Выбрать главу

— Trochę jeździłem wierzchem, ale nie w kawalerii. Istotnie, pokonałem góry na piechotę, jeśli to właśnie miałaś na myśli, kasztelanko.

— To dobrze, bo nie mam dla ciebie wierzchowca. Zdaje się, że jeszcze nie powiedziałam ci, jak się nazywam: jestem Mannea, przełożona postulantek zakonu. Nasza matka udała się w podróż, więc chwilowo na mnie spoczywa odpowiedzialność za wszystko, co się tu dzieje.

— A ja jestem Severian z Nessus, wędrowiec. Z radością ofiarowałbym nawet tysiąc chrisos, aby wspomóc wasze wysiłki, ale mogę jedynie podziękować za dobroć, jaką mnie otoczyłyście.

— Severianie z Nessus, nie wspomniałam o wierzchowcu dlatego, żebym chciała ci go sprzedać ani po to, by ci go ofiarować, zyskując twoją wdzięczność. Jeżeli nie zyskałyśmy jej do tej pory, to już nigdy nam się nie uda.

— Już powiedziałem, że jestem wam ogromnie wdzięczny. Możecie być pewne, że nie nadużyję waszej dobroci i nie zostanę tu dłużej, niż to absolutnie konieczne.

Mannea popatrzyła na mnie z góry.

— Wierzę ci. Dziś rano pewna postulantka opowiedziała mi o jednym z pacjentów, który przed dwoma dniami poszedł z nią do kaplicy, i opisała mi go dokładnie. Kiedy teraz zostałeś w środku sam jeden, domyśliłam się, że to byłeś ty. Chodzi o to, że nie mam komu powierzyć bardzo ważnego zadania; w spokojniejszych czasach wysłałabym oddział niewolników, ale wszyscy są potrzebni do sprawowania opieki nad chorymi i rannymi. Powiedziane jest jednak;,,On ześle żebrakowi laskę, a myśliwemu włócznię”.

— Nie chciałbym cię urazić, kasztelanko, ale jeśli zdecydowałaś się obdarzyć mnie zaufaniem tylko dlatego, że przyszedłem do waszej kaplicy, to popełniasz błąd. Równie dobrze mogłem przecież chcieć ukraść szlachetne kamienie z ołtarza.

— Chodzi ci o to. że wśród modlących się najwięcej jest kłamców i złodziei? Masz rację, dzięki dobroci Łagodziciela. Wierz mi, Severianie, wędrowcze z Nessus: prawie nikt inny się nie modli, zarówno w zakonie, jak i poza nim… Ale ty przecież niczego nie ukradłeś. Nie dysponujemy nawet w połowie tak wielką mocą, jak przypuszczają prości ludzie, ale ci, co myślą, że jesteśmy zupełnie bezradne, bardzo się mylą. Zrobisz coś dla mnie? Dam ci list żelazny, żeby nie aresztowano cię jako dezertera.

— Zrobię wszystko, co będzie w mojej mocy, kasztelanko. Położyła mi rękę na ramieniu. Był to nasz pierwszy cielesny kontakt i niewiele brakowało, żebym szarpnął się gwałtownie, gdyż poczułem się tak, jakby ktoś niespodziewanie musnął mnie ptasim piórem.

— Mniej więcej dwadzieścia mil stąd znajduje się samotnia bardzo mądrego, świętego pustelnika — powiedziała Mannea. — Aż do tej pory nic mu nie groziło, lecz przez całe lato wojska Autarchy znajdowały się w odwrocie i już niedługo wojna ogarnie tę okolicę. Ktoś musi do niego dotrzeć i przekonać, żeby do nas dołączył, a jeśli nie będzie chciał posłuchać, zmusić go, by to uczynił. Wierzę, iż Łagodziciel wybrał ciebie na posłańca. Zgadzasz się?

— Nie jestem dyplomatą — odparłem — ale jeśli chodzi o to drugie, to z całą uczciwością mogę stwierdzić, że otrzymałem odpowiednie, staranne wykształcenie.

Rozdział XV

Najdalszy Dom

Mannea wręczyła mi naszkicowaną mapę z zaznaczonym miejscem pobytu pustelnika, podkreślając, że muszę trzymać się wytyczonej trasy, gdyż w przeciwnym razie z pewnością nie uda mi się dotrzeć do celu.

Mapa była tak niedokładna, że nie mogłem nawet ustalić położenia chaty pustelnika w stosunku do lazaretu, w dodatku zaś zaznaczone na niej odległości miały wyobrażać stopień trudności poszczególnych odcinków, wszelkie zakręty natomiast były dostosowane do wymiarów papieru. Ruszyłem na wschód, lecz wkrótce droga, którą podążałem, skręciła na północ, później na zachód, wiodąc głębokim wąwozem, którego dnem płynął wartki strumień, a wreszcie na południe.

