła raz jeszcze i zwiotczała. Jean-Claude przeniósł ją do mnie i położył na ziemi. Jej prawe ramię zwisało na kilku strzępach mięśni. Uwolnił ją z paszczy węża, omal nie pozbawiając ją przy tym ręki.

– Pomóż jej, ma petite. – Zostawił ją u moich stóp, krwawiącą i nieprzytomną. Znałam się trochę na pierwszej pomocy, ale… Jezu… Nie sposób było założyć opaski uciskowej na taką ranę. Nie mogłam założyć na tę rękę łupków. Ręka nie była złamana. Została prawie oderwana od reszty ciała.

Przez wnętrze namiotu przetoczył się podmuch wiatru. Coś ścisnęło mnie w dołku. Jęknęłam i uniosłam wzrok, odrywając go od konającej dziewczyny. Jean-Claude stanął przy wężu. Wszystkie wampiry rozszarpywały wielkie cielsko, a mimo to gad wciąż żył. Wiatr poruszył koronkowym kołnierzem, zmierzwił falujące czarne włosy. Silny podmuch omiótł moją twarz. Serce podeszło mi do gardła. Jedyne co słyszałam, to szum mojej własnej krwi. Ten dźwięk wypełniał moje uszy niczym grzmot wielkiego wodospadu.

Jean-Claude łagodnie postąpił naprzód. Ja natomiast poczułam, że wraz z nim poruszyło się coś we mnie. Zupełnie jakby dzierżył niewidzialną linę łączącą mnie z moim sercem, pulsem i krwią. Puls miałam tak szybki, że nie mogłam w ogóle oddychać. Co się działo?

Dopadł węża, wbijając dłonie tuż poniżej wielkiego pyska. Poczułam, jakby moje dłonie zatapiały się w wijącym się cielsku. Jakby to moje dłonie usiłowały odnaleźć kość i strzaskać ją. Czułam jednak, jak moje ręce pogrążyły się w żywym ciele aż po łokcie. Ciało było śliskie, wilgotne, ale nie ciepłe. To nasze wspólne ręce najpierw napierały, a potem zaczęły ciągnąć, aż ramiona napięły się z wysiłku.

Łeb gada został oderwany od reszty cielska i ciśnięty na drugi koniec areny. Pysk rozwarł się, szczęki instynktownie zakłapały, chwytając powietrze. Cielsko wciąż jeszcze walczyło, ale śmierć była blisko.

Osunęłam się na ziemię obok rannej kobiety. Wciąż trzymałam w dłoni browninga, ale pistolet nie mógł mi już w niczym pomóc. Znów słyszałam i odczuwałam normalnie. Moje ręce nie były umazane krwią i posoką. To nie były moje dłonie, lecz Jean-Claude’a. Boże Święty, co się ze mną działo? Wciąż czułam krew na swoich rękach. To było niesamowicie silne wrażenie. To uczucie! Boże!

Coś dotknęło mego ramienia. Odwróciłam się i omal nie wpakowałam znajdującemu się za mną mężczyźnie paru kulek. To był facet w szarym dresie. Ukląkł obok mnie, unosząc obie ręce w górę i wpatrując się w pistolet w moich dłoniach.

– Jestem po twojej stronie – powiedział.

Wciąż czułam puls w gardle. Bałam się coś powiedzieć, nie byłam pewna, czy dam radę coś z siebie wykrztusić, więc tylko pokiwałam głową i opuściłam broń.

Zdjął bluzę.

– Może uda nam się choć trochę zatamować nią krew.

Zmiął bluzę i przyłożył do rany.

– Przypuszczam, że ona jest w szoku – stwierdziłam. Mój głos wydawał się jakiś dziwny, pusty.

– Ty też nie wyglądasz najlepiej.

I czułam się fatalnie. Jean-Claude wdarł się do mego umysłu i ciała. Zupełnie jakbyśmy byli jedną osobą. Zaczęłam dygotać i nie mogłam przestać. Może to szok.

