Выбрать главу

– Czy tutejszym strażnikom dają srebrne kule?

Dolph spojrzał na mnie. Tym razem nie miałam wątpliwości, był wściekły.

– Dlaczego pytasz?

– Strażnicy powinni mieć srebrne kule. Niech jeden z was weźmie jego rewolwer, będziemy już mieli dwie spluwy ze srebrną amunicją.

Dolph tylko zerknął na broń.

– Zerbrowski.

Zerbrowski delikatnie wyłuskał rewolwer z dłoni trupa, jakby bał się, że mógłby go obudzić. Ale ta ofiara ataku wampira już nie ożyje. Głowa mężczyzny przechyliła się na bok, mięśnie i ścięgna pękły. Wyglądało, jakby ktoś wielką łyżką wybrał mięso i skórę wokół kręgosłupa. Zerbrowski sprawdził bębenek.

– Srebro. – Zatrzasnął bębenek i wstał, z rewolwerem w prawej dłoni. W lewej luźno trzymał strzelbę.

– Zapasowa amunicja? – spytałam.

Zerbrowski ponownie ukląkł, ale Dolph tylko pokręcił głową. Sam obszukał ciało. Gdy skończył, dłonie miał unurzane we krwi. Próbował zetrzeć zasychającą krew białą chustką, ale posoka wypełniła linie na jego dłoniach i zagłębienia wokół paznokci. Bez mydła i szorowania nie zdoła tego zmyć.

– Wybacz, Jimmy – rzekł półgłosem. Wciąż miał suche oczy. Ja już bym się rozpłakała. Ale kobiety są bardziej podatne na łzy. Płaczemy częściej niż mężczyźni. Taka chemia. Naprawdę. – Nie ma zapasowej amunicji. Chyba Jimmy sądził, że w tej kretyńskiej ochronie pięć kul w zupełności wystarczy. – W jego głosie pobrzmiewał gniew. Lepszy gniew niż płacz. O ile umiesz nad nim zapanować.

Wciąż przepatrywałam korytarz, ale raz po raz powracałam wzrokiem do nieboszczyka. Ten człowiek zginął, bo nie wypełniłam jak należy swego zadania. Gdybym nie powiedziała kierowcom karetki, że trup jest niegroźny, umieściliby go w bunkrze, a Jimmy Dugan byłby teraz żywy. Nie znoszę, gdy z mojej winy zdarza się tragedia.

– Ruszaj – rzucił Dolph.

Pomaszerowałam w głąb korytarza. Kolejny załom. Powtórzyłam wypad z przyklęku. Wylądowałam na boku, z pistoletem trzymanym oburącz i skierowanym w głąb korytarza. Znów nic. Zero ruchu. Tylko pusty, zielony korytarz. Ale na podłodze coś leżało. Najpierw zobaczyłam dolną część ciała strażnika. Nogi w jasnoniebieskich, przesiąkniętych krwią spodniach. Głowa z długimi, brązowymi włosami upiętymi w kucyk leżała obok ciała jak zapomniana bryła mięsa.

Wstałam, wodząc pistoletem z boku na bok i wypatrując czegoś, w co mogłabym wymierzyć. Nic się nie poruszało, nie licząc krwi, która wciąż spływała po ścianach. Skapywała powoli jak deszcz, gęstniejąc i krzepnąc z każdą chwilą coraz bardziej.

– Jezu. – Nie byłam pewna, który z mundurowych to powiedział, ale w zupełności się z nim zgadzałam.

Górna część ciała została rozdarta, jakby wampir wbił obie ręce w klatkę piersiową dziewczyny i mocno szarpnął. Jej kręgosłup rozleciał się w drobny mak. Strzępy ciała, kości i krew rozbryznęły się po korytarzu jak płatki upiornych kwiatów.

Poczułam w ustach smak żółci. Oddychałam miarowo, głęboko, przez usta. To był błąd. Powietrze miało smak krwi, gęsty, ciepły, słonawy. Czuć też było kwaśny posmak, efekt rozdarcia trzewi. Świeży trup cuchnie jak połączenie rzeźni i wychodka. Śmierć ma zapach fekaliów i krwi.

Zerbrowski rozglądał się po korytarzu, trzymając w dłoni rewolwer strażnika. Zostały mu cztery naboje. Ja miałam trzynaście, plus dodatkowy magazynek w sportowej torbie. Gdzie się podziała broń strażniczki?

– Gdzie jest jej rewolwer? – zapytałam.

Zerbrowski spojrzał na mnie, na trupa, po czym powiódł wzrokiem w głąb korytarza.

– Nie widzę go nigdzie.

Nigdy dotąd nie spotkałam wampira, który używałby broni palnej, ale cóż, kiedyś musi być ten pierwszy raz.

– Dolph, gdzie rewolwer strażniczki?

