— Oni jednak wyśmiali go i pobili.
— Za naszymi staraniami powinny być kolejne starania.
— Prawy człowiek nie poddał się, tylko raz jeszcze wrócił do stolicy.
— Obywatel daje ludowi to, co się ludowi należy. Co należy się ludowi? Wszystko.
— Był bardzo zmęczony. Ubranie wisiało na nim w strzępach, a buty całkiem się podarły. Nie miał żywności ani niczego, co mógłby sprzedać.
— Lepiej być prawym niż dobrym, choć jedynie dobrzy sędziowie potrafią być prawi. Wszyscy pozostali niech będą dobrzy.
— Utrzymywał się z żebractwa.
W tym miejscu nie wytrzymałem i wpadłem Foili w słowo. Powiedziałem jej, że szczerze podziwiam łatwość, z jaką rozszyfrowuje znaczenie każdej sentencji i umiejscawia je w kontekście opowieści ale zupełnie nie pojmuję, w jaki sposób to robi. Skąd na przykład wiedziała, że wypowiedź o prawości i dobru oznacza, że bohater został żebrakiem?
— Wyobraź sobie, że ktoś inny, na przykład Melito, w trakcie swojej opowieści nagle wyciągnął rękę w błagalnym geście. Chyba natychmiast zorientowałbyś się, co to oznacza?
Przyznałem jej rację.
— Tutaj jest dokładnie lak samo. Czasem znajdujemy ich żołnierzy, którzy zostali w tyle z powodu ran lub chorób, a kiedy zorientują się, że ich nie zabijemy, od razu zaczynają powtarzać ten tekst o dobru i prawości w swoim języku, ma się rozumieć. W Ascii to właśnie mówią wszyscy żebracy.
— Wysłuchani zostaną ci, co krzyczą najdłużej, i dla nich będzie uczyniona sprawiedliwość.
— Tym razem musiał bardzo długo czekać, aż wpuszczą go do pałacu, ale wreszcie pozwolili mu wejść i wysłuchali wszystkiego, co miał do powiedzenia.
— Ci, co nie służą ludowi, będą musieli służyć ludowi.
— Obiecali mu, że wsadzą złych ludzi do więzienia.
— Niech dla tych, co pracują w znoju, zawsze płynie czysta woda. Niech zawsze czeka na nich gorąca strawa i czysta pościel.
— Wrócił do domu.
— Nikt nie powinien otrzymać więcej niż sto razów.
— Znowu został pobity.
— Za naszymi staraniami powinny być kolejne starania.
— On jednak nie poddał się, tylko po raz kolejny wyruszył w drogę do stolicy.
— W piersi tych, co walczą za lud, bije tysiąc serc. W piersi tych. co walczą przeciwko niemu, nie bije żadne.
— Źli ludzie zaczęli się bać.
— Niech nikt nie sprzeciwia się decyzjom Grupy Siedemnastu.
— Pomyśleli sobie: „Tyle razy był już w pałacu, więc pewnie powiedział władcom, że nie zastosowaliśmy się do ich wcześniejszych rozkazów. Teraz wyślą żołnierzy, którzy nas zabiją”.
— Kto opatrzy im rany na plecach?
— Źli ludzie uciekli.
— Gdzie są ci, co kiedyś odważyli się sprzeciwić decyzjom Grupy Siedemnastu?
— I nikt ich już nigdy nie widział.
— Niech dla tych, co pracują w znoju, zawsze płynie czysta woda. Niech zawsze czeka na nich gorąca strawa i czysta pościel. Będą śpiewać przy pracy, a ta zawsze będzie dla nich lekka, będą też śpiewać przy żniwach, a te zawsze będą obfite.
— Prawy człowiek wrócił do domu i żył długo i szczęśliwie.
Wszystkim ogromnie spodobała się opowieść więźnia, jego prostolinijność, a także swada i wdzięk, z jaką przełożyła ją Foila.
Nie mam pojęcia, czy ty, który kiedyś będziesz czytał moją relację, lubisz opowieści tego rodzaju czy nie. Jeżeli nie, to z pewnością przewracałeś kilka poprzednich stron nie poświęcając im więcej uwagi. Ja muszę przyznać, że wprost uwielbiam wszelkie historie. Częstokroć odnoszę wrażenie, iż spośród wszystkich dobrych rzeczy, jakie istnieją we wszechświecie, dziełem człowieka są tylko opowieści i muzyka, cała reszta zaś (to znaczy miłosierdzie, piękno, sen. czysta woda i gorąca strawa, jak powiedziałby Ascianin) wyszła spod ręki Prastwórcy. Choć więc opowieści stanowią tylko bardzo drobny fragment planu wszechświata, to trudno jest nie kochać najbardziej tego, co własne — przynajmniej dla mnie.
