Выбрать главу

– Zidentyfikowaliśmy tego faceta, którego obejrzałaś.

– Ofiarę wampira?

– Tak. – Powoli wypuściłam powietrze. Żadnych nowych zabójstw i najwyraźniej spory krok naprzód, prawdziwy postęp. Czyż można chcieć czegoś więcej? – Calvin Barnabas Rupert, koledzy nazywali go Cal. Dwadzieścia sześć lat, od czterech lat mąż Denise Smythe Rupert. Nie mieli dzieci. Pracował w firmie ubezpieczeniowej. Nie wydaje nam się, aby miał jakieś powiązania z wampirami.

– Może po prostu znalazł się o niewłaściwej porze w niewłaściwym miejscu.

– Przypadkowe zabójstwo? – Zabrzmiało to jak pytanie.

– Może.

– Skoro to przypadek, to wciąż nie mamy żadnego schematu, nic, na czym moglibyśmy się oprzeć.

– Zastanawiasz się, czyja czasem nie zdołałabym odkryć jakichś powiązań między Calem Rupertem a wampirami?

– Tak – przyznał.

Westchnęłam.

– Spróbuję. To wszystko? Mam spotkanie i jestem już spóźniona.

– Tak, to tyle. Zadzwoń, jeśli się czegoś dowiesz. – Głos miał posępny.

– Powiedziałbyś mi, gdyby odkryto kolejne ciało, prawda?

Parsknął śmiechem.

– Pewno, że tak. I zmusiłbym cię, abyś pofatygowała się na miejsce zbrodni w celu dokonania oględzin i pomiaru ukąszeń. Czemu pytasz?

– Bo masz taki ponury głos.

– To ty powiedziałaś, że będą kolejne zabójstwa. Czyżbyś zmieniła zdanie? – W jego tonie nie było już śladu rozbawienia.

Chciałam odpowiedzieć, że tak, że zmieniłam zdanie, ale powstrzymałam się.

– Jeżeli gdzieś tam krąży grupa wampirów-odszczepieńców, na pewno wkrótce pojawią się nowe trupy.

– Czy twoim zdaniem możemy mieć do czynienia z czymś innym niż z wampirami? – zapytał.

Zastanawiałam się przez chwilę, po czym odparłam:

– Nie, raczej nie.

– Świetnie, pogadamy później. – Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, w słuchawce pozostał głuchy sygnał. Dolph nie zawracał sobie głowy powitaniami i pożegnaniami.

W kieszeni kurtki miałam mój drugi pistolet, firestar kalibru dziewięć mm. Do stroju treningowego nigdy nie zakładałam kabury podramiennej. Firestar był mniejszy i mieścił tylko osiem naboi, podczas gdy browning trzynaście, tyle że wystawał mi z kieszeni i przyciągał uwagę ludzi, a tego akurat chciałam uniknąć. Poza tym jeśli nie uda mi się załatwić potencjalnych przeciwników ośmioma kulami, dodatkowe pięć i tak zapewne wiele by mi nie pomogły. Naturalnie w kieszonce w sportowej saszetce miałam jeszcze zapasowy magazynek. W tych niebezpiecznych czasach ostrożności nigdy za wiele. Dziewczyna powinna umieć o siebie zadbać sama.

12

Ronnie i ja trenowałyśmy u Vica Tanny’ego. Były tam dwa pełne zestawy do ćwiczeń, a o piętnastej czternaście w czwartek na sali prawie nie było ludzi. Ja wykonywałam zestaw ćwiczeń na biodra. Przesunięcie dźwigni powoduje ruch urządzenia. Sam przyrząd wygląda dość obscenicznie, jak ginekologiczne narzędzie tortur. To jedna z przyczyn, dla których podczas treningu nigdy nie noszę szortów. Ronnie zresztą też nie.

Skupiłam się na zwieraniu ud w taki sposób, aby nie spowodować brzęku odważników. Taki dźwięk oznacza, że albo źle wykonujesz ćwiczenie, albo używasz zbyt dużych obciążeń. Miałam nałożone trzydzieści kilogramów. Niezbyt dużo.

Ronnie leżała na brzuchu, ćwicząc nogi, zginała je w kolanach, nieomal dotykając piętami pośladków. Mięśnie łydek prężyły się płynnie pod skórą. Nie jesteśmy napakowane, ale ogólnie wyglądamy dość solidnie. Wyobraźcie sobie Linde Hamilton w Terminatorze 2. Skończyła przede mną i krążyła wśród urządzeń, czekając, aż opuściłam ostatni raz odważniki, z cichutkim brzękiem. Gdy już kończysz, możesz sobie na to pozwolić.

Odeszłyśmy od zestawów i zaczęłyśmy biec po owalnym torze. Granicę toru wyznaczała szklana ściana, za którą rozpościerał się błękitny basen. Jakiś mężczyzna w goglach i niebieskim czepku zaliczał kolejne długości. Z drugiej strony miałyśmy siłownię i salę do aerobiku.