Dolph ukląkł w kałuży krwi, usiłując przeszukać ciało. Zaczął obracać zmasakrowane zwłoki. Kiedyś na widok takiej potworności natychmiast zwróciłabym całą zawartość żołądka, ale teraz już nie robiło to na mnie wrażenia. Czy to zły znak, że już nie wymiotowałam na zwłoki? Być może.

– Rozejrzyjcie się. Poszukajcie broni. Może leży gdzieś niedaleko – rozkazał Dolph.

Czterej mundurowi rozeszli się po korytarzu i zaczęli szukać rewolweru. Blondyn miał twarz jak popiół i mocno przełykał ślinę, ale jakoś dawał sobie radę. To dobrze o nim świadczyło. Pierwszy pękł ten wysoki, z wyraźnym jabłkiem Adama. Poślizgnął się na strzępach ciała i wylądował na tyłku w kałuży zakrzepłej krwi. Zerwał się na kolana i zwymiotował pod ścianą.

Oddychałam szybko i płytko. Krew i widok rozszarpanego ciała mnie nie ruszały, ale w połączeniu z odgłosami mdłości nawet ja mogłam nie wytrzymać. Przywarłam plecami do ściany i ruszyłam w stronę kolejnego załomu. Nie zwymiotuję. Nie zwymiotuję. Boże, proszę, nie pozwól mi zwymiotować. Próbowaliście kiedyś celować z pistoletu, gdy targają wami silne mdłości? To prawie niewykonalne. Dopóki nie skończycie, jesteście całkiem bezradni. Bezbronni. Po tym, co ten wampir zrobił ze strażnikami, nie chciałam być ani przez chwilę bezradna.

Jasnowłosy glina oparł się o ścianę. Twarz miał błyszczącą od potu. Spojrzał na mnie i wyczytałam to w jego oczach.

– Nie – wyszeptałam – błagam, nie.

Żółtodziób osunął się na klęczki i to była kropla, która przepełniła czarę. Wyrzuciłam z siebie wszystko, co zjadłam tego dnia. Przynajmniej nie zwróciłam na trupa. Raz mi się to zdarzyło i Zerbrowski nigdy mi tego nie zapomniał. Potraktowano to wówczas jako naruszenie materiałów dowodowych.

Gdybym była wampirem, zaatakowałabym, podczas gdy połowa naszej gromadki wyrzygiwała z siebie wnętrzności. Ale zza rogu nic się nie wyłoniło. Nic nie wypadło z wrzaskiem z ciemności. Dopisywało nam szczęście.

– Jak skończycie – rzekł Dolph – musimy znaleźć jej spluwę i to, co ją załatwiło.

Otarłam usta rękawem kombinezonu. Był cały wilgotny, ale nie miałam czasu, aby go zdjąć. Podeszwy moich czarnych adidasów przylepiały się do podłogi i były całe we krwi. Może jednak powinnam zostać w kombinezonie. Chciałam nałożyć na siebie coś lżejszego, ale mogłam jedynie iść naprzód, w głąb ohydnego zielonego korytarza, zostawiając za sobą krwawe ślady. Obejrzałam podłogę i zobaczyłam je, ślady odchodzące od ciała w stronę pierwszego strażnika.

– Dolph? – rzuciłam.

– Widzę.

Słabo widoczne ślady wiodły od miejsca zbrodni za załom muru, oddalając się od nas. Może to i dobrze, choć nie byłam o tym do końca przekonana. Znaleźliśmy się tu, aby położyć kres koszmarowi. Cholera.

Dolph ukląkł przy największym fragmencie ciała.

– Anito.

Podeszłam do niego, omijając krwawe ślady. Nie należy nigdy zacierać tropów. Gliny tego nie lubią. Dolph wskazał na poczerniały strzęp odzieży. Uklękłam ostrożnie, zadowolona, że wciąż miałam na sobie kombinezon. Nawet gdybym dłużej klęczała w kałuży krwi, nie zapaskudzę sobie ubrania. Zawsze gotowa, jak na wzorową skautkę przystało.

Koszula kobiety była zwęglona i poczerniała. Dolph dotknął materiału koniuszkiem ołówka. Materiał rozsypał się na płaty. Dolph przebił się przez kolejne warstwy. Kruszyły się jak popiół z papierosa. Czuć było woń popiołów i ostry, kwaśny fetor bijący z ciała.

– Co się jej stało, u diabła? – spytał.

Przełknęłam ślinę i poczułam w gardle smak wymiocin. Niedobrze.

– To nie jest ubranie.

– A co?

– Ciało.

Dolph spojrzał na mnie. Trzymał ołówek tak, jakby chciał go złamać.

– Ty nie żartujesz.

– Oparzenia trzeciego stopnia – oznajmiłam.