W początkowej fazie wędrówki często spotykałem żołnierzy; raz nawet była to podwójna kolumna posuwająca się całą szerokością drogi, za którą podążały zwierzęta pociągowe zaprzęgnięte do wozów z rannymi. Dwukrotnie zatrzymywano mnie, ale za każdym razem list, który otrzymałem od przełożonej postulantek, wybawiał mnie z opresji. Został napisany na kremowym pergaminie, najlepszym, jaki kiedykolwiek widziałem, i opatrzono go pieczęcią zakonu. Jego treść brzmiała następująco:

Do wiadomości wszystkich, którzy służą.

Okazicielem niniejszego pisma jest nasz sługa Severian z Nessus, młodzieniec o ciemnych włosach, czarnych oczach i bladej cerze, szczupły, wzrostu znacznie powyżej średniego. Przez wzgląd na szacunek dla tradycji, której strzeżemy, a także na pomoc, jakiej kiedyś być może będziemy mogły wam udzielić, prosimy, abyście nie utrudniali mu realizacji zadania, jakie mu zleciłyśmy, lecz zaofiarowali mu wszelką pomoc, jakiej będzie polrzebowal, a jakiej wy możecie udzielić.

Za Zgromadzenie Wędrujących Czcicielek Łagodziciela, zwanych także Pelerynami

kasztelanka Mannea

opiekunka i wychowawczyni

Gdy tylko jednak zagłębiłem się w wąski wąwóz, odniosłem wrażenie, iż w jednej chwili przestały istnieć wszystkie armie świata. Szedłem zupełnie sam, a łoskot pędzącej wody zagłuszał dobiegający gdzieś z oddali, przytłumiony huk armat Autarchy.

Opisano mi dokładnie wygląd domu pustelnika, dodatkowo zaś dysponowałem jego szkicem, a także informacją, iż na dotarcie do niego będę potrzebował co najmniej dwóch dni. Łatwo więc wyobrazić sobie moje zdumienie, kiedy o zachodzie słońca ujrzałem go na krawędzi urwiska wysoko nad moją głową.

O żadnej pomyłce nie mogło być mowy, gdyż rysunek Mannei doskonale oddawał najbardziej rzucającą się w oczy cechę budowli to znaczy wysoki spadzisty dach, z pewnością solidny, ale nadający domowi pozory lekkości. W małym okienku płonęła już lampa.

Podczas wędrówki przez góry wspinałem się na wiele urwisk wyższych i bardziej stromych od tego, które miałem teraz przed sobą. Nie uśmiechała mi się perspektywa spędzenia nocy pod gołym niebem więc jak tylko zobaczyłem pustelnię, postanowiłem, że dotrę do niej, zanim zapadną całkowite ciemności.

Pierwsza część wspinaczki okazała się całkiem łatwa. Sunąłem po skalnej ścianie niczym kot i kiedy zapadł zmrok, byłem już w połowie drogi.

Nigdy nie miałem kłopotów z widzeniem w nocy, a że spodziewałem się, iż lada chwila na niebie pojawi się księżyc, uparcie podążałem w górę. Niestety okazało się, że się myliłem. Podczas mego pobytu w lazarecie stary księżyc umarł, nowy zaś miał się narodzić dopiero za kilka dni. Gwiazdy, choć co chwila kryły się za goniącymi po niebie chmurami, dawały co prawda trochę światła, lecz było ono tak zwodnicze i niepewne, że czułem się znacznie lepiej bez niego. Nagle przypomniałem sobie, jak Agia w towarzystwie płatnych zabójców czekała kiedyś na mnie u wejścia do podziemnego królestwa małpoludów, i drobne włoski zjeżyły mi się na karku, jakbym oczekiwał, że lada chwila z ciemności posypią się na mnie eksplodujące pociski.

Wkrótce potem pojawiła się znacznie większa trudność: straciłem poczucie równowagi. Nie chcę przez to powiedzieć, że zupełnie nie mogłem utrzymać pionowej pozycji; w dalszym ciągu zdawałem sobie sprawę, że dół jest tam, gdzie wskazują moje stopy, a góra nad moją głową, ale nie byłem w stanie poczynić żadnych dokładniejszych ustaleń, w związku z czym miałem ogromne kłopoty z oszacowaniem odległości, na jaką wolno mi się wychylić, by znaleźć oparcie dla ręki lub stopy.