Umilkłem i czekałem na jego reakcję. Żołnierz nic nie odpowiedział, ale, zupełnie niespodziewanie, poczułem na ramieniu jego rękę. Do tej pory mówiłem niemal nonszalanckim tonem, ale ten gest sprawił, iż uświadomiłem sobie, jak poważne sprawy poruszałem. Jeżeli to, co powiedziałem było prawdą albo przynajmniej miało w sobie choć trochę prawdy, wówczas igrałem z potężnymi siłami, które rozumiałem nie lepiej niż syn Casdoe — ten, którego próbowałem uczynić swoim synem — zrozumiałby zasadę działania olbrzymiego pierścienia, co odebrał mu życie.
— Nic dziwnego, że jesteś oszołomiony. To musi być okropne uczucie cofać się w czasie, tym bardziej jeśli po drodze trzeba minąć własną śmierć… Chciałem właśnie powiedzieć, że człowiek czuje się wtedy zapewne tak, jakby się ponownie narodził, ale chyba jest znacznie gorzej, bo przecież dziecko przed przyjściem na świat żyje już w łonie matki. — Zawahałem się przez chwilę. — Ja… To znaczy Thecla… Nigdy nie miała dziecka.
Być może tylko dlatego, że myślałem o jego dezorientacji, sam także poczułem się zupełnie zdezorientowany, tak że przez kilka uderzeń serca nie bardzo wiedziałem, kim właściwie jestem.
— Musisz mi wybaczyć. Kiedy ogarnia mnie zmęczenie, a czasem także tuż przed zapadnięciem w sen. przeistaczam się w kogoś innego. (Nie wiem czemu, ale kiedy to usłyszał, zacisnął mocniej rękę na moim ramieniu). To długa historia, która nie ma z tobą nic wspólnego. Właściwie to chciałem powiedzieć, że wielki zegar w Ogrodzie Czasu przechylił się w taki sposób, iż przestał wskazywać rzeczywisty upływ czasu, a słyszałem, że kiedy dzieje się coś takiego, inne zegary albo się zatrzymują, albo nie wiadomo czemu zaczynają się cofać. Ty masz w kieszeni mały zegar, więc z pewnością wiesz, że po to, aby powiedział ci prawdę o czasie, musisz ustawić go w taki sposób, żeby jego wskazówka była wycelowana prosto w słońce, gdyż słońce wisi nieruchomo, podczas gdy Urth tańczy wokół niego, i właśnie dzięki jej tańcowi możemy mierzyć bieg czasu, tak jak głuchy człowiek może wystukiwać rytm taranteli obserwując poruszenia tancerzy. Co by się jednak stało, gdyby słońce także ruszyło do tańca? Kto wie, czy wtedy biegnące naprzód chwile nie zaczęłyby odwrotu?
Nie mam pojęcia, czy wierzysz w Nowe Słońce — nie wiem nawet, czyja sam kiedykolwiek w nie wierzyłem. Jeśli jednak ono nadejdzie, uczyni to pod postacią przybywającego ponownie Łagodziciela. z czego wynika, że Łagodziciel i Nowe Słońce są dwoma imionami określającymi tę samą osobę, a dlaczego jakiś człowiek miałby być nazywany Nowym Słońcem? Co o tym myślisz? Czy nie dlatego, że dysponuje mocą wpływania na bieg czasu?
Teraz naprawdę miałem wrażenie, jakby czas zatrzymał się wokół nas. Drzewa stały w milczeniu, a nocne powietrze nabrało świeżości. Nie przychodziło mi do głowy nic sensownego, co mógłbym powiedzieć. a wstydziłem się pleść bzdury, gdyż mimo wszystko wydawało mi się, że żołnierz nie uronił ani jednego mojego słowa. Przed nami dostrzegłem dwie sosny znacznie grubsze od tych, które rosły po obu stronach traktu, a między nimi jasnozieloną smugę drogi.
— Tam! — wykrzyknąłem.
Kiedy jednak dotarliśmy na miejsce, musiałem chwycić żołnierza za ramiona, zatrzymać go, a następnie skierować we właściwą stronę. Na ziemi dostrzegłem ciemną plamę i pochyliłem się, żeby jej dotknąć. Była to nie do końca zaschnięta krew.
— Już niedaleko — poinformowałem mego towarzysza. — Tędy wożą rannych.
Rozdział IV
Gorączka
Nie jestem w stanie powiedzieć, jak długo jeszcze szliśmy ani kiedy dokładnie dotarliśmy do celu. Wiem tylko, że zacząłem się potykać niedługo po tym, jak skręciliśmy w boczną drogę, i że było to dla mnie niczym choroba. Tak jak niektórzy chorzy nie mogą powstrzymać się od kaszlu, a inni nie są w stanie opanować drżenia rąk, tak ja potykałem się co kilka kroków, nie potrafiąc temu w żaden sposób zaradzić. Czubek lewego buta bez przerwy zahaczał o prawą piętę, a choć starałem się skoncentrować wyłącznie na stawianiu kolejnych kroków, to niewiele w ten sposób osiągnąłem, gdyż za nic nie mogłem zebrać myśli.
