Выбрать главу

– Co je spowodowało?

– Mogę pożyczyć twój ołówek? – spytałam.

Wręczył mi go bez słowa. Zaczęłam dłubać w tym, co pozostało z jej torsu. Ciało było tak spalone, że koszula wtopiła się w nie. Rozsunęłam kolejne warstwy, zanurzając ołówek coraz głębiej. Ciało wydawało się potwornie bliskie i kruche, jak przypalona skórka kurczaka. Dopiero gdy zanurzyłam ołówek do połowy w ciele, natrafiłam na coś twardego. Wydobyłam to z wydrążonego otworu. Następnie dwoma palcami wyłuskałam grudkę zniekształconego metalu ze spalonego ciała.

– Co to takiego? – spytał Dolph.

– Tyle pozostało z jej krzyżyka.

– Nie.

Bryłka stopionego srebra błyszczała pośród popiołów.

– To był jej krzyżyk, Dolph. Wtopił się w ciało i zapalił ubranie. Nie pojmuję, dlaczego wampir nie puścił gorejącego metalu. Powinien być nieźle poparzony albo spłonąć tak jak ona, a jednak nie ma go tutaj.

– To znaczy – mruknął Dolph.

– Animalistyczne wampiry są jak narkomani na kwasie. Nie czują bólu. Sądzę, że wampir przycisnął ją do siebie, krzyżyk dotknął jego ciała, buchnął płomieniem, ale wampir wciąż ją przytrzymywał, rozdzierając na strzępy, podczas gdy ogień ogarnął ich oboje. Przeciwko zwykłym wampirom krzyżyk na pewno by poskutkował.

– A zatem tego krzyże nie powstrzymają – skonstatował.

Czterej mundurowi z jakby nieco większym niepokojem zerkali w głąb korytarza. Nie pisali się do zadania, przy którym krzyże okażą się nieskuteczne. Ja zresztą też. Ta wzmianka o nieczułości na ból mogła stanowić dodatek do pokaźnego artykułu. Nikt dotąd nie zasugerował, że odporność na ból może zniwelować ochronę, jaką daje człowiekowi krzyż. Jeśli przeżyję, wysmażę o tym artykuł do „Wampira”. Krzyże wtapiające się w ciało, niezłe, co?

Dolph wstał.

– Trzymajcie się w zwartej grupie.

– Krzyże nie skutkują – rzekł jeden z mundurowych. – Musimy wrócić i zaczekać na oddział specjalny.

Dolph spiorunował go wzrokiem.

– Wracaj, jeśli chcesz. – Spojrzał na zabitą strażniczkę. – Niech idą ze mną tylko ochotnicy. Reszta może zaczekać na zewnątrz na jednostkę specjalną.

Wysoki skinął tylko głową i dotknął ramienia partnera. Ten przełknął ślinę, zerknął na Dolpha, po czym przeniósł wzrok na zwęglone zwłoki. Nie protestował, gdy partner pociągnął go ku wyjściu. Wracali na zewnątrz. Tam będą bezpieczni. Nie groziła im utrata zmysłów. Może powinniśmy wszyscy pójść za ich przykładem? Tyle tylko, że nie mogliśmy pozwolić uciec temu potworowi.

Nawet gdybym nie miała nakazu egzekucji, musieliśmy to zabić, aby nawet przypadkiem nie wydostało się z budynku.

– A co z tobą i żółtodziobem? – Dolph zwrócił się do Murzyna.

– Nigdy nie uciekam przed potworami. Jeżeli chodzi o niego, może wyjść stąd jak tamci dwaj.

Blondyn pokręcił głową, jego dłoń z pistoletem wyraźnie drżała.

– Zostaję.

Czarny uśmiechnął się do niego. To znaczyło więcej niż jakiekolwiek słowa. Młodziak dokonał męskiego wyboru. Został. I tylko to się liczyło.

– Za następnym zakrętem powinniśmy już zobaczyć bunkier – poinformowałam.

Dolph spojrzał w tę stronę. Jego wzrok odnalazł moje spojrzenie. Wzruszyłam ramionami. Nie wiedziałam, co spotkamy za rogiem. Ten wampir dokonywał rzeczy, które dotąd uznałabym za niemożliwe. Reguły zostały zmienione i bynajmniej nie na naszą korzyść.

Przystanęłam przy ścianie, przed załomem muru. Odsunęłam się powoli i wychyliłam zza rogu. Miałam przed sobą krótki, prosty odcinek korytarza. Na podłodze leżał rewolwer. Czy należał do strażniczki? Być może. W ścianie po lewej powinny znajdować się wielkie stalowe drzwi zapieczętowane krzyżami. Stalowe odrzwia zmieniły się w wyrwaną z zawiasów stertę pogiętego żelastwa. A więc jednak umieścili ciało w specjalnym pomieszczeniu. Strażnicy nie zginęli z mojej winy. Powinni być bezpieczni. Zero jakiegokolwiek ruchu. W bunkrze było ciemno. Jeśli wampir czaił się w środku, ja go nie widziałam. Rzecz jasna nie byłam dostatecznie blisko. Ale wolałam już się bardziej nie zbliżać.

