Выбрать главу

Zgasiłam lampkę i zapięłam kurtkę. Paski uprzęży podramiennej poocierały mi skórę, ale bardziej dokuczało mi oparzenie i siniaki; swędzący ból otarć był do zniesienia. Porządne poparzenie sprawia, że zapominasz o wszystkich innych dolegliwościach.

Na klatce schodowej nie było światła. Nie pierwszy zresztą raz. Będę musiała to zgłosić rano na portierni. Jeśli tego nie zrobię, nikt nie naprawi światła.

Pokonałam pierwsze trzy stopnie, gdy ujrzałam przed sobą mężczyznę. Siedział u szczytu schodów. Czekał na mnie. Krótkie, jasne włosy bieliły się w ciemnościach. Dłonie miał złożone na kolanach, uniesione wnętrzami do góry, jakby chciał mi pokazać, że nie ma broni. No cóż, na pewno nie trzymał broni w rękach. Edward miał przy sobie broń zawsze, chyba że ktoś mu ją akurat odebrał. Ze mną skądinąd było podobnie.

– Kopę lat, Edwardzie.

– Trzy miesiące – oświadczył. – Tyle, aby moja złamana ręka w pełni się zagoiła.

Skinęłam głową.

– Mnie dwa miesiące temu usunięto szwy. – Edward tylko siedział na schodach i wpatrywał się we mnie. – Czego chcesz, Edwardzie?

– Czy nie mogłem złożyć ci towarzyskiej wizyty? – Zaśmiał się półgłosem.

– Jest druga nad ranem. O tak bezbożnej porze nikt nie składa nikomu towarzyskich wizyt.

– Wolałabyś, aby chodziło o sprawy zawodowe? – powiedział cicho, lecz zdecydowanie.

Pokręciłam głową.

– Nie, nie. – W przypadku Edwarda wolałam, aby nie chodziło o sprawy natury zawodowej. Ten niski blondyn specjalizował się w zabijaniu lykantropów, wilkołaków oraz wszelkich istot, które były kiedyś ludźmi, lecz już nie są. Zabijanie ludzi najzwyczajniej w świecie go znudziło. Było zbyt proste. – Czy chodzi o sprawy zawodowe? – spytałam spokojnym tonem, bez odrobiny zawahania.

Punkt dla mnie. Mogłabym sięgnąć po browninga, ale gdyby kiedyś faktycznie zdarzyło się, że staniemy naprzeciw siebie, dobywając broni, Edward by mnie zabił. Przyjaźń z nim przypominała kontakt z udomowionym lampartem. Mogłaś go głaskać i sądzić, że cię lubi, ale w głębi duszy czułaś, że gdyby poczuł dostatecznie silny głód albo gniew, rozszarpałby cię na strzępy. Zabiłby cię i pożarł bez mrugnięcia okiem.

– Dziś chodzi mi tylko o informację, Anito. To nic wielkiego.

– O jaką konkretnie informację ci chodzi? – spytałam.

Znów się uśmiechnął. Przyjazny Edward. No dobra.

– Może wejdziemy do środka i porozmawiamy o tym? Tu jest piekielnie zimno – stwierdził.

– Gdy ostatnim razem byłeś w mieście, nie potrzebowałeś zaproszenia, aby włamać się do mojego mieszkania – odparłam.

– Założyłaś nowe zamki.

Uśmiechnęłam się.

– Nie udało ci się ich sforsować, zgadza się? – Byłam szczerze zadowolona.

Wzruszył ramionami. Może to tylko cienie, ale gdyby nie chodziło o Edwarda, powiedziałabym, że poczuł się zażenowany.

– Ślusarz powiedział, że te zamki powstrzymają każdego włamywacza – dodałam.

– Nie zabrałem z sobą przenośnego tarana – mruknął Edward.

– Chodź. Zaparzę kawę.

Ominęłam go. Wstał i poszedł za mną. Bez lęku odwróciłam się do niego plecami. Może któregoś dnia Edward wpakuje mi kulkę, ale teraz nie strzeliłby mi w plecy, skoro powiedział, że chce ze mną tylko porozmawiać. Edward nie był honorowy, ale miał swoje zasady. Gdyby zamierzał mnie zabić, nie kryłby się z tym. Powiedziałby, ilu ludzi zapłaciło mu za sprzątnięcie mnie. Syciłby się strachem w moich oczach. Tak, Edward miał swoje zasady. Tyle tylko, że wyznawał ich mniej niż większość ludzi. Jak dotąd nigdy nie złamał żadnej zasady, nie uchybił swemu skądinąd dość spaczonemu poczuciu honoru. Skoro stwierdził, że tej nocy nic mi nie grozi, to faktycznie tak było. Byłoby miło, gdyby również Jean-Claude miał swoje zasady.

