Выбрать главу

Uśmiechnął się.

– Przyznaję. Podobnie jak atrakcyjne, inteligentne i niezależne kobiety. Ale jest ich niewiele.

– Odpuść sobie te komplementy albo się zarumienię.

– Nie wyglądasz mi na osobę, która często się rumieni.

Przed oczyma stanął mi obraz. Richard Zeeman, nagi, przy łóżku, pospiesznie wkładający spodnie dresowe. Wtedy nie czułam się zażenowana. Dopiero teraz, gdy był tak blisko, w ciepłym wnętrzu samochodu przypomniałam sobie tamtą sytuację. Poczułam żar napływający do twarzy. Zaczerwieniłam się w ciemnościach, zadowolona, że nie mógł mnie zobaczyć. Nie chciałam, żeby wiedział, że wyobrażałam go sobie bez ubrania. Zwykle tego nie robię. No cóż, zazwyczaj nie widuję faceta takim, jak go Pan Bóg stworzył, jeszcze przed pierwszą randką. Zamyśliłam się. Muszę przyznać, że nawet na pierwszej randce też nie oglądałam ich nago.

– Halo. Jesteśmy w klubie fitness, popijamy sok owocowy, a ja proponuję ci randkę.

Nie odrywałam wzroku od drogi. Wciąż miałam przed oczami gładką linię jego ud i goleni. To żenujące, ale im bardziej starałam się o tym nie myśleć, tym wyraźniej to widziałam.

– Kino i kolacja? – spytałam.

– Nie – odparł. – Coś wyjątkowego. Wyprawa do jaskiń.

– Czołganie się po jaskiniach to według ciebie przepis na udaną pierwszą randkę?

– Wędrowałaś kiedyś po jaskiniach?

– Raz.

– Podobało ci się?

– Podkradaliśmy się wtedy do paru typów spod ciemnej gwiazdy. To miało raczej niewiele wspólnego z dobrą zabawą.

– Wobec tego powinnaś spróbować jeszcze raz. Ja urządzam sobie wypady speleologiczne dwa razy w miesiącu. Ubierz się w stare, znoszone ciuchy, bo na pewno się pobrudzisz, ale przynajmniej nikt nie może zabronić ci taplania się w błocku.

– W błocku? – spytałam.

– Nie lubisz się czasem troszkę ubrudzić?

– W college’u byłam asystentką w laboratorium. Nieraz zdarzyło mi się. Nie brzydzi mnie to.

– Przynajmniej będziesz mogła powiedzieć, że wykorzystałaś w pracy swój dyplom.

Zaśmiałam się.

– Racja.

– Ja też wykorzystywałem swoje wykształcenie, ale ostatecznie postawiłem na wpajanie nauki młodym, nieoświeconym umysłom.

– Lubisz uczyć?

– I to bardzo. – Te słowa zawierały całe mnóstwo ciepła i entuzjazmu. Rzadko spotyka się tyle zapału, gdy ktoś opowiada o swojej pracy.

– Ja też lubię swoją robotę.

– Pomimo iż musisz borykać się na co dzień z zombi i wampirami?

Pokiwałam głową.

– Tak.

– Siedzimy w klubie fitness i właśnie zaproponowałem ci randkę. Co ty na to?

– Powinnam odmówić.

– Dlaczego?

– Nie wiem.

– Wyczuwam w twoim głosie nieufność.

– Ten typ tak ma – odparłam.

– Niedobrze jest w ogóle nie podejmować ryzyka, Anito.

– Nie umawiam się na randki z własnego wyboru, a nie dlatego, że się boję. – Czułam się trochę przyparta do muru.

– Powiedz, że wybierzemy się w ten weekend na wyprawę do jaskiń.

Skórzana kurtka zaskrzypiała i zafalowała, gdy spróbował przysunąć się do mnie bardziej, niż pozwalał na to pas bezpieczeństwa. Mógł wyciągnąć rękę i dotknąć mnie. Po części tego chciałam i już to samo z siebie wydało mi się krępujące.

Chciałam odpowiedzieć: „Nie”, ale coś w moim wnętrzu nakłaniało mnie, abym się zgodziła. To głupie. Mimo to sprawiało mi przyjemność siedzenie w ciemnościach, gdy w nozdrzach czułam zapach skóry i ten słaby aromat wody kolońskiej. Nazwijcie to chemią, natychmiastowym pożądaniem. Jak zwał, tak zwał. Polubiłam Richarda. To mnie odmieniło. Już dawno nie czułam do nikogo prawdziwej sympatii.

Jean-Claude się nie liczył. Nie bardzo wiedziałam dlaczego, ale tak właśnie było. Może miał z tym coś wspólnego fakt, że był trupem.

