Istnieje jeszcze trzecia możliwość: żadna ludzka lub prawie ludzka istota nie jest w stanie wyobrazić sobie, co dzieje się w umysłach istot takich jak Abaia, Ereb oraz im podobne. Potęga tych stworzeń wymyka się zrozumieniu, a ja już wiem ponad wszelką wątpliwość, iż mogłyby zmiażdżyć nas w ciągu jednego dnia, gdyby nie to, że za prawdziwe zwycięstwo uznają nie zniszczenie, lecz zniewolenie przeciwnika. Ogromna wodnica, z którą się spotkałem, była ich tworem, a jednocześnie czymś podlejszym od niewolnika, bo zabawką. Z tego właśnie względu nie sposób wykluczyć, że siła Pazura oderwanego z żywej rośliny na brzegu Oceanu pochodzi właśnie od nich. Znają moje przeznaczenie równie dobrze jak Osipago, Barbatus i Famulimus, i uratowali mnie od śmierci, kiedy byłem chłopcem, aby mogło się wypełnić. Odszukali mnie wkrótce po tym, jak opuściłem Cytadelę, i od tej pory mój los układał się zgodnie z wolą Pazura. Możliwe, iż pragną odnieść ostateczne zwycięstwo wynosząc kata do godności Autarchy albo nawet do jeszcze wyższej.
Nadeszła chyba pora, aby powtórzyć to wszystko, o czym opowiadał mistrz Malrubius. Nie jestem w stanie zaręczyć, że miał rację, lecz głęboko wierzę, iż tak właśnie było. Ja sam wiem tylko tyle, ile od niego usłyszałem.
Tak jak kwiat, który kwitnie, rozsiewa nasiona, umiera, a następnie odradza się ze swoich nasion, by ponownie zakwitnąć, tak samo znany nam wszechświat rozprasza się aż do nicości w nieskończonej pustce kosmosu, potem zaś zbiera swoje rozproszone fragmenty (które dzięki zakrzywieniu przestrzeni wracają do punktu wyjścia) i znowu zaczyna się rozwijać. Każdy taki cykl rozkwitu i śmierci trwa jeden boski rok.
Kwiat, który wyrósł z nasionka, jest bardzo podobny do tego, co owo nasiono wyprodukował. Podobnie każdy nowy wszechświat naśladuje ten, na którego ruinach powstał, i to pod wszystkimi względami. Zamieszkują go nawet ludzie należący do tych samych ras, ale tak jak w kolejnych pokoleniach stopniowo zmienia się wygląd kwiatu, tak i kolejne wszechświaty ulegają niewielkim, choć stale postępującym zmianom. Któregoś boskiego roku (tak dawno temu, że nie jesteśmy sobie w stanie tego wyobrazić, mimo iż był to zaledwie jeden z niezliczonych cykli) narodziła się rasa tak podobna do nas, że mistrz Malrubius ani przez chwilę nie wahał się, by nazwać ją ludźmi. Rasa ta opanowywała kolejne galaktyki niemal równie szybko, jak my czyniliśmy to wówczas, gdy Urth stanowiła centrum, a przynajmniej symbol, potężnego imperium.
Ludzie ci spotykali na innych planetach wiele istot obdarzonych inteligencją. lub też rokujących nadzieje na jej rozwinięcie, i przekształcali je na swoje podobieństwo, aby mieć towarzyszy podczas międzygalaktycznych podróży oraz sojuszników na krążących wokół słońc planetach.
Nie odbywało się to jednak ani szybko, ani bez problemów. Niezliczone miliardy zginęły z ich ręki lub zaznały potwornych cierpień, pozostawiając po sobie niemożliwe do zatarcia wspomnienia o bólu i krwi. Kiedy ich wszechświat się zestarzał, a galaktyki dzieliła tak wielka odległość, iż każda z nich przypominała słabo migoczącą gwiazdę, statki zaś podróżowały między nimi wyłącznie dzięki wiedzy przechowywanej w pamięci wiekowych maszyn, dokonano czegoś, co przerosło oczekiwania nawet tych, z których inspiracji przystąpiono do realizacji zadania: została stworzona nowa rasa, nie taka jak ludzkość, lecz taka, jaką ludzkość sama chciała być, to znaczy zjednoczona, współczująca i sprawiedliwa.
Nie wiem, co stało się z samą ludzkością; być może dotrwała aż do implozji wszechświata i zginęła razem z nim, a może zmieniła się nie do poznania. Jeżeli chodzi o istoty, które stworzyła, to postanowiły one umknąć przed zagładą i zdołały otworzyć sobie przejście do Yesodu, wszechświata stojącego stopień wyżej od naszego, gdzie zbudowały takie planety, jakie były im potrzebne.