W korytarzu panowała typowa dla środka tygodnia i środka nocy niezmącona cisza. Moi sąsiedzi spali smacznie w swych łóżkach. Otworzyłam zamki w drzwiach i wpuściłam Edwarda do środka.

– Zmieniłaś styl? To taka nowa moda? – zapytał.

– Że co?

– Co się stało z twoją bluzką?

– Ach, to. – Bystre riposty, oto cała ja. Nie wiedziałam, co i jak mam powiedzieć.

– Znów zabawiałaś się z wampirami – stwierdził.

– Skąd to przypuszczenie? – spytałam.

– To oparzenie w kształcie krzyża na twojej… ee… piersi.

Ach, tak. Pięknie. Rozpięłam kurtkę i przełożyłam przez oparcie tapczanu. Stanęłam przed Edwardem tylko w biustonoszu i uprzęży. Punkt dla mnie. Rozpięłam pas, odczepiłam kaburę podramienną, po czym zabrałam ją z sobą do kuchni. Położyłam kaburę z pistoletem na kontuarze, wyjęłam z lodówki ziarna kawy. Miałam na sobie tylko dżinsy i stanik. W obecności każdego innego faceta, żywego czy umarłego, poczułabym się skrępowana, ale nie przy Edwardzie. Między nami nigdy nie było napięcia seksualnego. Może któregoś dnia staniemy naprzeciw siebie i przekonamy się, które z nas jest szybszym strzelcem, ale nigdy nie pójdziemy z sobą do łóżka. Edwarda też bardziej od moich piersi interesowało widniejące na nich świeże oparzenie.

– Jak to się stało? – zapytał.

Zmieliłam porcję kawy w niedużym młynku elektrycznym, specjalnie do tego kupionym. Sam zapach świeżo zmielonej kawy poprawił mi nastrój. Włożyłam filtr do ekspresu, wsypałam kawę, wlałam wodę i wcisnęłam guzik. Na tym mniej więcej kończyły się moje kuchenne umiejętności.

– Muszę coś na siebie narzucić – powiedziałam.

– Lepiej, żeby do tego oparzonego miejsca nie przylegał żaden materiał – wtrącił Edward.

– Wobec tego narzucę bluzkę, ale nie będę jej zapinać…

– Opowiesz mi wtedy, skąd to masz?

– Tak.

Zabrałam pistolet i weszłam do sypialni. W głębi szafy miałam koszulę z długimi rękawami, która kiedyś była fioletowa, a teraz wyblakła i miała delikatny kolor bzu. Koszula była męska i sięgała mi prawie do kolan, ale czułam się w niej swobodnie. Podwinęłam rękawy do łokci i zapięłam połowę guzików. Miejsce oparzenia pozostawiłam odsłonięte. Przejrzałam się w lustrze. Niemal cały biust został ukryty. Doskonale.

Przez chwilę się wahałam, ale w końcu umieściłam browninga hi-powera w olstrze za wezgłowiem łóżka. Edward i ja nie zamierzaliśmy tej nocy strzelać do siebie, a gdyby coś sforsowało drzwi zaopatrzone w nowe zamki, aby dotrzeć do mnie, musiałoby najpierw uporać się z Edwardem. Czułam się w miarę bezpieczna.

Siedział na moim tapczanie, z wyprostowanymi, skrzyżowanymi nogami. Rozsiadł się dość wygodnie.

– Czuj się jak u siebie – zaproponowałam.

Tylko się uśmiechnął.

– Opowiesz mi o tych wampirach?

– Tak, ale zastanawiam się właśnie, ile konkretnie mogę ci opowiedzieć.

Jego uśmiech poszerzył się.

– Oczywiście.

Wyjęłam z lodówki dwa kubki, cukier i śmietankę. Kawa spływała już do dzbanka. Zapach był silny, ciepły i zniewalający.

– Jaką kawę lubisz?

– Zrób taką jak dla siebie.

Spojrzałam na niego.

– Żadnych preferencji? – Zaprzeczył ruchem głowy opartej o podłokietnik tapczanu. – W porządku. – Napełniłam kubki, dorzuciłam do każdego po trzy kostki cukru, nalałam hojnie śmietanki, zamieszałam i postawiłam na blacie małego stolika, typowego dla dwóch osób.

– Nie podasz mi kubka?

– U mnie nie pija się kawy na białym tapczanie – wyjaśniłam.

– Aha.

Podniósł się jednym płynnym ruchem, pełnym sprężystości i gracji. Gdyby nie to, że spędziłam większość nocy w towarzystwie wampirów, jego zwinność wywarłaby na mnie spore wrażenie. Usiedliśmy naprzeciw siebie. Oczy miał barwy wiosennego nieba, ale ten ciepły błękit mógł w jednej chwili stać się odległy i lodowaty. Twarz miał całkiem miłą, ale obojętny wzrok bacznie obserwował każdy mój ruch.