Выбрать главу

Skinęłam głową.

– Jak najbardziej.

– To świetnie. – Wstał. Ja również. Spojrzeliśmy na siebie. Pokręcił głową. – Znajdę cię dziś wieczorem i raz jeszcze zadam to samo pytanie.

– Nie zmusisz mnie do mówienia, Edwardzie. – Zaczynałam się wkurzać. Przyszedł do mnie, aby uzyskać informację i nagle, ni stąd, ni zowąd, zaczął mi grozić. Nie zamierzałam dłużej hamować gniewu. Mogłam dać upust złości. Nie musiałam już dłużej grać. Koniec z udawaniem.

– Twarda jesteś, Anito, ale nie dość twarda.

Wzrok miał obojętny, ale czujny, jak wilk, którego widziałam kiedyś w Kalifornii. Obeszłam drzewo i zobaczyłam go, jak tam stał. Zamarłam w bezruchu. Do tej pory nie wiedziałam, co znaczy prawdziwa obojętność. Wilkowi było obojętne, czy mnie skrzywdzi, czy nie. Wybór należał do mnie. Gdybym mu zagroziła, zaatakowałby. Gdybym pozwoliła mu spokojnie się oddalić, nic by się nie stało. Jemu było to obojętne, był przygotowany na każdą ewentualność. To mnie serce podeszło do gardła i tłukło się tak szybko, że myślałam, iż lada chwila umrę. Wstrzymałam oddech, zastanawiając się, jaką decyzję podejmie. Po chwili ogromny zwierz znikł wśród drzew, a ja ponownie odzyskałam zdolność oddychania i gdy moje serce nieco się uspokoiło, wróciłam do obozu. Byłam przerażona i już na zawsze zapamiętałam niesamowity wyraz tych bladoszarych wilczych ślepi. Widziałam je za każdym razem, kiedy zamykałam oczy. Tylko obcując z drapieżnikiem na swobodzie, gdy nie dzielą was żadne kraty, możesz poczuć coś takiego. To było cudowne.

Spojrzałam na Edwarda i ta konfrontacja także na swój sposób wydała mi się cudowna. Niezależnie czy dysponowałabym żądaną przez niego informacją, czy też nie, nie zdradziłabym mu jej. Nikt nie będzie wyduszał ze mnie niczego groźbami. Nikt. To była jedna z moich zasad.

– Nie zmuszaj mnie, abym cię zabiła, Edwardzie.

Uśmiechnął się.

– Ty miałabyś mnie zabić? – Śmiał się ze mnie.

– Możemy się założyć – odparowałam. W jednej chwili przestał się uśmiechać. Jego twarz wyglądała teraz jak woskowa maska. Utkwił we mnie spojrzenie tych obojętnych oczu drapieżcy. Przełknęłam ślinę i upomniałam samą siebie w duchu, że powinnam przez cały czas oddychać, powoli i regularnie. Edward zabiłby mnie. Może. A może nie. – Czy Mistrz jest wart śmierci jednego z nas? – zapytałam.

– To kwestia zasad – odparł.

Skinęłam głową.

– Ja też mam swoje.

– Wobec tego oboje wiemy, na czym stoimy – stwierdził.

– Taa.

Podszedł do drzwi. Pomaszerowałam za nim, odblokowałam zasuwki i otworzyłam przed nim drzwi. Przystanął w progu.

– Masz czas do zmierzchu.

– Odpowiedź będzie ta sama.

– Wiem – mruknął. Wyszedł, nie oglądając się za siebie.

Odprowadziłam go wzrokiem, dopóki nie zszedł po schodach. Wówczas zamknęłam drzwi i przekręciłam zasuwki. Oparłam się o drzwi plecami i gorączkowo zaczęłam zastanawiać się, jak mam wybrnąć z tej kabały.

Gdybym opowiedziała o tym Jean-Claude’owi, być może udałoby mu się zabić Edwarda, ale mam zasadę, że nie wydaję ludzi potworom. Nigdy. Przenigdy. Niezależnie od okoliczności.

Mogłam powiedzieć Edwardowi o Jean-Claudzie. Może nawet udałoby mu się unicestwić Mistrza. Kto wie, może ja sama przyłożyłabym do tego rękę. Mogłabym mu pomóc. Spróbowałam wyobrazić sobie doskonałe ciało Jean-Claude’a podziurawione kulami, okrwawione, twarz zmasakrowaną wystrzałem ze śrutówki. Pokręciłam głową. Nie mogłam tego zrobić. W gruncie rzeczy nie wiedziałam dlaczego, ale nie potrafiłam wydać Jean-Claude’a Edwardowi.

Nie mogłam zdradzić żadnego z nich. Co oznaczało, że miałam poważny problem. Problem? Ugrzęzłam w kłopotach po same uszy. Ale w gruncie rzeczy to dla mnie nic nowego, nieprawdaż?