Z nich właśnie spoglądają w przeszłość i przyszłość, i podczas tych obserwacji kiedyś dowiedziały się o naszym istnieniu. Być może tylko przypominamy ich twórców, być może to my ich stworzyliśmy albo uczynili to nasi ojcowie (lub uczynią synowie). Malrubius twierdził, że nic nie wie na ten temat, a ja mu wierzę. Bez względu na to, jak przedstawia się prawda, kształtują nas teraz w taki sam sposób, w jaki sami byli kształtowani; dzięki temu mogą jednocześnie spłacić dług wdzięczności i dokonać zemsty.
Odkryli także hierodule, po czym błyskawicznie ich przekształcili, aby korzystać z ich usług w naszym wszechświecie. Mówią im, jak należy budować statki takie jak ten, który przewiózł mnie z dżungli nad brzeg morza, co pomogło im podporządkować sobie stworzenia w rodzaju Malrubiusa i Triskele. Tak chwyceni ze wszystkich stron stalowymi szczypcami, trafiliśmy na kowadło.
Zamiast młota posługują się umiejętnością wprowadzania tych, co im służą, w korytarze czasu, i porywaniem ich do odległej przyszłości. (Ta moc w zasadzie niczym nie różni się od innej, która pozwoliła im uciec przed śmiercią wszechświata, gdyż wejście w korytarze czasu jest równoznaczne z opuszczeniem wszechświata). Kowadłem — przynajmniej na Urth — jest konieczność prowadzenia zażartej walki o życie, w trakcie której korzystamy z szybko kurczących się zasobów kontynentów. Ponieważ środki, po jakie sięgamy, dorównują okrucieństwem tym, jakie wykorzystano do ukształtowania tych istot, sprawiedliwości stało się zadość; nadejście Nowego Słońca będzie sygnałem, iż dobiegł końca pierwszy etap formowania.
Rozdział XXXV
List Ojca Inire
Moja kwatera znajdowała się w najstarszej części Cytadeli. Pokoje stały puste od tak dawna, że ani stary kasztelan, ani główny kamerdyner nie mogli już znaleźć do nich kluczy, w związku z czym, obaj niezmiernie zażenowani, poinformowali mnie, iż trzeba będzie wyłamać drzwi. Co prawda nie widziałem wyrazu ich twarzy, ale wyraźnie usłyszałem, jak raptownie nabrali powietrza w płuca, kiedy wypowiedziałem proste słowa pozwalające otworzyć zamki.
Tego wieczoru przeżyłem nadzwyczaj interesujące chwile, porównując modę okresu, z którego pochodziło wyposażenie tych komnat, z obowiązującą obecnie. Wówczas w ogóle nie używano foteli, zadowalając się wymyślnymi poduszkami, biurkom zaś brakowało szuflad oraz symetrii, którą obecnie uważamy za niezbędną. Według naszych standardów wszędzie było za dużo tkanin, natomiast za mało drewna, skóry, kości i kamienia; ogólnie rzecz biorąc urządzenie wnętrz było jednocześnie nadmiernie luksusowe i za mało wygodne.
Nie było jednak mowy, bym zamieszkał w innym apartamencie niż w tym, jaki od wieków czekał na kolejnego autarchę. albo żebym chociaż go przemeblował, gdyż w ten sposób okazałbym brak szacunku moim poprzednikom. Na cale szczęście okazało się, że zawartość mebli jest znacznie cenniejsza od nich samych; ku memu zachwytowi odkryłem mnóstwo dokumentów odnoszących się do spraw częściowo zapomnianych, a częściowo już zupełnie niezrozumiałych, zagadkowe mechaniczne urządzenia, mikrokosmos, który ożywał rozgrzany ciepłem rąk, zamieszkany przez maleńkie istoty zdające się rosnąć pod wpływem mego spojrzenia, podręczne laboratorium zawierające legendarną,.szmaragdową ławę" i wiele innych rzeczy, oraz najbardziej interesujący okaz, czyli umieszczoną w alkoholu mandragorę.
Naczynie miało jakieś siedem piędzi wysokości i trzy średnicy, sam humunculus natomiast liczył sobie około dwóch piędzi wzrostu. Kiedy zastukałem w szkło, zwrócił w moją stronę oczy jeszcze bardziej ślepe od oczu mistrza Palaemona; poruszył ustami i choć nie usłyszałem żadnego dźwięku, bez trudu rozpoznałem słowa, jakie wypowiedział. Nie mara pojęcia czemu, lecz odniosłem wrażenie, że półprzeźroczysta ciecz, w której był zawieszony, przeistoczyła się w mój mocz wymieszany z krwią.