Opowiedziałam mu o Yasmeen i Marguericie. Pominęłam Jean-Claude’a, zabójstwo dokonane przez wampiry i wielką kobrę, wilkołaka Stephena oraz Richarda Zeemana. Innymi słowy była to bardzo okrojona wersja zdarzeń.
Gdy skończyłam, Edward upił łyk kawy, nie odrywając ode mnie wzroku. Ja też się napiłam i spojrzałam na niego.
– To tłumaczy oparzenie – stwierdził.
– No właśnie – przyznałam.
– Ale sporo pominęłaś.
– Skąd wiesz?
– Bo cię śledziłem.
Spojrzałam na niego i zakrztusiłam się kawą. Gdy trochę doszłam do siebie, spytałam:
– Co takiego?
– Śledziłem cię – odparł. Wzrok wciąż miał beznamiętny i nadal ciepło się uśmiechał.
– Dlaczego?
– Wynajęto mnie, abym zabił Mistrza Miasta.
– W tym celu wynajęto cię trzy miesiące temu.
– Nikolaos zginęła, ale nowy Mistrz nie został unicestwiony.
– Nie ty zabiłeś Nikolaos – poprawiłam. – Ja to zrobiłam.
– Racja. Chcesz połowę honorarium? – Pokręciłam głową. – Czemu więc narzekasz? Złamałem rękę, pomagając ci ją unicestwić.
– A ja zarobiłam czternaście szwów, nie mówiąc o tym, że oboje zostaliśmy ukąszeni przez wampiry – odcięłam się.
– I oczyściliśmy się nawzajem woda święconą – rzucił Edward.
– Która pali jak kwas – skwitowałam.
Edward pokiwał głową, sącząc kawę. Coś się poruszyło w głębi jego oczu, coś płynnego i niebezpiecznego. Wyraz jego twarzy nie uległ zmianie, mogłabym przysiąc, ale ni stąd, ni zowąd trudno mi było znieść siłę jego spojrzenia.
– Dlaczego mnie śledziłeś, Edwardzie?
– Powiedziano mi, że dziś w nocy masz spotkać się z nowym Mistrzem.
– Kto ci powiedział?
Pokręcił głową, na jego ustach pojawił się drwiący uśmieszek.
– Byłem dziś w nocy w Cyrku Potępieńców, Anito. Widziałem, z kim byłaś. Zabawiałaś się z wampirami, a potem wróciłaś do domu, wobec tego jeden z tych krwiopijców musi być Mistrzem.
Starałam się zachować kamienną twarz, kosztowało mnie to sporo wysiłku, ale przynajmniej nie dałam się ponieść panice. Edward mnie śledził, a ja nie miałam o tym pojęcia. Znał wszystkie wampiry, z którymi dziś mnie widział. To nie była długa lista. Domyśli się.
– Chwileczkę – rzekłam. – Widziałeś, że walczę z tym wielkim wężem i nie pospieszyłeś mi z pomocą?
– Zjawiłem się, gdy tłum opuścił już namiot. Gdy zajrzałem do środka, praktycznie było po wszystkim. – Dopiłam kawę, zastanawiając się, jak wybrnąć z tej kabały. Edward miał kontrakt na zabicie Mistrza, a ja praktycznie doprowadziłam go do niego. Usilnie starałam się zachować pokerowe oblicze. Znów się do mnie uśmiechnął, tyle że tak, jak kot na widok kanarka. Dobrze się bawił, w przeciwieństwie do mnie. – Widziałaś się dziś tylko z czterema wampirami: Jean-Claudem, tą egzotyczną ciemnowłosą ślicznotką, to zapewne Yasmeen, i jasnowłosą dwójką. Znasz ich imiona?
Pokręciłam głową. Uśmiechnął się szerzej.
– Powiedziałabyś mi, gdybyś znała?
– Może.
– Ta jasnowłosa dwójka jest mało ważna – ciągnął. – Żadne z nich nie mogłoby być mistrzem wampirów.
Spojrzałam na niego, starając się zachować obojętny, przyjazny, czujny i pusty wyraz twarzy. Z tym ostatnim miewam pewne problemy, ale może gdybym trochę poćwiczyła…
– Pozostaje Jean-Claude i Yasmeen. Yasmeen jest nowa w mieście, czyli zostaje tylko Jean-Claude.
– Czy naprawdę uważasz, że pieprzony Mistrz Miasta pokazywałby się publicznie w taki sposób? – spytałam z udawanym przekąsem.
Nie byłam najlepszą aktorką świata, ale może się jeszcze nauczę. Edward spojrzał na mnie.
– To Jean-Claude, prawda?