Wśród drzew po obu stronach ścieżki migotały świetliki, więc kiedy podobne ogniki pojawiły się przed nami, uznałem, iż są one tego samego pochodzenia, i nie przyspieszyłem kroku. Wkrótce potem — zupełnie niespodziewanie, jak mi się wydawało — znaleźliśmy się pod ukrytym w półmroku dachem, gdzie mężczyźni i kobiety z żółtymi lampami w rękach chodzili w tę i z powrotem między ustawionymi w rzędy łóżkami zaopatrzonymi w zasłony. Kobieta ubrana w strój, który w pierwszej chwili uznałem za czarny, zaprowadziła nas w inne miejsce, gdzie stało dużo krzeseł z kości i ze skóry, a w metalowym koszu buzował ogień. Dopiero tam przekonałem się, iż jej szata jest szkarłatna, podobnie jak nasunięty na głowę kaptur, i przez jedno uderzenie serca wydawało mi się, że to Cyriaca.
— Twój przyjaciel jest bardzo chory, prawda? — zapytała. — Wiesz może, co mu dolega?
— Nie — odparł żołnierz, kręcąc głową. — Nawet nie jestem pewien, czy wiem, kim jest.
Byłem zanadto zdumiony, żeby wykrztusić choć słowo. Kobieta dotknęła najpierw mojej ręki, a potem ręki żołnierza.
— Ma gorączkę, tak samo jak ty. Teraz, kiedy zaczęły się letnie upały, codziennie mamy więcej chorych. Powinniście pić tylko przegotowaną wodę i wystrzegać się wszy. — Odwróciła się do mnie. — Ty masz oprócz tego mnóstwo płytkich ran, częściowo już zainfekowanych. Odpryski skał?
— Nie jestem chory! — wykrztusiłem wreszcie. — Ja tylko przyprowadziłem tu przyjaciela.
— Obaj jesteście chorzy i przypuszczam, że prowadziliście się nawzajem. Wątpię, czy któryś z was zdołałby tutaj dotrzeć w pojedynkę. No więc, czy te rany są od odprysków skał, roztrzaskanych przez nieprzyjaciela?
— Tak, tylko że zrobił to przyjaciel.
— To podobno najgorsza rzecz, jaka może się zdarzyć: być ostrzelanym przez przyjaciół. Ale my przede wszystkim musimy zająć się gorączką. — Zawahała się, spoglądając to na żołnierza, to na mnie. — Najchętniej od razu położyłabym was do łóżek, ale najpierw musicie wziąć kąpiel.
Na jej wezwanie stawił się krzepki mężczyzna o ogolonej na łyso głowie. Ujął nas pod ramiona i poprowadził ze sobą, ale w pewnej chwili zatrzymał się i wziął mnie na ręce, tak jak ja wziąłem kiedyś małego Severiana. Wkrótce potem byliśmy już nadzy i siedzieliśmy zanurzeni w wodzie ogrzewanej gorącymi kamieniami. Mężczyzna kazał nam wyjść na chwilę, ostrzygł nas, a następnie zostawił na jakiś czas w spokoju, abyśmy się trochę wymoczyli.
— Ty mówisz — zwróciłem się do żołnierza.
W blasku lampy zauważyłem, że skinął głową.
— Dlaczego więc milczałeś, kiedy tu szliśmy? Zawahał się i chyba lekko wzruszył ramionami.
— Myślałem o wielu rzeczach, a ty też się nie odzywałeś. Wyglądałeś na bardzo zmęczonego. Raz zapytałem cię, czy nie powinniśmy odpocząć, ale nie odpowiedziałeś.
— Wydawało mi się, że jest akurat odwrotnie, ale być może obaj mamy rację. Czy pamiętasz, co działo się z tobą, zanim mnie spotkałeś?
— Nie pamiętam nawet naszego spotkania. Po prostu szliśmy razem pogrążoną w ciemności ścieżką.
— A przedtem?
— Nie wiem. Chyba jakaś muzyka… i długa wędrówka, najpierw w promieniach słońca, a potem w mroku.
— Wędrówkę odbyliśmy już razem — powiedziałem. — Naprawdę nie pamiętasz nic więcej?
— Lot przez ciemność. Tak, rzeczywiście byłem z tobą i dotarliśmy do miejsca, gdzie słońce wisiało tuż nad naszymi głowami. Jakieś światło jarzyło się także z przodu, ale kiedy w nie wszedłem, zamieniło się w ciemność.