— Chciałem się ogolić, zanim założę płaszcz. Nie robiłem tego od chwili, kiedy opuściłem lazaret.
Czułem się tak, jakby moje myśli przedzierały się przez zwały lodu. pozostawiając usta i język samym sobie.
— Masz tu gorącą wodę i mydło.
— To dobrze. Jeżeli zejdę na dół… Znowu ten sam uśmiech.
— Chcesz zapytać, czy zobaczysz to samo? Lód? Nie. Jesteś pierwszym, który odgadł prawdę. Mogę zapytać, jak to zrobiłeś?
— Dawno temu (właściwie było to zaledwie przed kilkoma miesiącami, ale mnie wydaje się, że minęło już mnóstwo czasu) odwiedziłem Ogrody Botaniczne w Nessus. Znajduje się tam Ptasie Jezioro, w którym ciała zmarłych zachowują wieczną świeżość. Mówiono mi, że dzieje się tak za sprawą szczególnych właściwości wody, ale ja już wówczas nie bardzo mogłem w to uwierzyć, W innym miejscu, zwanym Dżunglą, liście są bardziej zielone niż gdziekolwiek na Urth — nie jasne, lecz ciemne swoją zielenią, jakby rośliny nie były w stanie spożytkować energii dostarczanej przez słońce. Ludzie, których tam spotkałem, zdawali się nie należeć do naszego czasu, choć trudno mi powiedzieć, czy pochodzili z przeszłości, przyszłości czy może z jakiegoś innego, trzeciego miejsca. Mieszkali w małym domku — był znacznie mniejszy od tego, ale mimo to bardzo go przypominał. Po opuszczeniu Ogrodów Botanicznych często wracałem do nich pamięcią, zastanawiając się, czy ich tajemnica przypadkiem nie polegała na tym, że w Ptasim Jeziorze czas stał w miejscu, natomiast każdy, kto wędrował ścieżkami wiodącymi przez Dżunglę, posuwał się albo z prądem, albo pod prąd czasu. Czy nie mówię zbyt wiele?
Mistrz Ash pokręcił głową.
— Kiedy się tu zbliżałem, dostrzegłem twój dom na szczycie wzgórza, ale wdrapawszy się tam już go nie znalazłem, a dolina, która ukazała się moim oczom, zupełnie nie przypominała tej, którą szedłem.
Umilkłem, gdyż nie miałem pojęcia, co jeszcze powinienem powiedzieć.
— Masz rację — odezwał się mistrz Ash. — Jestem tu po to, aby obserwować wszystko, co teraz widzisz, ale niższe piętra mego domu znajdują się w dawnych czasach, z których twoje są najdawniejsze.
— To bardzo niezwykłe.
— Znacznie bardziej należy się dziwić, że lodowce oszczędziły tę skalną ostrogę, pokrywając szczyty znacznie wyższe i potężniejsze od tego. Mógł to sprawić jedynie przypadek.
— Ale ta skała także zniknie kiedyś pod lodem? — zapytałem.
— Tak jest.
— I co wtedy?
— Wtedy odejdę, a raczej nawet trochę wcześniej.
Na chwilę ogarnął mnie irracjonalny gniew, taki sam, jaki czasem odczuwałem będąc chłopcem, kiedy mistrz Malrubius nie był w stanie zrozumieć moich pytań.
— Chodzi mi o to, co się wtedy stanie z Urth? Pustelnik wzruszył ramionami.
— Nic. Teraz widzisz ostatnie zlodowacenie. Powierzchnia słońca bardzo ostygła, ale wkrótce ponownie stanie się gorąca, tyle tylko, że jednocześnie słońce zacznie się szybko kurczyć, dostarczając coraz mniej energii krążącym wokół niego planetom. Gdyby wówczas ktoś stanął na lodowej skorupie i spojrzał w górę, ujrzałby zaledwie nieco jaśniejszą gwiazdę. Lód nie byłby zamarzniętą wodą, lecz zestaloną atmosferą planety. Trwałby w nie zmienionej postaci przez bardzo długi czas, może nawet do ostatniego dnia istnienia wszechświata.
Podszedłem do okna i spojrzałem na lodową pustynię.
— Kiedy to nastąpi?
— W tej chwili obserwujesz przyszłość oddaloną o wiele tysięcy lat od twojego czasu.
— Ale zanim do tego dojdzie, lód zacznie nadciągać z południa.
Ash skinął głową.
— I zsuwać się z górskich szczytów. Chodź ze mną.
Zeszliśmy na drugie piętro, którego prawie nie zauważyłem, kiedy minionego wieczoru podążaliśmy na górę. Znajdowało się tu znacznie mniej okien, lecz mój gospodarz ustawił krzesło przed jednym z nich i dał mi znak, abym usiadł i wyjrzał na zewnątrz. Było dokładnie tak, jak powiedział: lód, piękny w swej nieskalanej czystości, pełzł w dół po górskich zboczach, tocząc zaciętą walkę z sosnami. Zapytałem, czy ta scena także rozegra się w odległej przyszłości, a on ponownie skinął głową.