– Wygląda na to, że jest czysto – rzuciłam.

– Powiedziałaś to jakoś niepewnie – odparł Dolph.

– Bo tak też się czuję – skwitowałam. – Wyjrzyj zza rogu i zobacz, co ten drań zrobił z drzwiami.

Dolph nie wyjrzał, lecz wyszedł zza rogu i spojrzał. Zagwizdał cichutko.

– Jezu – mruknął Zerbrowski.

– No właśnie – wycedziłam przez zęby.

– Czy on jest tam, w środku? – spytał Dolph.

– Chyba tak.

– Ty jesteś ekspertem. Powinnaś wiedzieć takie rzeczy – poskarżył się Dolph.

– Gdybyś mnie spytał, czy wampir może przebić się przez pięciocalowe drzwi ze stali posrebrzanej, w dodatku zapieczętowane krzyżami, powiedziałabym, że to niemożliwe. – Wlepiłam wzrok w ciemny otwór wejścia. – A jednak on to zrobił.

– Czy to oznacza, że jesteś równie zbita z tropu jak my wszyscy? – spytał Zerbrowski.

– Taa.

– Wobec tego wdepnęliśmy w niezłe szambo – dokończył.

Niestety, musiałam mu przyznać rację.

18

Na wprost nas znajdował się grobowiec. Mroczne podziemne pomieszczenie z czekającym wewnątrz szalonym wampirem. Ciemno, choć oko wykol i szajbnięty krwiopijca do kompletu. To jest to, co tygrysy lubią najbardziej. A jak.

– Teraz ja pójdę pierwszy – rzekł Dolph.

W dłoniach ściskał broń drugiego strażnika. Nie zauważyłam jego własnego pistoletu, musiał go schować. Miał teraz srebrne kule, mógł pójść przodem. Dolph był w tym dobry. Nigdy nie kazał swoim ludziom robić czegoś, czego sam nie potrafiłby uczynić. Szkoda, że Bert nie był taki. Bert raczej gotów był sprzedać twoje pierworodne dziecko, pytając cię o zdanie dopiero po fakcie.

Dolph zawahał się przy wejściu do podziemi. Mrok był tak gęsty, że chyba można by kroić go nożem. Ciemność absolutna, jak w jaskini, taka, w której możesz dotknąć palcami gałek ocznych i nie zamrugać.

Przywołał nas machnięciem ręki, w której trzymał pistolet, ale przez cały czas szedł przed siebie, zanurzając się coraz głębiej w mrok korytarza. Na podłodze widać było krwawe ślady stóp. Ciągnęły się przez cały korytarz i znikały za rogiem. Miałam już dość tych załomów muru.

Zerbrowski i ja zajęliśmy pozycje po obu stronach Dolpha. Poczułam, jak napinają mi się mięśnie karku, szyi i ramion. Wzięłam głęboki oddech i wolno, bardzo wolno wypuściłam powietrze. Już lepiej. No proszę, nawet nie trzęsły mi się ręce.

Dolph nie wyskoczył zza załomu muru i nie przetoczył się po podłodze, strzelając na prawo i lewo. Zrobił krok w bok, trzymając w dłoniach pistolet uniesiony do strzału. Był gotowy na spotkanie z oszalałym wampirem.

– Nie strzelajcie – rozległ się czyjś głos. – Ja jeszcze żyję.

Znałam ten głos.

– To John Burke. Jest ze mną.

Dolph spojrzał na mnie.

– Pamiętam go.

Wzruszyłam ramionami; lepiej mieć się na baczności, niż potem żałować. Liczyłam na to, że Dolph nie zastrzeli Burke’a, choćby przez przypadek, ale było tu dwóch gliniarzy, których nie znałam. Jeżeli chodzi o broń palną, zawsze należy zachować wyjątkową ostrożność. Dzięki temu można uniknąć nieodwracalnych błędów. To pozwala pożyć trochę dłużej.

John był wysoki, szczupły, o śniadej cerze. Jego krótkie, kruczoczarne włosy przecinało z przodu szerokie pasemko siwizny. To zdumiewające połączenie. Zawsze był przystojny, ale teraz, kiedy zgolił brodę, nie przypominał już hollywoodzkiego szwarccharakteru, a raczej gwiazdora kina akcji. Wysoki, ciemnowłosy, atrakcyjny i w dodatku umiał zabijać wampiry. Czegóż można chcieć więcej? Sporo, ale to już całkiem inna historia.