– Wezwałem policję i karetkę – powiedział.

Spojrzałam na niego. Miał bardzo silne oblicze, o wydatnych kościach policzkowych i kanciastej szczęce, ale delikatne wargi w znacznym stopniu łagodziły ostrość rysów twarzy. Falujące brązowe włosy okalały twarz jak miękka, gęsta kurtyna. Przypomniałam sobie innego mężczyznę o długich, brązowych włosach. Innego człowieka zadającego się z wampirami. Zginął okropną śmiercią, a ja nie mogłam go ocalić.

Dostrzegłam Marguerite po drugiej stronie areny. Stała, rozglądając się wokoło. Oczy miała rozszerzone, wargi lekko rozchylone. Dobrze się bawiła. Boże.

Wilkołak odstąpił od węża. Zmiennokształtny wyglądał kubek w kubek jak Lon Chaney w Wilkolaku, tyle że między jego nogami dostrzec można było atrybuty męskości. W filmach grozy wilkołaki zawsze były bezpłciowe jak lalki Barbie. Sierść wilkołaka miała ciemnomiodowy kolor. Jasnowłosy wilkołak. Czyżby Stephen? Jeżeli nie, to oznaczało, że się ulotnił, a wątpię, aby Jean-Claude pozwolił mu na to.

Ktoś krzyknął:

– Niech nikt się nie rusza! – Po drugiej stronie areny pojawiło się dwóch mundurowych policjantów z patrolu, z dobytą bronią. Jeden z nich jęknął:

– Chryste Panie!

Podczas gdy tamci dwaj gapili się na wielkiego węża, schowałam pistolet do kabury. Cielsko gada wciąż jeszcze drżało, ale stwór już nie żył. U gadów konanie trwa dłużej niż u większości ssaków, ot wszystko.

Czułam się lekka jak piórko. Pusta. Wszystko wydawało mi się dziwnie nierealne. To nie przez węża. To skutek tego, co zrobił ze mną Jean-Claude. Pokręciłam głową, aby się z tego otrząsnąć.

Zjawiły się gliny. Miałam pewne obowiązki do wypełnienia. Musiałam się tym zająć. Wyłuskałam plastykową legitymację z saszetki i przypięłam ją do kołnierza kurtki. Zgodnie z treścią legitymacji należałam do Okręgowej Jednostki do spraw Dochodzeń Paranormalnych. Była niemal równie dobra jak blacha.

– Chodźmy pogadać z glinami, zanim zaczną, strzelać.

– Wąż nie żyje – powiedział.

Wilkołak rozdzierał truchło gada, wgryzając się w nie i wyszarpując wielkie ochłapy mięsa. Przełknęłam ślinę i odwróciłam wzrok.

– Mogą pomyśleć, że wąż nie jest jedynym potworem na tej arenie.

– Ach tak – rzucił półgłosem, jakby wcześniej nie wpadło mu to do głowy. Co on, u licha, robił wśród potworów?

Podeszłam do policjantów, uśmiechając się szeroko.

Jean-Claude stał pośrodku areny, jego biała koszula była tak zakrwawiona, że przylepiała mu się do ciała, jakby wyjęto ją z wody; przez materiał prześwitywał zarys sterczącego sutka. Krew spływała mu też po jednej stronie twarzy, tworząc szkarłatne, rozmazane smugi. Ręce miał unurzane w posoce aż po łokcie.

Najmłodsza wampirzyca zanurzyła twarz we krwi węża. Potem przyłożyła do ust kawałek ociekającego krwią mięsa i zaczęła zlizywać posokę. Towarzyszyły temu odgłosy łapczywego ssania, głośniejsze niż mogłoby się wydawać.

– Jestem Anita Blake. Współpracuję z Okręgową Jednostką do spraw Dochodzeń Paranormalnych. Oto moja legitymacja.

– Kto jest z panią? – spytał jeden z mundurowych, wskazując na faceta w dresowych spodniach. Wciąż trzymał w dłoniach pistolet wymierzony w środek areny.