Właśnie wtedy wyłonił się z mgły i zobaczyłem, że ma na łodzi więcej ludzi, niż gotów byłbym przypuszczać, że może się na niej pomieścić. Nazwałbym ich pandurami, gdyby nie to, że każdy pandur, jakiego do tej pory widziałem, miał twarz równie brązową jak moja albo jeszcze bardziej, a twarze tamtych były białe jak mgła. Na hełmach mieli głowy skorpionów i różnych innych stworzeń.
Zapytałem sternika, czy mieli także wychudzone twarze i wielkie oczy.
Pokręcił głową. Zauważyłem, że jeden kącik ust drży mu nerwowo.
— To byli potężni mężczyźni, więksi od każdego z was i co najmniej o głowę wyżsi od Trasona. W chwilę potem zniknęli, tak samo jak galeas. To była ostatnia łódź, jaką zauważyłem, zanim mgła się podniosła, ale…
— Ale widziałeś coś innego. Albo słyszałeś. Skinął głową.
— Pomyślałem sobie, że może zjawiliście się tu właśnie z tego powodu… Rzeczywiście, widziałem i słyszałem różne rzeczy, w tym także takie, których nigdy wcześniej nie spotkałem. Rano opowiedziałem o wszystkim Maxellindis i ona twierdzi, że to były manaty. W świetle księżyca są blade i bardzo przypominają ludzi, pod warunkiem, że nie podpłynie się za blisko. Słychać było kobiece głosy, może nie głośne, ale dość potężne. Nie rozumiałem, co mówią, choć z ich tonu mogłem się sporo domyślać. Wydaje mi się, jakby o czymś opowiadały, a potem inny głos — niższy, choć nie nazwałbym go męskim — wydawał im polecenia. Kobiety odzywały się trzy razy, niższy głos tylko dwa. Może nie uwierzycie, panowie, ale chwilami odnosiłem wrażenie, jakby wszystkie głosy dobiegały z rzeki.
Umilkł i ponuro zapatrzył się na mijane nenufary. Oddaliliśmy się już znacznie od Cytadeli, lecz one nadal rosły gęściej niż kwiaty na jakiejkolwiek łące po tej stronie raju.
Z tego miejsca widać było całą Cytadelę; choć tak ogromna, przypominała migoczącą plamkę na szczycie wzgórza, najeżoną tysiącem metalowych wież gotowych w każdej chwili poderwać się w powietrze. Poniżej rozciągała się nekropolia, przypominająca biało-zielony kobierzec. Wiem, że do dobrego tonu należy mówić z odrazą o „niezdrowym" wyglądzie trawy i drzew rosnących w takich miejscach, ale nic na to nie poradzę, że nigdy nie byłem w stanie dostrzec w nich niczego niezdrowego. Rośliny umierają po to, by mogli żyć ludzie, ludzie zaś umierają po to, by mogły żyć rośliny — nawet ten niewinny, głupi ochotnik, którego dawno temu zabiłem jego własnym toporem. Powiada się, że wszystko, co nas otacza, jest gorsze niż kiedyś, i zapewne to prawda; kiedy jednak nadejdzie Nowe Słońce, Urth, jego wybranka, okryje się na powitanie liśćmi błyszczącymi jak szmaragdy. Na razie, na starej Urth i w blasku starego słońca, nigdzie nie spotkałem tak głębokiej i soczystej zieleni jak ta, którą pysznią się sosny naszej nekropolii, kołysane łagodnymi podmuchami wiatru. Czerpią swą siłę ze szczątków odeszłych w przeszłość pokoleń, a wysokością nie dorównują im nawet maszty okrętów morskiej floty.
Okrutne Pole jest położone daleko od rzeki. Na naszą czwórkę kierowały się liczne zdziwione spojrzenia, ale nikt nas nie zatrzymywał. Gospoda Straconych Uczuć, która kiedyś sprawiła na mnie wrażenie najmniej solidnego z domów, w jakich mógł zamieszkać człowiek, nadal stała w tym samym miejscu, gdzie ujrzałem ją tego popołudnia, gdy dotarłem tu w towarzystwie Dorcas i Agii. Otyły właściciel mało co nie zemdlał na nasz widok; poleciłem mu wezwać kelnera Ouena.
Wówczas, kiedy przyniósł tacę z posiłkiem dla Dorcas, Agii i mnie, w ogóle mu się nie przyjrzałem. Był łysiejącym mężczyzną mniej więcej wzrostu Drotte'a, o dość wynędzniałym wyglądzie. Miał błękitne oczy i delikatne rysy twarzy, które natychmiast rozpoznałem.
— Wiesz, kim jesteśmy?
Pokręcił głową.
— Czyżbyś nigdy nie obsługiwał kata?
