Był to Emilian, którego pamiętałam jako jednego z największych elegantów na dworze Autarchy. Tak zaskoczył mnie jego widok, że aż wymówiłam głośno jego imię.
— Thecla — szepnął. — Thecla…
— Tak, to ja. Przypominasz mnie sobie. Emilianie. Wracaj szybko do zdrowia.
Dotknąłem go Pazurem.
Mężczyzna otworzył oczy i wrzasnął przeraźliwie.
Uciekłem, ale w połowie drogi nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Padłem na ziemię i ostatkiem sił zdołałem wczołgać się pod łóżko Halvarda.
Kiedy zjawili się niewolnicy, Emilian siedział już na łóżku i mógł mówić, choć wątpię, czy jego słowa miały dla kogokolwiek choć trochę sensu. Dostał do żucia uspokajające zioła, a jeden z niewolników został przy nim tak długo, aż nabrał pewności, że pacjent już się uspokoił, po czym wyszedł po cichu.
Wyczołgałem się spod łóżka, chwyciłem za krawędź i z najwyższym trudem zdołałem wstać. W lazarecie panowała cisza, lecz zdawałem sobie sprawę, że wielu chorych musiało mnie zauważyć, zanim padłem, na ziemię. Wbrew moim przypuszczeniom Emilian nie spał, ale wydawał się mocno oszołomiony.
— Thecla — wymamrotał. — Słyszałem Theclę, choć powiedziano mi, że umarła. Czy odezwą się do mnie jeszcze jakieś głosy z krainy umarłych?
— Teraz już nie — zapewniłem go. — Byłeś chory, ale wkrótce wyzdrowiejesz.
Uniosłem Pazur nad głowę, usiłując skoncentrować myśli na Melicie, Foili i wszystkich chorych w lazarecie. Zamigotał, a potem ściemniał.
Rozdział IX
Opowieść Melita: O kogucie, aniele i orle
Kiedyś, wcale nie tak dawno temu i niezbyt daleko od miejsca, w którym przyszedłem na świat, było sobie znakomite gospodarstwo. słynące z wyjątkowo dorodnego drobiu. Kaczki były tam białe jak śnieg, gęsi niemal równie wielkie jak łabędzie i tak tłuste, że prawie nie mogły chodzić, a kurczęta kolorowe jak papugi. Właściciel gospodarstwa stosował najniezwyklejsze metody hodowli, ale że przynosiły one efekty wielekroć lepsze od tradycyjnych sposobów, żaden sąsiad nie miał odwagi powiedzieć mu, że uważa go za głupca.
Jeden z najdziwniejszych pomysłów dotyczył sposobu hodowania kurcząt. Wszyscy wiedzą, że kiedy kurczaki osiągają pewien wiek, muszą zostać wykastrowane, aby nie wyrosły z nich koguty. W zagrodzie jest potrzebny tylko jeden kogut, bo gdyby były choć dwa, bez przerwy toczyłyby ze sobą walki.
Jednak ten gospodarz nie miał zamiaru zadawać sobie aż tyle trudu.
— Niech rosną — mawiał. — Niech rosną i walczą, i wiesz, co ci powiem, sąsiedzie? Zwycięży najlepszy z nich, i to on spłodzi kolejne kurczęta, które powiększą moje stado. Jego potomstwo będzie najsilniejsze i najbardziej odporne na choroby, a kiedy twoje kurczęta padną na jakąś zarazę, przyjdziesz do mnie i kupisz moje za taką cenę, jaką uznam za stosowne wyznaczyć. Jeśli chodzi o te koguty, które zostaną zabite — po prostu zjemy je. Żaden kapłon nie jest równie kruchy i delikatny jak kogut, co przed śmiercią stoczył ciężką walkę, podobnie jak najlepsze jest mięso byka zabitego na arenie oraz tusza jelenia zagonionego przez psy. Poza tym, jeśli jesz tylko kapłony, narażasz na szwank swoją męskość.
Ten niezwykły gospodarz uważał również, że na ubój należy wybierać zawsze najgorszą sztukę w stadzie.
— Głupotą jest zabijanie najlepszych. Powinny żyć, rozwijając się pod okiem Prastwórcy, który uczynił koguty i kury tak samo jak mężczyzn i kobiety.
Być może dlatego, że wszystko, co robił, robił z głębokim przekonaniem, jego stado było tak wspaniałe, iż czasem wydawało się, że w ogóle nie ma tam gorszych sztuk.