— Nie za twego życia.
— A gdybym żył bardzo długo?
Poruszył lekko ramionami i uśmiechnął się pod wąsem.
— To zależy, co uznamy za „długo”. W każdym razie, ty z pewnością tego nie zobaczysz ani twoje dzieci i dzieci twoich dzieci. Jednak proces już się rozpoczął — szczerze mówiąc, rozpoczął się na długo przed twoim przyjściem na świat.
Prawie nic nie wiedziałem o południowych terenach, ale natychmiast przypomniałem sobie wyspiarzy z opowieści Halvarda, uprawiających niewielkie spłachetki żyznej ziemi i polujących na foki. Wątpię, żeby mogli tam przetrwać dużo dłużej. Już wkrótce dna ich łodzi po raz ostatni zaszorują po kamienistej plaży.,,Moja żona i dzieci, moja żona i dzieci…”
— Wielu ludziom spośród żyjących współcześnie z tobą udało się już uciec — ciągnął mistrz Ash. — Ci, których nazywacie kakogenami, litościwie zawieźli ich na bardziej przyjazne planety. Jeszcze wielu uczyni to samo przed ostatecznym zwycięstwem lodu. Ja jestem potomkiem właśnie tych uciekinierów.
Zapytałem, czy wszyscy zdołają umknąć.
Potrząsnął głową.
— Nie wszyscy. Niektórzy nie będą chcieli, innych nie uda się w porę odnaleźć, dla jeszcze innych zabraknie miejsca.
Bardzo długo siedziałem bez ruchu, spoglądając na oblężoną przez lód dolinę i próbując uporządkować myśli.
— Zawsze wydawało mi się, że kapłani mówią uspokajające rzeczy, które nie mają nic wspólnego z prawdą, natomiast uczeni ujawniają przerażające prawdy. Kasztelanka Mannea powiedziała, że jesteś świętym człowiekiem, jednak ty wydajesz się raczej uczonym, gdyż sam przyznałeś, że wysłano cię na naszą martwą Urth, abyś badał lód.
— Rozróżnienie, na które się powołujesz, przestało już obowiązywać. Religia i nauka zawsze wiązały się z wiarą, więc były właściwie tym samym. Ty także należysz do tych, których nazywasz uczonymi albo ludźmi nauki, więc rozmawiam z tobą w określony sposób. Gdyby odwiedziła mnie Mannea w towarzystwie swoich kapłanek, mówiłbym nieco inaczej.
Towarzyszy mi tak wiele wspomnień, że czasem po prostu się wśród nich gubię. Kiedy tak spoglądałem na sosny kołyszące się w podmuchach niewyczuwalnego dla mnie wiatru, nagle odniosłem wrażenie, iż słyszę bicie bębna.
— Spotkałem kiedyś człowieka, który także twierdził, że przybywa z przyszłości — powiedziałem. — Był zielony, prawie tak jak te drzewa, i zapewniał mnie, iż w jego czasach słońce świeci znacznie jaśniej.
— Bez wątpienia mówił prawdę.
— Ale przed chwilą sam powiedziałeś, że to, co widzę, wydarzy się zaledwie za kilka pokoleń, że stanowi cześć trwającego już procesu i że będzie ostatnim zlodowaceniem w historii! Któryś z was musi wiec być fałszywym prorokiem.
— Wcale nie jestem prorokiem — odparł mistrz Ash — i on także nim nie był. Nikt nie zna przyszłości. Przez cały czas rozmawiamy o p r z e s z ł o ś c i.
Znowu ogarnął mnie gniew.
— Ale to dopiero ma się wydarzyć! Sam tak powiedziałeś.
— Istotnie. Jednak zarówno ty, jak i ten widok stanowicie dla mnie przeszłość.
— Nie jestem istotą z przeszłości! Należę do teraźniejszości!
— Ze swojego punktu widzenia masz całkowitą rację, lecz zapominasz, że mój punkt widzenia nie ma nic wspólnego z twoim. Jesteś w moim domu i spoglądasz przez moje okna. Ten dom sięga fundamentami daleko w przeszłość — gdyby tak nie było, z pewnością bym tu oszalał, a tak mogę odczytywać minione stulecia niczym zapisaną księgę i słuchać głosów ludzi zmarłych dawno temu, w tym także twojego. Sądzisz, że czas przypomina pojedynczą nić… Tak naprawdę przypomina utkaną z tej nici tkaninę, rozciągającą się bez końca we wszystkich kierunkach. Ja zdecydowałem się ruszyć w przeszłość wzdłuż jednego ze wzorów, ale ty możesz podążyć ku przyszłości, idąc śladem jakiejś barwy. Nie mam pojęcia, na jaką się zdecydujesz; biała może doprowadzić cię do mnie, zielona — do zielonego człowieka.