— Tylko raz, tej wiosny — odparł. — Wiem, że ci dwaj to kaci. ale ty na pewno nim nie jesteś, Sieur, mimo że masz na sobie taki sam strój co oni.
— A więc nigdy mnie nie widziałeś?
— Nie, Sieur.
— Cóż, może mówisz prawdę. — Wciąż nie mogłem oswoić się ze świadomością, że tak bardzo się zmieniłem. — Ponieważ mnie nie znasz, byłoby chyba dobrze, gdybym ja znał ciebie, nie uważasz? Powiedz mi, gdzie się urodziłeś, kim byli twoi rodzice i jak się stało, że zacząłeś pracować w tej gospodzie.
— Mój ojciec był sklepikarzem, Sieur. Mieszkaliśmy w Starej Dzielnicy na zachodnim brzegu. Kiedy miałem dziesięć lat, wysłał mnie z domu, bym pracował w gospodach, i od tego czasu nie zmieniłem zajęcia.
— Powiadasz, że ojciec był sklepikarzem… A matka?
Co prawda twarz Ouena nadal miała ugrzeczniony wyraz, ale w jego oczach pojawiło się zdziwienie.
— Nie znałem jej, Sieur. Nazywała się Cas, ale umarła, kiedy jeszcze była młoda. Przy narodzinach dziecka, jak powiedział mi ojciec.
— Z pewnością wiesz jednak, jak wyglądała?
Skinął głową.
— Ojciec miał medalion z jej podobiznami. Kiedyś odwiedziłem go — mogłem mieć wtedy jakieś dwadzieścia lat — i dowiedziałem się. że go zastawił. Zarobiłem trochę pieniędzy, ponieważ przez jakiś czas służyłem pewnemu szlachcicowi, zanosząc damom jego liściki i stojąc na straży, kiedy je odwiedzał, więc poszedłem do lombardu i wykupiłem medalion. Od tej pory zawsze go noszę, Sieur. W takim miejscu jak gospoda, przez którą codziennie przewija się mnóstwo ludzi, najlepiej nie rozstawać się z cennymi przedmiotami.
Wydobył spod koszuli emaliowany medalion. Znajdujące się w środku portrety przedstawiały Dorcas en face i z profilu, niewiele młodszą od tej jaką znałem.
— Twierdzisz, że w wieku dziesięciu lat zacząłeś pracować jako pomocnik karczmarza, a jednak potrafisz czytać i pisać?
— Trochę, Sieur. — Wyraźnie się zawstydził. — Często pytałem, co jest tu lub tam napisane, a na szczęście mam dobrą pamięć.
— Wiosną, kiedy w tej gospodzie zjawił się kat, skreśliłeś do niego kilka zdań. Pamiętasz, co to było?
Wyraźnie przestraszony potrząsnął głową.
— Chciałem tylko ostrzec tę dziewczynę.
— Ja pamiętam. „Kobieta, która jest z tobą, już tutaj była. Nie ufaj jej. Trudo mówi, że ten człowiek to kat. Jesteś moją matką, która znowu do mnie przyszła”.
Ouen pospiesznie schował medalion pod koszulę.
— Po prostu była do niej bardzo podobna, Sieur. Będąc dzieckiem często wyobrażałem sobie, że kiedyś spotkam właśnie taką kobietę, bo uważałem, że jestem lepszym człowiekiem od mojego ojca, a jemu przecież się to udało. Mnie jednak nic z tego nie wyszło i wcale nie wiem, czy naprawdę jestem lepszy.
— Wtedy nie wiedziałeś jeszcze, jak wygląda strój kata, ale Trudo, stajenny, wiedział. W ogóle wiedział o katach znacznie więcej niż ty i dlatego uciekł.
— Rzeczywiście, Sieur. Czmychnął natychmiast, jak tylko powiedzieli mu, że kat chce z nim rozmawiać.
— Ty jednak, ze względu na niewinność dziewczyny, postanowiłeś ostrzec ją przed katem i drugą kobietą. Kto wie, może miałeś rację…
— Skoro tak twierdzisz, Sieur.
— Wiesz co, Ouen? Nawet jesteś do niej trochę podobny. Tłusty karczmarz wcale nie krył, że przysłuchuje się naszej rozmowie.
— Na pewno nie tak bardzo, jak do ciebie! — zarechotał. Odwróciłem się i spojrzałem mu prosto w oczy.
— Bez urazy, Sieur. ale to prawda. Może jest trochę starszy, ale kiedy rozmawialiście, widziałem z boku twarze was obu i zapewniam cię, że prawie nie ma między wami różnicy.
Ponownie przyjrzałem się Ouenowi. Jego włosy i oczy nie były tak ciemne jak moje, ale poza tym jego twarz istotnie stanowiła niemal zwierciadlane odbicie mojej.