Выбрать главу

Stanęłam przy otwartych drzwiczkach auta, nasłuchując. Nic nie usłyszałam. Nikt nie podniósł słuchawki. Dolph siedział, wsłuchując się w odległy dźwięk sygnału. Po chwili spojrzał na mnie. W jego oczach malowało się pytanie.

– Ktoś powinien tam być – rzuciłam.

– Taa – mruknął.

– Ten mężczyzna, kiedy ożyje, będzie jak dzika bestia – dodałam. – Zabije wszystko, co stanie mu na drodze, chyba że uspokoi go mistrz, który go stworzył, albo ktoś go unicestwi. To wampir animalistyczny. Nie ma na nie określenia potocznego. Pojawiają się zbyt rzadko.

Dolph odłożył słuchawkę i wysiadł z samochodu, wołając:

– Zerbrowski!

– Tu jestem, sierżancie. – Zerbrowski podbiegł truchtem. Gdy Dolph woła, przybiega się co sił w nogach lub ryzykuje srogą reprymendę.

– Co słychać, Blake?

Co miałam odpowiedzieć, żeby lepiej nie pytał? Wzruszyłam ramionami i odparłam:

– Wszystko gra.

Znów rozległ się mój pager.

– Cholera, Bert!

– Pogadaj z szefem – rzekł Dolph. – Powiedz mu, żeby się odwalił.

Niegłupia myśl. Dolph zaczął wydawać rozkazy na lewo i prawo. Jego podwładni uganiali się jak w ukropie. Wsiadłam do wozu Dolpha i zadzwoniłam do Berta. Odebrał po pierwszym sygnale, to zły znak.

– Mam nadzieję, że to ty, Anito.

– A jeżeli nie? – spytałam.

– Gdzie jesteś, do licha?

– Na miejscu zbrodni, mamy tu świeże zwłoki – wyjaśniłam.

To na chwilę odebrało mu mowę.

– Nie zdążysz do pierwszego klienta.

– Niestety.

– Wyjątkowo ci daruję.

– Coś podobnego – mruknęłam. – Nie jesteś dziś sobą. Co się stało?

– Nic wielkiego, pomijając to, że dwa pierwsze twoje zlecenia przejął nasz nowy pracownik. Nazywa się Lawrence Kirkland. Spotkasz się z nim w miejscu realizacji trzeciego zlecenia. Wykonasz je i pokażesz młodemu, na czym polega ta robota.

– Zatrudniłeś kogoś? Jakim cudem znalazłeś pracownika tak szybko? Animatorzy to prawdziwa rzadkość, zwłaszcza tacy, którzy potrafią ożywić dwóch zombi jednej nocy.

– Wynajdywanie talentów to moja specjalność.

Dolph wsiadł do samochodu, a ja przesiadłam się na fotel pasażera.

– Powiedz szefowi, że musisz już kończyć.

– Muszę już kończyć, Bert.

– Zaczekaj, masz zlecenie na zakołkowanie wampira w szpitalu miejskim w St. Louis. To sprawa priorytetowa.

Coś ścisnęło mnie w dołku.

– Jak brzmi nazwisko?

Milczał przez chwilę, wreszcie przeczytał:

– Calvin Rupert.

– Cholera.

– Co się stało? – zapytał.

– Kiedy przyjąłeś zlecenie?

– Dziś po południu, około piętnastej, czemu pytasz?

– Cholera, cholera, cholera.

– Co się stało, Anito? – spytał Bert.

– Dlaczego to takie pilne? – Zerbrowski zajął miejsce na tylnym siedzeniu nieoznakowanego auta. Dolph wrzucił bieg, włączył syrenę i koguta. Za nami pojawił się radiowóz, barwne światła rozcięły mrok. Jechaliśmy z prawdziwą pompą. Syreny i koguty, ale czad.

– Rupert miał klauzulę w testamencie – rzekł Bert. – W przypadku ukąszenia przez wampira miał zostać zakołkowany.

To typowe dla osoby należącej do LPW. Zresztą ja też zawarłam podobną klauzulę w moim testamencie.

– Czy mamy sądowy nakaz egzekucji?

– Jest potrzebny wyłącznie, gdy denat powstanie już jako wampir. Mamy natomiast zezwolenie od najbliższego krewnego, musimy tam pojechać i zakołkować ożywieńca.

Zacisnęłam dłonie na desce rozdzielczej, bo na wąskiej drodze wozem okropnie trzęsło. Spod kół sypał się żwir. Ścisnęłam słuchawkę telefonu pomiędzy podbródkiem i ramieniem, po czym zapięłam pas bezpieczeństwa.

– Jadę teraz do kostnicy – rzuciłam.