Na końcach toru umieszczono lustra, podczas biegu więc zawsze możesz się widzieć. Gdy miałam kiepski dzień, wolałam nie patrzeć, w te lepsze dni przyglądanie się sobie było całkiem przyjemne. Mogłam upewnić się, że zachowuję równy krok i moje ramiona pracują jak należy.

Podczas biegu opowiedziałam Ronnie o ofierze wampirów. To oznaczało, że nie biegłyśmy zbyt szybko. Przyspieszyłam kroku i w dalszym ciągu mogłam mówić. Gdy regularnie biegasz osiem kilometrów w typowym dla St. Louis upale, minitor u Vica Tanny’ego nie jest dla ciebie wielkim wyzwaniem. Zrobiłyśmy prawie dwa okrążenia i zaraz miałyśmy wrócić do ćwiczeń.

– Jak miała na imię ofiara? – Jej głos brzmiał normalnie, bez cienia zdenerwowania.

Przyspieszyłam do sprintu. Ostatnia prosta. Nie mogłam złapać tchu. Teraz ćwiczenia na mięśnie ramion. Ja na bicepsy, Ronnie na mięśnie barków. Obie ćwiczymy na atlasach. Kiedy już mogłam mówić, odpowiedziałam jej:

– Calvin Rupert.

Zrobiłam dwanaście powtórzeń z pięćdziesięcioma kilogramami obciążenia. Akurat to ćwiczenie jest dla mnie najłatwiejsze. Dziwne, no nie?

– Cal Rupert? – spytała.

– Tak go nazywali przyjaciele – odparłam. – Czemu pytasz?

Pokręciła głową.

– Znam Cala Ruperta.

Patrzyłam na nią, pozwalając, by moje ciało wykonywało samoistnie kolejne powtórzenia. Wstrzymałam oddech, a to nie jest wskazane. Przypomniałam sobie o oddechu i rzuciłam:

– Mów.

– Poznałam go, gdy wypytywałam wśród członków LPW w związku z tymi tajemniczymi zabójstwami wampirów. Cal Rupert należał do LPW.

– Opisz mi go.

– Blondyn, oczy niebieskie lub szare, nie za wysoki, dobrze zbudowany, atrakcyjny.

W St. Louis mogło być kilku Galów Rupertów, ale jakie istniały szansę, że żyło tam dwóch bliźniaków?

– Każę to sprawdzić Dolphowi, ale skoro Cal należał do LPW, możemy domniemywać, że mamy do czynienia z egzekucją dokonaną przez wampiry.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Niektórzy spośród członków LPW uważają, że jedyny dobry wampir to martwy wampir. – Myślałam o niewielkiej organizacji Najpierw Ludzie, założonej przez Jeremy’ego Ruebensa. Czy mieli już na koncie zabójstwo wampira? Czy to była akcja odwetowa? – Muszę wiedzieć, czy Cal był nadal członkiem LPW, czy też może przyłączył się do nowej, bardziej radykalnej grupy o nazwie Najpierw Ludzie.

– Chwytliwa – przyznała Ronnie.

– Sprawdzisz to dla mnie? Jeśli ich odwiedzę, aby zadać im kilka pytań, gotowi spalić mnie na stosie.

– Zawsze z przyjemnością pomagam mojej najlepszej przyjaciółce i policji zarazem. Prywatny detektyw nigdy nie wie, kiedy może mu się przydać, że ma dług u stróżów prawa.

– To fakt – mruknęłam.

Tym razem to ja musiałam zaczekać na Ronnie. Ona była szybsza przy ćwiczeniu nóg. Moją specjalnością były górne partie ciała.

– Zadzwonię do Dolpha, gdy tylko skończymy. Może to jakiś trop? W przeciwnym razie musiałby to być niesamowity zbieg okoliczności.

Znów zaczęłyśmy biec po torze, gdy Ronnie spytała:

– To jak, wiesz już, za kogo się przebierzesz na przyjęcie halloweenowe u Catherine?

Spojrzałam na nią i omal się nie potknęłam.

– Cholera – wycedziłam przez zęby.

– Coś mi się zdaje, że w ogóle zapomniałaś o imprezie. A jeszcze dwa dni temu tak na nią narzekałaś.

– Byłam trochę zajęta, jasne? – burknęłam.

Zrobiło mi się głupio. Catherine Maison-Gillett to jedna z moich najlepszych przyjaciółek. Na jej ślubie miałam na sobie różową sukienkę z krótkimi bufiastymi rękawami. Wyglądałam jak maturzystka. To było takie upokarzające. Poczęstowano mnie tymi samymi kłamstwami co wszystkie druhny, w stylu: „Sukienkę można skrócić i będzie ją pani mogła nosić na co dzień”. Akurat. Nic z tego. Albo: „Może też pani zakładać ją na szczególne okazje”. Tylko ile tych okazji nadarza się po maturze? Zero. A w każdym razie mnie nie trafiła się żadna szczególna okazja, na którą miałabym ochotę włożyć różową sukienkę z krynoliny, z bufiastymi rękawami, w której wyglądałam jak statystka w Przeminęło z wiatrem.