11

Stałam na brzegu, pod czarnym baldachimem drzew. Fale czarnego jeziora nadpływały i oddalały się w mrok. Na niebie wisiał wielki srebrzysty księżyc. Jego blask tworzył na wodzie migoczące wzory. Jean-Claude wyłonił się z wody. Z włosów i koszuli spływały srebrne strużki. Wilgotne włosy pozlepiały się w poskręcane strąki. Biała koszula przywarła do ciała; a przez materiał przezierały sterczące sutki. Wyciągnął do mnie rękę.

Miałam na sobie długą suknię. Była ciężka i tak też się w niej czułam. Pod spódnicą było coś, co nadawało jej kształt dzwonu i sprawiało, że czułam się szersza niż zazwyczaj. Na ramionach nosiłam ciężki płaszcz. Była jesień, pora pełni.

Jean-Claude powiedział:

– Chodź do mnie.

Zeszłam z brzegu i weszłam do wody. Spódnica i rąbek płaszcza nasiąkły wodą, stały się jeszcze cięższe. Zrzuciłam płaszcz i po chwili straciłam go z oczu. Woda była ciepła jak do kąpieli albo jak krew. Uniosłam dłoń ku światłu księżyca i ujrzałam, że ściekający po niej płyn był gęsty, ciemny i wcale nie przypominał wody. Stałam na płyciźnie, w sukni, jakiej nigdy sobie wcześniej nie wyobrażałam, na nieznanym brzegu i wpatrywałam się w przepięknego potwora, który sunął w moją stronę pełen gracji, cały unurzany we krwi.

Obudziłam się, z trudem łapiąc oddech i mocno zaciskając dłonie na pościeli. Trzymałam się jej kurczowo jak liny ratunkowej.

– Obiecałeś nie nawiedzać mnie już więcej w snach, sukinsynu – wyszeptałam.

Spojrzałam na zegarek przy łóżku. Druga po południu. Przespałam dziesięć godzin. Powinnam czuć się lepiej, ale tak nie było. Czułam się, jakbym uciekała przed kolejnymi koszmarami i tak naprawdę nie odpoczęła ani chwili. Zapamiętałam tylko ten ostatni sen. Jeśli pozostałe były równie upiorne, wolałam ich nie pamiętać.

Dlaczego Jean-Claude znów zaczął nawiedzać mnie w snach? Przecież dał słowo. Ale może jego słowo nie było warte funta kłaków. Może.

Rozebrałam się przed lustrem w łazience. Na brzuchu i żebrach miałam rozległe, prawie fioletowe sińce. Przy każdym oddechu czułam ucisk w piersiach, ale nic nie było złamane. Oparzelina na piersi wydawała się świeża; skóra, poza miejscami gdzie były pęcherze, całkiem sczerniała. Oparzenia są piekielnie bolesne, masz wrażenie, jakby ból przenikał cię od skóry aż do kości. To chyba jedyne z obrażeń, które przypomina mi, że pod skórą mam całe mnóstwo zakończeń nerwowych. Jak inaczej coś takiego mogłoby powodować równie koszmarny ból?

Spotkałam się z Ronnie w klubie fitness, o piętnastej. Ronnie to skrót od Veronica. Powiedziała, że będzie lepiej, jeśli klienci poszukujący usług prywatnego detektywa będą myśleć, że firmę prowadzi mężczyzna. Smutne, ale prawdziwe. Wspólnie ćwiczyłyśmy na siłowni i biegałyśmy. Nałożyłam ostrożnie czarny elastyczny top, aby nie urazić poparzonego miejsca. Co prawda elastyczny materiał uciskał skórę i posiniaczone ciało, ale poza tym wszystko było w porządku. Posmarowałam oparzenie maścią antyseptyczną i założyłam opatrunek z gazy. Na top narzuciłam jeszcze męski czerwony podkoszulek z obciętymi rękawami i wyciętym dekoltem. Ubioru dopełniły czarne obcisłe spodenki, grube skarpety z cienkim czerwonym paskiem i czarne adidasy.

Spod koszulki widać było opatrunek, ale sińce pozostawały zasłonięte. Większość klientów klubu przywykła już, że przychodzę na treningi posiniaczona albo nawet w gorszym stanie. Od jakiegoś czasu o nic mnie już nie pytają. Ronnie twierdzi, że to dlatego, iż byłam wobec nich opryskliwa. No i dobrze. Lubię mieć święty spokój.

Włożyłam kurtkę i sięgnęłam po sportową torbę, kiedy zadzwonił telefon. Zastanawiałam się przez chwilę, ale ostatecznie podniosłam słuchawkę.

– Mów – rzuciłam półgłosem.

– To ja, Dolph.

Coś ścisnęło mnie w żołądku. Czyżby kolejne morderstwo?

– Co się stało, Dolph?