– Nie mogłem się z tobą skontaktować, więc wysłałem tam Johna – rzekł Bert.

– Dawno tam pojechał?

– Zadzwoniłem do niego po tym, jak dałem ci sygnał na pager, na który nie odpowiedziałaś.

– Odwołaj go, niech tam nie jedzie.

Mój głos musiał zabrzmieć podejrzanie, ponieważ Bert zapytał:

– Co się stało, Anito?

– W kostnicy nikt nie odbiera telefonu.

– I co z tego?

– Możliwe, że wampir już ożył i wymordował cały personel. John zmierza prosto w paszczę lwa.

– Zadzwonię do niego – rzucił Bert. Połączenie zostało przerwane, a ja odłożyłam słuchawkę.

Wjechaliśmy na autostradę 21.

– Gdy już będziemy na miejscu, możemy zabić wampira – powiedziałam.

– To byłoby morderstwo – uciął Dolph.

Pokręciłam głową.

– Nie, o ile Calvin Rupert miał w swoim testamencie specjalną klauzulę.

– A miał?

– Taa.

Zerbrowski trzasnął pięścią w oparcie fotela.

– Wobec tego rozwalimy sukinkota.

– Taa – przytaknęłam.

Dolph tylko pokiwał głową. Zerbrowski uśmiechał się. W dłoniach ściskał policyjną strzelbę.

– Masz do tego pociski ze srebrnym śrutem? – spytałam.

Zerbrowski spojrzał na strzelbę.

– Nie.

– Powiedzcie, że nie jestem w tym aucie jedyną osobą mającą broń na srebrne naboje.

Zerbrowski uśmiechnął się, a Dolph stwierdził:

– Srebro jest droższe od złota. Miasto nie ma dość funduszy.

Domyślałam się tego, ale miałam nadzieję, że się mylę.

– Co byście zrobili, gdyby przyszło się wam zmierzyć z wampirami albo wilkołakami?

Zerbrowski nachylił się do mnie.

– To samo co w przypadku, gdy mamy przeciwko sobie gang nastolatków uzbrojonych w uzi.

– To znaczy? – spytałam.

– Wycofalibyśmy się na z góry upatrzone pozycje – odparł Zerbrowski.

Nie wyglądał na rozbawionego. Mnie też nie było do śmiechu. Miałam nadzieję, że pracownicy szpitalnej kostnicy najzwyczajniej w świecie uciekli, opuścili budynek, ale w głębi duszy wcale na to nie liczyłam. Gnębiły mnie złe przeczucia, które z każdą chwilą pogarszały mój i tak już nie najlepszy nastrój.

15

W moim zestawie do gromienia wampirów znajdowała się strzelba – obrzynek na srebrne śruciny, kołki, drewniany młotek i tyle krzyży oraz wody święconej, że można by w niej utopić każdego krwiopijcę. Niestety, zestaw do gromienia został w szafie, w mojej sypialni. Wcześniej woziłam go w bagażniku, bez obrzynka ma się rozumieć, bo posiadanie go jest nielegalne. Gdyby złapano mnie z zestawem w dłoni, a bez sądowego nakazu egzekucji w kieszeni, automatycznie trafiłabym za kratki. Nowe prawo zaczęło funkcjonować zaledwie kilka tygodni temu. Miało powstrzymać garstkę nadpobudliwych i nazbyt zapalczywych egzekutorów, którzy cechowali się tym, że najpierw wbijali kołek, a potem półgębkiem rzucali cichutkie: „Przepraszam”. Jeżeli chodzi o mnie, na pewno nie można mnie zaliczyć do ich grona. Serio.

Dolph wyłączył syrenę jakieś dwa kilometry przed szpitalem. Wjechaliśmy na ciemny, cichy parking. Z tyłu za nami jechał wóz patrolowy. Drugi już na nas czekał na parkingu. Przy samochodzie, z rewolwerami w rękach kulili się dwaj funkcjonariusze w mundurach.

Wysiedliśmy z wyciągniętą bronią. Miałam wrażenie, jakbym znalazła się na planie filmu z Clintem Eastwoodem. Nie zauważyłam samochodu Johna Burke’a. Co oznaczało, że John sprawdzał pager częściej ode mnie. Jeśli okaże się, że wampir wciąż przebywał wśród bezpiecznych metalowych ścian, obiecuję, że odtąd będę natychmiast odpowiadać na każdą przesłaną mi wiadomość. Daję słowo. Tylko proszę, nie pozwól, Boże, aby ktoś zapłacił życiem za moje zaniedbanie. Amen.

Jeden z tych mundurowych, którzy na nas czekali, podszedł na ugiętych nogach do Dolpha i powiedział: