– Jak się nazywasz? – wyszeptałam półgębkiem.
– Richard Zeeman – odparł cicho.
– Richard Zeeman – powtórzyłam głośniej. – On jest niewinny. Nie ma z tym wszystkim nic wspólnego.
To ostatnie zapewne było kłamstwem. Czy można nazwać niewinnym człowieka pokładającego się na łóżku otoczonym przez wampiry i zmiennokształtnych?
Gliniarz pokiwał głową.
– A pozostali?
Spojrzałam w tę stronę co on. Nie wyglądało to najlepiej.
– Kierownik tego lokalu i jego ludzie. Stanęli do walki z tym gadem, aby szalejący stwór nie zaatakował publiczności.
– Ale oni nie są ludźmi, prawda? – zapytał.
– Nie – potwierdziłam jego obawy. – Nie są ludźmi.
– Chryste Panie, chłopaki z komendy na pewno nam nie uwierzą – rzucił jego partner.
Zapewne miał rację. Byłam tu, a przecież mnie samej trudno było w to uwierzyć. Gigantyczna kobra-ludojad. Chryste Panie. Kto by pomyślał? No właśnie, kto?
8
Siedziałam w niedużym holu służącym artystom za wejście do wielkiego namiotu. Światło wciąż było przyćmione, jakby niektóre z przechodzących tędy istot nie przepadały za nadmiernym oświetleniem. I tu wielka niespodzianka, nie było krzeseł, a siedzenie na podłodze trochę mnie zmęczyło. Moje zeznanie spisał najpierw jakiś mundurowy, a następnie detektyw. Potem zjawili się chłopcy z Oddziału Duchów i przesłuchanie zaczęło się od nowa. Dolph skinął na mnie, a Zerbrowski strzelił do mnie na niby, układając palec wskazujący i kciuk na podobieństwo pistoletu. To było godzinę i piętnaście minut temu. Zaczynałam odczuwać znużenie faktem, że mnie ignorowano.
Naprzeciw mnie siedzieli Richard Zeeman i wilkołak Stephen. Richard złożył luźno dłonie na jednym kolanie. Miał białe adidasy z niebieskimi paskami, nie nosił skarpet. Nawet kostki miał opalone. Gęste włosy muskały jego nagie ramiona. Miał zamknięte oczy. Mogłam wpatrywać się w jego muskularny tors, jak długo zechcę. Brzuch miał płaski, a nad gumką dresowych spodni dostrzec można było trójkąt czarnych włosów. Tors miał gładki, bezwłosy, doskonały. To mi się podobało.
Stephen zwinął się w kłębek na podłodze i zasnął. Na lewej stronie jego twarzy rozkwitały ciemnopurpurowe i krwiście czerwone, okropnie wyglądające stłuczenia. Lewą rękę miał na temblaku, ale odmówił przewiezienia do szpitala. Owinął się szarym kocem otrzymanym od pielęgniarzy. O ile mogłam to stwierdzić, nie miał na sobie nic więcej. Chyba stracił ubranie podczas przemiany. Jako wilkołak był wyższy i potężniejszy, a w dodatku jego nogi miały inny kształt. W tej sytuacji obcisłe dżinsy i śliczne kowbojki musiały przejść do historii. Może dlatego czarna zmiennokształtna była naga. Czy dlatego nagi był także Richard Zeeman? Czy był zmiennokształtnym?
Chyba nie. Jeśli nim był, ukrywał to lepiej niż pozostali. Poza tym, skoro był zmiennokształtnym, dlaczego nie przyłączył się do walki z kobrą? Zachował się tak, jak przystało na rozsądnego śmiertelnika: trzymał się z dala od kłopotów.
Stephen, który na początku wieczoru wyglądał dość atrakcyjnie, sprawiał teraz żałosne wrażenie. Długie blond włosy pozlepiane potem przywierały do twarzy. Pod zamkniętymi oczami widać było ciemne sińce. Oddychał szybko i płytko. Gałki oczne pod jego opuszczonymi powiekami poruszały się nerwowo. Śnił? A może miał koszmary? Czy wilkołaki śnią o zmiennokształtnych owcach?
