— Mam nadzieję, że nie chcesz się kąpać — powiedział Drotte. — To żelastwo natychmiast pociągnęłoby nas na dno. Roche zarechotał pod nosem.
— Eata ma drewnianą pałkę, więc wypłynąłby na powierzchnię.
— Udajemy się daleko na północ miasta — poinformowałem ich. — Będzie nam potrzebna łódź, ale myślę, że chyba uda nam się jakąś wynająć.
— Pod warunkiem, że ktoś w ogóle będzie chciał z nami rozmawiać i że wcześniej nie zostaniemy aresztowani. Chyba wiesz, Autarcho…
— Severianie — przypomniałem mu. — Tak długo, jak długo mam na sobie ten strój.
— A więc, Severianie… Tej broni możemy używać tylko podczas egzekucji, a wątpię, czy udałoby nam się przekonać peltastów, że właśnie w tej sprawie opuściliśmy Cytadelę, i to w dodatku we czwórkę. Czy oni cię znają? Jeśli nie, to…
— Patrzcie! — przerwał mu Eata, wyciągając rękę w kierunku rzeki. — Łódź!
Roche zawołał głośno, wszyscy trzej zaczęli wymachiwać rękami, a ja wyjąłem z sakwy jedno z chrisos, jakich kilka pożyczyłem od kasztelana, i podniosłem je wysoko nad głowę, tak by padły na nie pierwsze promienie słońca wychylającego się właśnie zza wież Cytadeli. Mężczyzna siedzący u steru pomachał w odpowiedzi czapką, a szczupły chłopak rzucił się do żagli, by zmienić hals.
Łódź miała dwa maszty, była smukła i płaska — krótko mówiąc, mieliśmy przed sobą jednostkę wręcz idealnie przystosowaną do przewożenia nie oclonych towarów i do wymykania się jednostkom patrolowym. Stary przemytnik siedzący u steru wyglądał na człowieka zdolnego do popełnienia znacznie poważniejszych przestępstw, szczupły chłopak okazał się zaś dziewczyną o roześmianych oczach, wykorzystującą je głównie do posyłania przeciągłych spojrzeń i zerkania z ukosa.
— A niech mnie! — wykrzyknął sternik, kiedy zobaczył z bliska nasze habity. — Myślałem, że to jacyś żałobnicy, a tu proszę! Panowie kaci, jeśli się nie mylę? Prawdziwi?
— Najprawdziwsi — zapewniłem go, wskakując na pokład. Z zadowoleniem stwierdziłem, że nauka, jaką odebrałem na „Samru”, nie poszła na marne, gdyż stałem całkiem swobodnie, natomiast Drotte i Roche przy najlżejszym poruszeniu łodzi musieli rozpaczliwie chwytać się lin i ożaglowania.
— Pozwolisz, że przyjrzę się z bliska temu żółtemu jegomościowi? Jeśli jest prawdziwy, natychmiast odeślę go do domu.
Rzuciłem mu monetę; potarł ją, spróbował zębami, po czym zwrócił mi z wyraźnym szacunkiem.
— Możemy potrzebować twojej łodzi na cały dzień.
— Za tego jegomościa pozwolę wam wziąć ją jeszcze na noc. Oboje będziemy radzi z towarzystwa, jak powiedział do ducha pewien przedsiębiorca pogrzebowy. Różne dziwne rzeczy działy się tuż przed świtem na rzece — może to ma jakiś związek z waszą poranną wycieczką?
— Odbijaj — poleciłem mu. — Jeżeli zechcesz, opowiesz mi o tych dziwnych rzeczach, kiedy będziemy w drodze.
Chociaż sternik sam poruszył ten temat, jakoś nie przejawiał nadmiernej ochoty, aby go rozwinąć, być może dlatego, że miał trudności ze znalezieniem właściwych słów, by opowiedzieć o tym, co czuł, widział i słyszał. Wiał lekki zachodni wiatr, dzięki czemu łódź mogła dość szybko płynąć pod prąd. Opalona na brązowo dziewczyna nie miała wiele do roboty, w związku z czym siedziała na dziobie i wymieniała spojrzenia z Eatą. (Ponieważ był ubrany w brudne szare spodnie i taką samą koszule, przypuszczalnie wzięła go za naszego służącego lub pomocnika). Sternik, który twierdził, że jest jej wujem, przez cały czas napierał na ster, aby nie odpaść od wiatru.