Wydaje mi się, że właśnie z tej historii dowiedziałem się wielu ważnych rzeczy, mimo iż jest najkrótsza i najprostsza ze wszystkich, jakie przytoczyłem w tej księdze. Przede wszystkim uświadomiłem sobie, jak często posługujemy się wyświechtanymi banałami, uważając jednocześnie, iż wszystko, co mówimy, stanowi nowy i niepowtarzalny wytwór naszych umysłów. Ascianin posługiwał się wyłącznie wyuczonymi na pamięć sentencjami, z których każda stanowiła jednak dla nas zupełną nowość. Z kolei Foila mówiła tak, jak zazwyczaj mówią kobiety, i zapewne odpowiedziałbym przecząco na pytanie, czy ona także korzystała z arsenału gotowych wypowiedzi, choć jakże często mogłem domyślić się końca zdania usłyszawszy zaledwie jego początek.
Po drugie, przekonałem się, jak trudno jest zrezygnować z dążenia do osiągnięcia jak największej ekspresji. Nawet Ascianie, mówiący jedynie głosem swego pana, ulegali temu wewnętrznemu nakazowi, a po wysłuchaniu więźnia nie miałem najmniejszych wątpliwości, że potrafili wyrazić każde uczucie o dowolnej intensywności.
Wreszcie po trzecie, zyskałem potwierdzenie opinii, że każdą opowieść można rozumieć na wiele sposobów. Z pewnością trudno sobie wyobrazić historię prostszą od tej, jaką opowiedział Ascianin, ale co ona właściwie oznaczała? Czy miała stanowić pochwałę Grupy Siedemnastu, której nazwa siała strach wśród złoczyńców? A może miała ją potępić? Przecież jej członkowie wysłuchali skargi prawego człowieka, a mimo to nie okazali mu żadnego konkretnego wsparcia i nic nie świadczyło o tym, żeby mieli zamiar uczynić to w przyszłości.
Przede wszystkim jednak nie dowiedziałem się tego. na czym najbardziej mi zależało; dlaczego Foila zgodziła się na udział Ascianina w konkursie? Ze zwykłej przekory? Obserwując jej roześmiane oczy byłem skłonny w to uwierzyć. A może spodobał jej się? To wytłumaczenie było mniej prawdopodobne, choć także nie należało go wykluczać. Kto z nas nie spotkał kiedyś kobiety odczuwającej pociąg do zupełnie nieatrakcyjnych mężczyzn? Foila wielokrotnie stykała się z Ascianami, ten zaś z pewnością nie był zwykłym żołnierzem, skoro zadano sobie trud, by nauczyć go naszego języka. Czyżby miała nadzieję wydobyć z niego jakąś tajemnicę?
A co z nim samym? Melito i Halvard oskarżali się nawzajem o skrywanie prawdziwych intencji; czy on również tak uczynił? Jeśli tak, to z pewnością po to, by dać do zrozumienia Foili, a także nam wszystkim, że nigdy nie uzna się za pokonanego.
Rozdział XII
Winnoc
Tego wieczoru miałem jeszcze jednego gościa: był nim niewolnik o wygolonej głowie. Usiadł na brzegu mego łóżka właśnie wtedy, kiedy podniosłem się na łokciu, aby porozmawiać z Ascianinem.
— Pamiętasz mnie, liktorze? — zapylał. — Nazywam się Winnoc.
Pokręciłem głową.
— To ja zajmowałem się tobą tej nocy, kiedy się tu zjawiłeś. Czekałem, aż odzyskasz siły, żeby z tobą porozmawiać. Przyszedłbym już wczoraj, lecz ty dyskutowałeś z jedną z kapłanek.
Zapytałem go, o czym chce mówić.
— Przed chwilą nazwałem cię liktorem, a ty nie zaprotestowałeś. Czyżbyś naprawdę nim był? Tamtej nocy miałeś na sobie jego strój.
— Owszem, byłem liktorem — odparłem. — Nie mam innego ubrania.
— Ale teraz już nie jesteś?
— Nie. Przybyłem na północ, aby zaciągnąć się do wojska.
— Aha — mruknął i na chwilę odwrócił spojrzenie.