Richard wciąż wyglądał zmysłowo, ale jego akurat wielka kobra nie próbowała wprasować w betonową podłogę. Otworzył oczy, jakby wyczuł, że mu się przyglądam. Odnalazł moje spojrzenie. Wzrok miał beznamiętny. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie bez słowa. Miał wyraziste oblicze, silne rysy, wydatne kości policzkowe i mocną, kanciastą szczękę. Ostrość rysów łagodził nieco dołeczek w brodzie, czyniąc go nieco zbyt doskonałym jak na mój gust. Nigdy nie czuję się pewnie w obecności tak atrakcyjnego faceta. Może to kwestia niskiej samooceny, a może urodziwe oblicze Jean-Claude’a nauczyło mnie cenić każdy przejaw zwykłej ludzkiej niedoskonałości.
– Nic mu nie będzie? – spytałam.
– Komu?
– Stephenowi.
Spojrzał na śpiącego. Stephen przez sen wydawał ciche, żałosne odgłosy bezradności i przerażenia. Tak, z całą pewnością dręczyły go koszmary.
– Czy nie powinieneś go obudzić?
– Wybudzić go ze snu? – Spytał. – Skinęłam głową. Uśmiechnął się. – To byłoby miłe, ale on nie obudzi się jeszcze przez dobrych parę godzin. Moglibyśmy spalić tę budę, a on nawet by nie drgnął.
– Jak to?
– Naprawdę chcesz wiedzieć?
– Jasne. Tak się składa, że obecnie nie mam nic lepszego do roboty.
Spojrzał w głąb wypełnionego ciszą korytarza.
– Święta racja.
Oparł się wygodnie o ścianę, jakby szukał najwygodniejszego miejsca dla swych szerokich, nagich pleców. Zmarszczył brwi. To wszystko, co mógł zrobić dla wygody.
– Stephen zmienił się z wilkołaka w człowieka w czasie krótszym niż dwie godziny – oświadczył, jakby to wszystko tłumaczyło.
Niestety, to mi nie wystarczyło.
– No i co z tego? – spytałam.
– Zwykle zmiennokształtny pozostaje w zwierzęcej skórze przez osiem do dziesięciu godzin, po czym wraca do swej zwyczajnej postaci. Wcześniejsza transformacja wymaga ogromnej ilości energii.
Spojrzałam na śniącego zmiennokształtnego.
– A więc ta śpiączka jest czymś normalnym?
Richard pokiwał głową.
– Nie obudzi się do rana.
– Nie jest to zbyt bezpieczne. Mam na myśli kwestię przetrwania.
– Wielu lykantropów pożegnało się z tym światem po wpadnięciu w śpiączkę. Dopadli ich ludzcy myśliwi. To żadna sztuka zabić śpiącego wilkołaka.
– Skąd tyle wiesz o lykantropach?
– Na tym polega moja praca – odparł. – Jestem nauczycielem. Wykładam nauki ścisłe w college’u.
– Naprawdę? – Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
– Jak najbardziej. – Uśmiechnął się. – Wyglądasz na zaskoczoną.
Pokręciłam głową.
– Co nauczyciel robi w takim miejscu, pośród wampirów i wilkołaków?
– To czysty przypadek, jak sądzę. I może jeszcze odrobina szczęścia.
Uśmiechnęłam się.
– To nie tłumaczy, skąd tyle wiesz o lykantropach.
– Miałem wykłady w college’u.
Pokręciłam głową.
– Ja również, ale nie wiedziałam, że zmiennokształtni po transformacji zapadają w śpiączkę.
– Masz dyplom z biologii nadnaturalnej? – zapytał.
– Taa.
– Ja również.
– Wobec tego może wyjaśnisz mi, skąd wiesz o lykantropach więcej niż ja?
Stephen poruszył się przez sen, wysuwając do przodu zdrową rękę. Koc zsunął się z jego ramienia, odsłaniając brzuch i fragment uda.
Richard ponownie przykrył śpiącego, otulając go jak małe dziecko.
– Stephen i ja przyjaźnimy się od dawna. Założę się, że ty wiesz o zombi o wiele więcej niż ja. Wykłady to nie wszystko.
– Prawdopodobnie – przyznałam. – Stephen nie jest nauczycielem, prawda?
– Nie. – Uśmiechnął się bez cienia radości. – Lykantropy nie są mile widziane na stanowiskach nauczycieli.
– Ale prawo tego nie zabrania.
– To prawda – mruknął. – Ostatni zmiennokształtny nauczyciel został potraktowany przez grupkę rozwścieczonych rodziców koktajlami Mołotowa. Ludzie nie chcą, aby lykantropy uczyły ich dzieci. A przecież zmiennokształtny w ludzkiej postaci nie może nikogo zarazić.
– Wiem.
Pokręcił głową.
– Przepraszam, to dla mnie bolesny temat.