– W porządku. Wybiorę się z tobą na wypad do jaskiń. Gdzie i kiedy?

– Świetnie. Spotkajmy się pod moim domem w sobotę, powiedzmy o dziesiątej.

– O dziesiątej rano? – spytałam.

– Nie jesteś rannym ptaszkiem?

– Nieszczególnie.

– Musimy wyruszyć bardzo wcześnie, w przeciwnym razie nie zdołamy dotrzeć do końca jaskini w jeden dzień.

– Co mam na siebie włożyć?

– Jakieś stare, znoszone ciuchy. Byle co. Ja zakładam dżinsowy kombinezon.

– Też mam taki. – Nie wspomniałam, że zakładam go, żeby nie poplamić ubrania krwią. Błoto to nic w porównaniu z posoką.

– Świetnie. Wezmę resztę sprzętu, którego będziesz potrzebować.

– Co jeszcze będzie mi potrzebne?

– Kask, latarka, może nakolanniki.

– Zapowiada się niezła pierwsza randka – przyznałam.

– I tak właśnie będzie zapewnił. Mówił cichym, łagodnym głosem, z lekką nutką zażyłości. To nie był Jean-Claude z jego magicznym głosem, jakim cudem więc tak na mnie podziałał?

– Skręć tutaj – rzekł, wskazując boczną uliczkę. – Trzeci dom po prawej.

Wjechałam na krótki, asfaltowy podjazd. Dom był jasny, z cegły. W ciemnościach trudno było stwierdzić, jaki miał kolor. Na ulicy nie było latarni. Człowiek szybko zapomina, jak ciemna może być noc, gdy nie rozświetla jej blask lamp i latarni.

Richard odpiął pas i otworzył drzwiczki.

– Dzięki za podwiezienie.

– Pomóc ci wnieść go do środka? – spytałam, dotykając równocześnie dłonią kluczyków.

– Nie, dzięki. Dam sobie radę. Jeszcze raz dziękuję.

– Nie ma za co.

Spojrzał na mnie.

– Zrobiłem coś nie tak?

– Jeszcze nie – odparłam.

Uśmiechnął się, krótki błysk w ciemnościach.

– To świetnie.

Odblokował tylne drzwiczki i wysiadł. Pochylił się i dźwignął Stephena, otulając go kocem, aby się nie wyślizgnął. Przy podnoszeniu wykorzystał bardziej siłę nóg niż kręgosłupa, jak wprawny ciężarowiec. Ciało ludzkie jest znacznie trudniejsze do podźwignięcia niż sztanga. To kwestia wyważenia ciężaru.

Richard zatrzasnął drzwiczki plecami. Szczęknął zamek, a ja odpięłam pas, aby wcisnąć blokadę tylnych drzwiczek. Richard obserwował mnie przez otwarte drzwiczki po stronie pasażera. Pośród szumu pracującego na jałowym biegu silnika dobiegł mnie jego głos.

– Zamykasz się, aby do środka nie dostał się jakiś czarny lud?

– Ostrożności nigdy za wiele – odparłam.

Pokiwał głową.

– Taa. – W tym krótkim słowie zawierała się jakaś dziwna tęsknota, smutek i żal za utraconą niewinnością. Miło było pogadać z kimś, kto rozumiał moje rozterki. Dolph i Zerbrowski pojmowali przemoc i bliskość śmierci, ale nie rozumieli potworów.

Zatrzasnęłam drzwiczki i usadowiłam się wygodnie za kółkiem. Zapięłam pas i wrzuciłam bieg. Snop światła reflektorów padł na Richarda i Stephena, który spoczywał bezwładnie w jego ramionach, z rozwianymi na wietrze złocistymi włosami. Richard wciąż na mnie patrzył. Pozostawiłam go w ciemnościach przed jego domem, pośród nocy przepełnionej tęsknym graniem jesiennych świerszczy.

10

Zatrzymałam samochód przed budynkiem, w którym mieszkałam, parę minut po drugiej w nocy. Zakładałam, że znacznie wcześniej położę się do łóżka. Nowe oparzenie w kształcie krzyża paliło żywym ogniem. Bolała mnie cała klatka piersiowa. Żebra i brzuch miałam obolałe, aż sztywne. Włączyłam podsufitową lampę w aucie i rozpięłam suwak skórzanej kurtki. W żółtym świetle sińce zdawały się rozpływać po mojej skórze jak rozkwitające kwiaty. Przez moment nie mogłam przypomnieć sobie, gdzie to się stało; zaraz przyszło olśnienie i wizja przepełzającego po mnie cielska gigantycznego węża. Jezu, miałam szczęście, że skończyło się tylko na sińcach; przecież ten gad mógł mi pogruchotać żebra.