Wuj Gundulf nie widział tego, gdyż popłynął na dużą wyspę. Mój ojciec i ja zanieśliśmy Anskara do domu Gundulfa, położyliśmy linkę na piersi trupa w taki sposób, aby Gundulf od razu ją zauważył, po czym usiedliśmy wraz z innymi mężczyznami, by zaczekać na powrót gospodarza.
Krzyknął, kiedy zobaczył brata. Nie był to zwykły krzyk, lecz raczej ryk, jaki wydaje samiec, by odpędzić rywali od swego stada. Zaraz potem odwrócił się i uciekł w ciemność. Wystawiliśmy straże przy łodziach, po czym wyruszyliśmy w pościg po wyspie. Przez całą noc niebo rozświetlały ognie, które duchy rozpalają na najdalszym południu, dzięki czemu wiedzieliśmy, że Anskar poiuje razem z nami. Gdy znaleźliśmy Gundulfa między skałami na Przylądku Radboda, rozbłysły jeszcze jaśniej, a następnie zgasły.
Halvard umilkł i zapadła zupełna cisza. Wszyscy chorzy, którzy znajdowali się w zasięgu jego głosu, przysłuchiwali się opowieści.
— Zabiliście go? — zapytał wreszcie Melito.
— Nie. Dawniej nie czyniliśmy tego i było to bardzo niedobre. Teraz prawo słusznie każe płacić krwią za krew. Związaliśmy go i położyliśmy na podłodze w jego domu, a ja siedziałem przy nim, podczas gdy starsi mężczyźni szykowali łodzie. Powiedział mi, że zakochał się w pewnej kobiecie z dużej wyspy. Nazywała się Nennoc, była piękna i znacznie młodsza od niego, ale nie chciał jej żaden mężczyzna, ponieważ urodziła dziecko człowiekowi, który umarł minionej zimy. Kiedy był w łodzi z Anskarem, powiedział bratu, że weźmie Nennoc do domu, a ten zarzucił mu, że jest kłamcą i lekceważy przysięgę złożoną ojcu. Wuj Gundulf był bardzo silny; złapał Anskara wpół i wyrzucił go z łodzi, po czym błyskawicznie owinął mu ręce linką i przerwał ją równie łatwo, jak kobieta przerywa cienką nić.
Następnie wyprostował się, oparł o maszt i obserwował brata walczącego z żywiołem. Dostrzegł błysk noża, ale pomyślał, że Anskar chce go nastraszyć albo będzie próbował w niego rzucić.
Halvard ponownie umilkł.
— Nie rozumiem — powiedziałem po dłuższym czasie, zorientowawszy się, że nikt nie ma zamiaru zabrać głosu. — Co właściwie zrobił Anskar?
Na częściowo skrytych pod jasnym wąsem ustach Halvarda pojawił się lekki uśmiech. Kiedy go zobaczyłem, wiedziałem już, jak wyglądają lodowe góry południa, błękitne i przeraźliwie zimne.
— Przeciął linę, którą Gundulf związał mu ręce. Chciał, aby ludzie, którzy go znajdą, wiedzieli, że został zamordowany. Teraz już rozumiesz?
Zrozumiałem, ale nie miałem nic do powiedzenia.
— A więc piękna dolina przeszła na własność ojca Halvarda mruknął Melito do Foili.
— Opowiadając te historię chciał dać do zrozumienia, że choć na razie nic nie posiada, to w przyszłości odziedziczy pewien majątek. Przy okazji zwrócił twoją uwagę na to, iż jeden z jego najbliższych krewnych jest mordercą.
— Melito stanowczo mnie przecenia — odparł głębokim głosem jasnowłosy mężczyzna. — Nic takiego nie miałem na myśli. Teraz nie ma znaczenia, kto ma ziemię, skóry czy złoto, tylko kto opowie najlepszą historię. Ja, który znam ich wiele, opowiedziałem najlepszą, jaką pamiętam. To prawda, że kiedy mój ojciec umrze, odziedziczę część rodzinnego majątku, ale nie zapominajcie, że mam jeszcze niezamężne siostry, które muszą otrzymać posag, a także młodszego brata. Jednak wszystko to jest bez znaczenia, ponieważ i tak nie zabrałbym Foili na południe, gdzie żyje się bardzo ciężko. Odkąd wziąłem lancę do ręki, widziałem wiele lepszych miejsc.
— Myślę, że twój wuj Gundulf bardzo kochał Nennoc — powiedziała Foila.
Halvard skinął głową.