– Jean-Claude nie jest dość potężny, by utrzymać w ryzach całe miasto. Wiesz o tym doskonale. Ile ma lat – nieco ponad dwieście, zgadza się? Nie jest dostatecznie stary.
Zmarszczył brwi. To dobrze.
– To na pewno nie jest Yasmeen.
– Zgadza się.
– Nie rozmawiałaś dziś chyba z innymi wampirami?
– Może i poszedłeś za mną do Cyrku, Edwardzie, ale nie podsłuchiwałeś przy wejściu, gdzie spotkałam się z Mistrzem. Zresztą to byłoby niemożliwe. Wampiry albo zmiennokształtni usłyszeliby cię. – Potaknął bezgłośnie. – Widziałam się dziś z Mistrzem, ale nie jest nim żaden z wampirów, które widziałeś podczas walki z wężem.
– Mistrz pozwolił swym poddanym ryzykować życie i nie przyszedł im z pomocą? – Znów się uśmiechnął.
– Fizyczna obecność Mistrza nie jest konieczna, może przekazywać swoją moc na odległość, o tym zresztą zapewne też wiesz.
– Nie. Nie wiem – przyznał.
Wzruszyłam ramionami.
– Możesz mi wierzyć lub nie.
W głębi duszy modliłam się, aby uwierzył. Wciąż miał posępną minę.
– Nigdy nie potrafiłaś przekonująco kłamać.
– Nie kłamię. – Mój głos brzmiał pewnie, spokojnie, zwyczajnie, szczerze. Oto cała prawda.
– Załóżmy, że Jean-Claude nie jest Mistrzem. Ty wiesz, kto nim jest, prawda?
Pytanie było podchwytliwe. Skoro już zaczęłam tę grę, musiałam brnąć dalej w gąszcz kłamstw. A co mi tam!
– Tak, wiem, kto nim jest.
– Powiedz mi – poprosił.
Pokręciłam głową.
– Mistrz zabiłby mnie, gdyby się dowiedział, że z tobą rozmawiałam.
– Moglibyśmy zabić go wspólnie, tak jak Nikolaos – zaproponował.
Zastanawiałam się nad tym przez chwilę. Byłam bliska wyjawienia mu prawdy. Nie chciałam, aby organizacja Najpierw Ludzie podjęła próbę unicestwienia Jean-Claude’a. Nie mieliby z nim szans. Edward to co innego. Moglibyśmy zabić go wspólnie, jako zespół. Moje życie stałoby się o wiele prostsze. Pokręciłam głową i westchnęłam.
– Nie mogę, Edwardzie.
– Nie chcesz – poprawił mnie.
Skinęłam głową.
– I nie chcę.
– Jeśli miałbym ci uwierzyć, Anito, oznaczałoby to, że musisz mi zdradzić imię Mistrza. Bo w takiej sytuacji jesteś jedynym człowiekiem znającym jego tożsamość. – Ciepło odpłynęło z jego twarzy. Pozostał tylko beznamiętny chłód. Oczy stały się puste i bezlitosne jak zimowe niebo. W głębi tego domu nie było nikogo, z kim mogłabym pomówić. – Nie chcesz być jedyną osobą, która zna imię Mistrza, Anito.
Miał rację. Nie chciałam tego, ale cóż mogłam powiedzieć?
– To, czego chcę, to moja sprawa. Nic ci do tego, Edwardzie.
– Oszczędź sobie bezmiaru bólu, Anito, i zdradź mi jego imię.
Uwierzył. A niech to. Spuściłam wzrok, wlepiając go w dno kubka, tak aby Edward nie dostrzegł błysku triumfu w moich oczach. Gdy podniosłam wzrok, byłam już w pełni opanowana. Jak Meryl Streep.
– Wiesz, że groźby nie robią na mnie wrażenia.
Pokiwał głową. Dopił kawę i postawił kubek na środku stolika.
– Aby wypełnić ten kontrakt, jestem gotowy na wszystko. Zrobię to, co będzie konieczne.
– Nigdy w to nie wątpiłam – odparłam. Otwarcie zagroził, że aby wydobyć ze mnie żądaną informację, jest gotów wziąć mnie na tortury. Powiedział to prawie z żalem, niemniej jednak nie zawahałby się przed zadaniem mi cierpienia. Jedna z podstawowych zasad Edwarda brzmiała: „Zawsze dokończ zaczętą robotę”. Nie pozwoliłby, aby przyjaźń zniweczyła jego dotychczasowe rekordowe osiągnięcia.
– Ocaliłaś mi życie i vice versa – stwierdził. – Dług spłacony. Rozumiemy się?