Z tego. co powiedziałem, jasno wynika, iż kogut, który stał na czele stada, był wspaniałym okazem, młodym, silnym i odważnym Ogon miał równie piękny jak bażant, jego grzebień zaś także byłby zachwycający, gdyby nie to, że w trakcie niezliczonych potyczek został poszarpany na strzępy. Pierś koguta pyszniła się ognistym szkarłatem — takim samym jak szaty Peleryn — ale gęsi twierdziły, iż wcześniej była zupełnie biała i dopiero później sczerwieniała od jego własnej krwi. Dzięki niezwykle silnym skrzydłom latał lepiej niż którakolwiek z kaczek, ostrogi miał dłuższe niż mój palec wskazujący, a dziób ostry jak miecz.
Ów znamienity kogut miał tysiąc żon, lecz wybranką jego serca była kura równie piękna jak on, potomkini znakomitej rasy i niekwestionowana królowa wszystkich kurcząt w promieniu wielu mil. Jakże dumnie kroczyli — razem między rogiem stodoły i kaczym stawem! Doprawdy, trudno sobie wyobrazić wspanialszy widok chyba że ktoś miał okazję oglądać Autarchę prowadzącego swoją faworytę do Studni Orchidei. Porównanie to jest tym bardziej trafne, że doszły mnie słuchy jakoby nasz Autarcha był kapłonem.
Wszystko układało się po myśli tej szczęśliwej pary aż do pewnej nocy, kiedy koguta obudził potworny hałas. Ogromna uszata sowa wdarła się do kurnika i poczęła szukać smakowitego kąska na kolacje Rzecz jasna, chwyciła ukochaną naszego koguta, po czym rozpostarła potężne skrzydła, szykując się do odlotu. Sowy znakomicie widzą w ciemności, wiec pewnie bez trudu dostrzegła koguta, pędzącego ku niej jak pierzasta furia. Czy ktokolwiek miał okazję zobaczyć zdumiona sowę? Z pewnością właśnie zdumienie wyrażał wzrok tej, która dostała się do kurnika. Ostrogi koguta śmignęły naprzód szybciej niż stopy tancerza, a dziób uderzył w wielkie okrągłe oczy niczym dziób dzięcioła stukającego w drzewo. Sowa wypuściła zdobycz ze szponów, wymknęła się z kurnika i odleciała w ciemność, by nigdy już nie powrócić.
Bez wątpienia kogut miał powód do dumy, ale on poczuł się nazbyt dumny. Pokonawszy w ciemności sowę doszedł do wniosku, że da sobie radę z każdym ptakiem i w każdych okolicznościach. Począł snuć plany wypraw, których celem byłoby odbieranie zdobyczy jastrzębiom, a nawet teratornisom, największym i najstraszliwszym ptakom, jakie unoszą się w powietrzu. Gdyby otoczył się mądrymi doradcami, szczególnie lamami i świniami, których nawet królowie proszą o pomoc przy rozstrzyganiu spraw wagi państwowej, z pewnością znaleźliby oni sposób, aby taktownie, lecz stanowczo odwieść go od tych ekstrawaganckich pomysłów. Niestety, on słuchał tylko rozkochanych w nim kur oraz gęsi i kaczek, którym wydawało się, że spływa na nie część jego chwały. Wreszcie nadszedł dzień, kiedy kogut posunął się za daleko — jak każdy, kto zanadto wierzy we własne siły.
Działo się to o wschodzie słońca, a jest to najbardziej niebezpieczna pora dla tych, co źle czynią. Kogut odbił się od ziemi i trzepocząc potężnymi skrzydłami leciał coraz wyżej i wyżej, aż wydawało się, że rozedrze powłokę nieba. Wreszcie usadowił się na wiatrowskazie na samym szczycie stodoły. Kiedy słońce poczęło odganiać nocne cienie biczem uplecionym ze szkarłatnych i złotych promieni, począł krzyczeć co sił w płucach, obwieszczając światu, że jest królem wszystkich pierzastych stworzeń. Powtórzył wołanie siedem razy i być może uszłoby mu to płazem, gdyż siedem to szczęśliwa liczba, ale on zapiał po raz ósmy i dopiero wtedy wrócił na podwórze.
Ledwo dotknął ziemi, kiedy w powietrzu, dokładnie nad stodołą. rozpoczął się zadziwiający spektakclass="underline" wyglądało to tak, jakby setki słonecznych promieni zwinęły się w kłębek, a następnie zaczęły ugniatać się w coraz bardziej ciasną kulę, bardzo podobną do kulki z ciasta, jaką formuje kobieta robiąca pączki. Następnie z tej kulistej światłości wyrosły nogi, ramiona, głowa i skrzydła, po czym słoneczna istota spłynęła w dół, na podwórze. Był to anioł o czerwono-błękitno-zielono-złotych skrzydłach, a choć wydawał się ledwo dorównywać kogutowi wzrostem, to wystarczyło spojrzeć mu w oczy, aby zrozumieć, że wewnątrz jest znacznie większy od niego.