— Tak właśnie twierdził, kiedy leżał związany, ale u nas. na południu, wszyscy mężczyźni kochają swoje kobiety. To właśnie dla nich zmagają się z morzem, sztormami i lodowatymi mgłami. Powiada się nawet, że kiedy mężczyzna pcha swoją łódź po kamieniach, w szurgocie jaki wtedy powstaje, można usłyszeć dwa powtarzane bez przerwy słowa; żona i dzieci, żona i dzieci, żona i dzieci…
Spytałem Melita, czy chce od razu rozpocząć swoją opowieść, ale on odparł, że zbyt świeżo mamy w pamięci historię Halvarda, więc będzie chyba lepiej, jeśli on przedstawi swoją dopiero nazajutrz. Wtedy wszyscy zaczęli zasypywać Halvarda pytaniami dotyczącymi życia na południu oraz porównywać to. co usłyszeli, z tym, co zapamiętali z własnych domów i co widzieli wokół siebie. Tylko Ascianin milczał jak zaklęty. Ja opowiedziałem o pływających wyspach na jeziorze Diuturna, ale pominąłem milczeniem bitwę w zamku Baldandersa. Rozmawialiśmy w ten sposób aż do chwili, gdy nadeszła pora kolacji.
Rozdział VIII
Peleryna
Kiedy skończyliśmy jeść, zaczęło już zmierzchać. O tej porze w lazarecie robiło się znacznie ciszej — nie tylko dlatego, że brakowało nam sił. ale także dlatego, że zdawaliśmy sobie sprawę, iż ci ranni, którzy mają umrzeć, najczęściej czynią to po zachodzie słońca. Wtedy właśnie przychodzą duchy dawno zapomnianych bitew, by odebrać zaległe należności.
Poza tym, nocą jakoś bardziej zdawaliśmy sobie sprawę z tego. że toczy się wojna. Czasem na niebie pojawiały się błyski odległych wyładowań broni energetycznej, przypominające ogromne błyskawice; tej nocy, o której opowiadam, były szczególnie dobrze widoczne. Słyszeliśmy także kroki wartowników udających się na posterunki, w związku z czym słowo „wachta”, używane zazwyczaj dla określenia dziesiątej części nocy, nabierało nowego, bardziej realnego znaczenia, wypełnionego odgłosem kroków i wydawanymi półgłosem rozkazami.
Wreszcie nadeszła chwila, kiedy zapadło całkowite milczenie. Trwała, wydawać by się mogło, bez końca, a ciszę zakłócały jedynie głosy zdrowych, to znaczy Peleryn oraz ich niewolników, pytających pacjentów o samopoczucie. Jedna z odzianych w szkarłat kapłanek usiadła przy moim łóżku, ale moje myśli były tak ospałe, jakby pogrążone w letargu, iż dopiero po jakimś czasie uświadomiłem sobie, że zapewne przyniosła ze sobą stołek.
— Ty jesteś Severian, przyjaciel Milesa?
— Tak.
— Już przypomniał sobie, jak się nazywa. Pomyślałam, że może będziesz chciał wiedzieć.
— I jak?
— Miles, przecież już ci powiedziałam.
— Jestem pewien, że z czasem przypomni sobie znacznie więcej.
Skinęła głową. Była kobietą w średnim wieku, o przyjaznej, zwyczajnej twarzy.
— Ja też tak myślę. Przede wszystkim o domu i rodzime.
— Jeśli je ma.
— Rzeczywiście, niektórzy nie mają. Są też tacy. co nigdy nie potrafiliby ich założyć.
— Mówisz o mnie.
— Wcale nie. Tak czy inaczej, nic nie można poradzić na brak tej umiejętności, choć jest dużo lepiej, szczególnie dla mężczyzn, jeżeli jednak mają dom. Podobnie jak ów człowiek, o którym opowiadał twój przyjaciel, większość mężczyzn uważa, że zakładają dom ze względu na rodzinę, ale prawda wygląda w ten sposób, iż myślą przede wszystkim o sobie.
— A więc słuchałaś opowieści Halvarda?
— Prawie wszystkie jej słuchałyśmy. To dobra opowieść. Przyszłam w chwili, kiedy jego dziadek wydawał rozporządzenia dotyczące swego majątku. Czy wiesz, na czym polegał problem z tym złym wujem, Gundulfem?
— Zapewne chodziło o to, że się zakochał.
— Wcale nie, to akurat było dla niego dobre. Otóż każdy człowiek jest jak roślina: składa się z zielonej, pięknej części, często ozdobionej kwiatami i owocami, która pnie się ku słońcu i Prastwórcy, oraz z ciemnej, uciekającej przed nimi tam, gdzie panuje wieczna ciemność.