Выбрать главу

Policjant wciąż przyglądał się nam wyczekująco. Pokręciłam głową.

– Nic się nie stało, naprawdę. Tyle tylko, że strasznie długo to wszystko trwa. Czy zechciałby pan spytać sierżanta Storra, czy mogę już pójść do domu?

– Jak pani godność?

– Anita Blake.

– Ulubiona animatorka Storra? Westchnęłam.

– Tak, to ja.

– Zapytam go. – Mundurowy jeszcze przez chwilę patrzył na naszą trójkę.

– Ma pan może coś do dodania? – Skierował pytanie do Richarda.

– Nie.

Policjant skinął głową.

– W porządku, ale nawet jeśli nadal nic się nie będzie działo, postarajcie się zachowywać trochę ciszej, dobrze?

– Oczywiście. Zawsze jestem rad, mogąc współpracować z policją – odparł Jean-Claude.

Glina pokiwał głową z uznaniem i wrócił do gabinetu. Zostaliśmy w holu. Zmiennokształtny wciąż spał na podłodze. Szept jego oddechu nie tyle wypełniał, co raczej podkreślał panującą dokoła ciszę. Richard zastygł w bezruchu, wpatrując się ciemnymi oczami w Jean-Claude’a. Nagle uświadomiłam sobie, że od Jean-Claude’a dzieliły mnie zaledwie centymetry. Czułam bliskość jego ciała niczym żar omiatający moją skórę. Zmierzył mnie wzrokiem. Pod rozpiętą kurtką miałam tylko biustonosz. Na ramionach i piersiach pojawiła mi się gęsia skórka. Moje sutki zesztywniały, jakby ich dotknął. Coś ścisnęło mnie w żołądku i bynajmniej nie było to nieprzyjemne uczucie.

– Przestań!

– Ja nic nie robię, ma petite. To co czujesz, to nie moje, lecz twoje własne pożądanie.

Przełknęłam ślinę i z trudem odwróciłam od niego wzrok. W porządku. Pragnęłam go. Świetnie. Ale to jeszcze nic nie oznacza. Tak właśnie. Odsunęłam się od niego i oparłszy plecami o ścianę, powiedziałam:

– Zjawiłam się tu dziś wieczorem, aby uzyskać pewną informację, a nie odgrywać rolę posługaczki dla Mistrza Miasta.

Richard odnalazł moje spojrzenie. Nie patrzył na mnie z zażenowaniem, lecz z zaciekawieniem, jakby nie całkiem potrafił mnie rozgryźć. To nie było nieprzyjemne spojrzenie.

– Posługaczka – rzekł Jean-Claude. Nie musiałam widzieć jego twarzy, wystarczyła mi nuta rozbawienia w jego głosie.

– Wiesz, co mam na myśli.

– Nigdy dotąd nikt nie użył słowa „posługaczka” w takim kontekście.

– Przestań. Nie rób tego.

– Czego? – Spiorunowałam go wzrokiem, ale w jego oczach wciąż skrzyły się wesołe iskierki. Na ustach pojawił się uśmiech. W tej krótkiej chwili wyglądał prawie jak człowiek. – O czym chciałaś ze mną pomówić, ma petite? To musi być coś ważnego, skoro zechciałaś przyjść do mnie z własnej woli.

Próbowałam odnaleźć na jego twarzy grymas drwiny, gniewu czy jakichkolwiek innych emocji, lecz oblicze wampira było gładkie i niewzruszone, jakby wykute z marmuru. Uśmiech i błyszczące oczy z wesołymi iskierkami, to wszystko było jak maska. Nie potrafiłam stwierdzić, co się pod nią kryło. Nie byłam nawet pewna, czy chcę to wiedzieć. Wzięłam głęboki oddech i powoli wypuściłam powietrze ustami.

– W porządku. Gdzie byłeś ubiegłej nocy? – Spojrzałam na jego twarz, usiłując wychwycić każdą nawet najdelikatniejszą zmianę wyrazu.

– Tutaj – odparł.

– Przez całą noc?

Uśmiechnął się.

– Tak.

– Możesz to udowodnić?

Uśmiech poszerzył się.

– A muszę?

– Może.

Pokręcił głową.

– Daj spokój, ma petite. To do ciebie nie pasuje. To tyle, jeśli chodzi o spryt i próbę wydobycia informacji od Mistrza.

– Na pewno chcesz rozmawiać o tym publicznie?

– Chodzi ci o Richarda?

– Tak.

– Richard i ja nie mamy przed sobą tajemnic, ma petite. Ponieważ ty odmówiłaś, to on stał się moimi ludzkimi rękoma i oczami.