— Opowiem wam tylko o tym, co widziałem na własne oczy. Byliśmy wtedy jakieś osiem albo dziewięć mil na północ od miejsca, w którym nas zatrzymaliście. Mieliśmy na pokładzie małże, a z takim ładunkiem nigdy nie należy się ociągać, szczególnie jeśli zapowiada się ciepłe popołudnie. Pływamy w dół rzeki, kupujemy je od zbieraczy, a potem gonimy z powrotem w górę, żeby je sprzedać, zanim się zaśmiardną. Jeśli wiatr ucichnie, tracimy wszystko, ale jeśli szybko się uwiniemy, zarabiamy podwójnie.
Na tej łodzi spędziłem więcej nocy niż gdziekolwiek indziej. Można powiedzieć, że to moja sypialnia i kołyska, choć rzadko kiedy się zdarza, żebym mógł pójść spać przed świtem. Jednak tej nocy… Czasem wydaje mi się, że nie jestem na Gyoll, tylko na jakiejś innej rzece, co płynie po niebie albo głęboko pod ziemią.
Nie wiem, czy zauważyliście — chyba że wyruszyliście bardzo późno — ale to była bardzo cicha noc, z wiatrem, który pojawiał się tylko na tyle, żeby człowiek zdążył zakląć, a zaraz potem znowu cichł. Była też mgła, gęsta jak wata. Wisiała nad wodą, tak jak zawsze czynią mgły, bardzo nisko, ale nie dotykając jej powierzchni. Przez większość czasu nie widzieliśmy nic oprócz niej, nawet świateł na brzegach. Kiedyś miałem róg, w który dąłem, żeby usłyszały nas załogi innych łodzi, ale w zeszłym roku wypadł mi za burtę i od razu utonął, bo był z miedzi. Mogłem więc tylko wołać i robiłem to za każdym razem, jak tylko zdawało mi się, że coś się do nas zbliża.
Mniej więcej wachtę po tym, jak wpłynęliśmy w mgłę, kazałem Maxellindis iść spać. Postawiłem oba żagle, żeby wykorzystać każdy, nawet najlżejszy podmuch wiatru, a potem podniosłem kotwicę. Może o tym nie wiecie, szlachetni panowie, ale na rzece obowiązuje zasada, że płynący w górę trzymają się bliżej brzegów, a ci, co płyną z prądem, bliżej środka. My płynęliśmy pod prąd, więc powinniśmy być w pobliżu wschodniego brzegu, ale w tej przeklętej mgle nie mogłem być niczego pewien.
W pewnej chwili usłyszałem uderzenia wioseł. Wytężyłem wzrok, ale nic nie zobaczyłem. więc tylko wrzasnąłem co sił w płucach, żeby na nas uważali, a potem wychyliłem się za burtę i zbliżyłem ucho do powierzchni wody, bo tam słychać najlepiej. Mgła tłumi wszelkie odgłosy, więc należy wsadzić głowę pod nią, bo dźwięk rozchodzi się właśnie po wodzie. Tak właśnie zrobiłem i od razu zorientowałem się. że to jakaś duża łajba. Jeśli przy wiosłach siedzi zgrana załoga, wtedy nie da się policzyć uderzeń w każdym pociągnięciu, ale zawsze słychać odgłos, jaki wydaje woda rozcinana dziobem, i w ten sposób można ocenić wielkość statku. Ten był naprawdę duży. Wskoczyłem na dach nadbudówki, ale dalej nie widziałem żadnych świateł, choć tamten musiał być naprawdę blisko.
Zobaczyłem go, kiedy już miałem zejść na pokład: czteromasztowy galeas, z czterema rzędami wioseł i bez choćby jednego światła na pokładzie. O ile mogłem się zorientować, szedł w górę rzeki niemal dokładnie jej środkiem. Pamiętam, jak pomyślałem sobie, że nie chciałbym znaleźć się w skórze tych, co będą płynęli z prądem.
Widziałem go tylko przez chwilę, ale słyszałem znacznie dłużej. Poczułem się tak dziwnie, że potem wołałem prawie bez przerwy, mimo że nic się do nas nie zbliżało. Nie zdążyliśmy przepłynąć nawet pół mili, kiedy ktoś mi odpowiedział — tyle tylko, że zabrzmiało to dokładnie tak, jakby ktoś przyłożył mu batogiem. Poznałem go: nazywał się Trason i pływał łodzią bardzo podobną do mojej.
— Czy to ty?! — zawołał, więc odparłem, że to ja, i zapytałem, czy u niego wszystko w porządku.
— Refuj żagle! — on na to.
Krzyknąłem mu, że nie mogę, bo wiozę małże i chcę je jak najprędzej sprzedać.
— Refuj żagle! — on znowu. — Refuj żagle i skręcaj do brzegu!
— Czemu ty tego nie zrobisz? — pytam.