– Co chcesz przez to powiedzieć? Sądziłam, że nie możesz mieć więcej niż jednego ludzkiego sługę naraz.

– A więc jednak to powiedziałaś. – W jego głosie zabrzmiała nuta triumfu.

– To nie gra, Jean-Claude. Dzisiejszej nocy zginęli ludzie.

– Uwierz, ma petite, to czy przyjmiesz dwa ostatnie znaki i staniesz się moją ludzką służebnicą naprawdę, jest dla mnie czymś więcej niż grą.

– Wczorajszej nocy miało miejsce morderstwo – powiedziałam.

Może gdy skupię się na samej zbrodni, zdołam uniknąć uwikłania w gierki słowne.

– No i? – zapytał.

– To był atak wampira.

– Teraz już rozumiem, dlaczego raczyłaś wziąć mnie pod uwagę, ma petite.

– Cieszę się, że to cię bawi.

– Śmierć od ukąszenia wampira ma charakter przejściowy, ma petite. Zaczekaj do trzeciej nocy, przywołaj ofiarę i spytaj ją, kto był sprawcą zbrodni. – Wesołe iskierki zniknęły z jego oczu. – Czego mi nie mówisz?

– Na ofierze znalazłam ślady ukąszeń co najmniej pięciu różnych wampirów.

Coś przemknęło w głębi jego oczu. Nie byłam pewna, co to było. Z pewnością jednak zaobserwowałam u niego cień jakiejś emocji. Zdumienie? Strach? Poczucie winy? Coś na pewno.

– A zatem szukasz mistrza wampirów – odszczepieńca.

– Tak. Znasz jakiegoś?

Zaśmiał się. Cała jego twarz rozpromieniła się od wewnątrz, jakby ktoś zapalił świecę pod skórą. W jednej ulotnej chwili wydał mi się tak piękny, że aż boleśnie nierzeczywisty. Ale to nie jego uroda sprawiła, że zapragnęłam go dotknąć. Przypomniałam sobie tygrysa bengalskiego, którego widziałam kiedyś w zoo. Był tak wielki, że można by na nim jeździć jak na kucyku. Miał sierść zabarwioną w pomarańczowe, czarne i kremowo-białe pasy. I złote ślepia. Krążył miękko w tę i z powrotem na olbrzymich łapach, większych niż moja rozłożona dłoń, wzdłuż wydeptanego już na ziemi śladu. Jakiś geniusz ogrodził z przodu wybieg dla tygrysów parkanem z metalowych prętów. Gdybym zechciała, mogłabym przełożyć rękę pomiędzy nimi. Musiałam zacisnąć dłonie w pięści i włożyć je do kieszeni, tak mnie kusiło, żeby sięgnąć do klatki i pogładzić tygrysa. Był tak blisko, taki piękny, taki dziki, taki… kuszący.

Przyciągnęłam kolana do piersi i splotłam dłonie. Tygrys odgryzłby mi wówczas rękę, ale jakaś cząstka mnie żałowała po dziś dzień, że wtedy nie wsunęłam dłoni pomiędzy kraty. Patrzyłam na twarz Jean-Claude’a, a jego śmiech niczym atłas muskał moje plecy. Czy jakaś cząstka mnie już zawsze będzie się zastanawiać, co by się stało, gdybym powiedziała „tak”? Zapewne. Ale jakoś to przeżyję.

Patrzył na mnie, rozbawienie znikło z jego oczu jak ostatnie promienie słońca z nadejściem nocy.

– O czym myślisz, ma petite?

– Nie potrafisz czytać w moich myślach? – zapytałam.

– Wiesz, że nie.

– Nic o tobie nie wiem, Jean-Claude. Jesteś dla mnie jedną wielką zagadką.

– Ty wiesz o mnie więcej niż ktokolwiek inny w całym mieście.

– Włącznie z Yasmeen?

Spuścił wzrok, jakby z zażenowaniem.

– Jesteśmy bardzo starymi przyjaciółmi.

– Od jak dawna?

Odnalazł moje spojrzenie, ale jego twarz pozostała pusta, nieprzenikniona.

– Dostatecznie długo.

– To żadna odpowiedź.

– Tak, to wykręt.

A więc nie zamierzał odpowiedzieć na moje pytanie; w sumie nic nowego.

– Czy prócz ciebie, Malcolma i Yasmeen są w mieście jeszcze jacyś inni mistrzowie?

Pokręcił głową.

– Nic mi o tym nie wiadomo.

Zmarszczyłam brwi.

– Co to miało znaczyć?

– Dokładnie to, co powiedziałem.

– Jesteś Mistrzem Miasta. Czy nie powinieneś wiedzieć takich rzeczy?