— Powiedziałeś, że nie udało ci się odnaleźć kobiety takiej jak Dorcas… to znaczy, takiej jak ta, której podobizny nosisz w medalionie. Jednak chyba znalazłeś jakąś kobietę?
Odwrócił wzrok.
— Wiele, Sieur.
— I zapewne spłodziłeś przynajmniej jedno dziecko?
— Skądże znowu! — zaprotestował gwałtownie — Nigdy, Sieur!
— Bardzo interesujące. Miałeś kiedyś kłopoty z prawem?
— Dość często, Sieur.
— Mówienie przyciszonym głosem świadczy o rozsądku, ale ty chyba trochę przesadzasz, bo prawie cię nie słyszę. I patrz na mnie, kiedy ze mną rozmawiasz. Czy kobieta, którą kochałeś — albo która ciebie kochała — miała czarne włosy, smagłą cerę i została aresztowana?
— Tak, Sieur. Nazywała się Katarzyna… To podobno bardzo stare imię. — Umilkł na chwile, po czym wzruszył ramionami. — Wpadła w kłopoty. Uciekła z jakiegoś zakonu, a potem schwytano ją i już nigdy jej nie zobaczyłem.
Nie chciał iść, więc zmusiliśmy go, by wrócił z nami do łodzi.
Kiedy nocą podążałem w górę rzeki na pokładzie,,Samru”, granica między martwym a żyjącym miastem przypominała tę, jaka oddziela ciemną krzywiznę planety od czaszy wypełnionego gwiazdami nieba. Teraz, kiedy światła było znacznie więcej, granica znikła. Na obu brzegach wznosiły się na pół zrujnowane budowle, lecz nie mogłem stwierdzić, czy są to domostwa najbiedniejszych obywateli czy już tylko opustoszałe ruiny — przynajmniej do chwili, kiedy ujrzałem rozpięty sznurek, a na nim suszące się szmaty, które chyba miały pełnić funkcję garderoby.
— Nasza konfraternia popiera ideę ubóstwa — powiedziałem do Drotte'a, opartego obok mnie o okrężnicę. — Wygląda na to, że tym ludziom udało się ją zrealizować.
— I chyba właśnie dlatego najbardziej im brakuje jakiejś idei — odparł.
Mylił się, gdyż Prastwórca był tutaj, potężniejszy od hieroduli i tych, którym oni służą. Czułem jego obecność tak samo, jak wyczuwa się obecność pana domu, nawet jeśli czeka na nas ukryty w najodleglejszym z pokoi. Schodząc na brzeg odniosłem wrażenie, iż wystarczy, żebyśmy zajrzeli do którejkolwiek bramy, a ujrzymy kryjącą się w cieniu, świetlistą postać, oraz że zwierzchnik tych postaci pozostaje niewidoczny tylko dlatego, że jest zbyt wielki, aby go zauważyć.
Na jednej z zarośniętych trawą ulic znaleźliśmy męski sandał, nieco znoszony, ale nie stary.
— Mówiono mi, że w tych dzielnicach grasują rabusie. Między innymi właśnie dlatego poprosiłem, żebyście mi towarzyszyli, choć gdyby chodziło tylko o mnie, nie zawahałbym się przybyć tu sam.
Roche skinął głową i dobył miecza, ale Drotte powiedział:
— Tu nikogo nie ma. Jesteś teraz znacznie mądrzejszy od nas, Severianie, ale obawiam się, że zbytnio przywykłeś do różnych rzeczy, które przerażają zwykłych ludzi.
Zapytałem, co ma na myśli.
— Choćby to, że wiedziałeś, o czym opowiada sternik. Poznałem to po twojej twarzy. Owszem, bałeś się albo przynajmniej trochę się przejąłeś, ale nie byłeś przerażony tak jak on minionej nocy, ani jak byłby przerażony każdy z nas, gdyby wtedy znalazł się w pobliżu rzeki. Rabusie, o których mówisz, z pewnością obserwowali rzekę tak jak każdej nocy, więc należy przypuszczać, że nie pojawią się tu ani dzisiaj, ani przez kilka najbliższych dni.
Eata dotknął mego ramienia.
— Czy myślisz, że tej dziewczynie z łodzi grozi jakieś niebezpieczeństwo?
— Na pewno nie tak wielkie, jak tobie z jej strony — odparłem. Nie zrozumiał, o czym mówię. Co prawda jego Maxellindis nie była Theclą, więc nie groziło mu powtórzenie mojej historii, ale ja i tak dostrzegłem korytarze Czasu ukryte za tą opaloną twarzą o roześmianych brązowych oczach. Miłość oznacza dla kata bardzo ciężką próbę; niezależnie od tego, co uczynię z konfraternią, Eata i tak miał zostać katem, podobnie jak stają się nimi wszyscy ludzie odczuwający pogardę dla bogactwa, bez którego nie są w stanie osiągnąć pełni człowieczeństwa, i zadający cierpienia bez względu na to, czy tego chcą czy nie. Zrobiło mi się go żal, lecz jeszcze bardziej żałowałem Maxellindis, dziewczyny z łodzi.
Ouen i ja weszliśmy do domu, natomiast Roche, Drotte i Eata zostali na straży na zewnątrz. Kiedy stanęliśmy w progu, usłyszałem delikatny odgłos kroków Dorcas.
— Nie powiemy ci, kim jesteś ani kim się staniesz — zwróciłem się do Ouena. — Wiedz jednak, że jesteśmy twoim Autarchą i dlatego musisz robić, co ci każemy.
Nie znałem słów, które zapewniłyby mi jego posłuszeństwo, lecz okazało się, że wcale ich nie potrzebuję, gdyż natychmiast padł na kolana, tak samo jak kasztelan.
— Przyprowadziliśmy ze sobą katów, abyś zdawał sobie sprawę, co cię czeka, jeśli nas nie posłuchasz. Nie chcemy jednak, aby tak się stało, a teraz, kiedy już cię poznaliśmy, wydaje nam się, że niepotrzebnie ich fatygowaliśmy. W tym domu jest pewna kobieta. Za chwilę tam wejdziesz. Musisz opowiedzieć jej swoją historie tak samo, jak nam ją opowiedziałeś, a potem musisz zostać z tą kobietą i ją chronić, nawet jeśli nie będzie tego chciała.
— Uczynię co w mojej mocy, Autarcho.
— Dobrze by było, abyś namówił ją do opuszczenia tego miasta śmierci. Tymczasem weź to. — Wręczyłem mu pistolet. — Jest wart całego wozu chrisos, ale dopóki tu zostaniecie, na pewno przyda ci się znacznie bardziej od złota. Kiedy znajdziecie się w bezpiecznym miejscu, odkupimy go od ciebie, jeśli taka będzie twoja wola.
Pokazałem mu, jak posługiwać się bronią, po czym odszedłem.
Byłem wtedy zupełnie sam i nie wątpię, że są tacy, którzy po zapoznaniu się z tym opisem wydarzeń stanowczo zbyt burzliwego lata dojdą do wniosku, iż nie ma w tym nic niezwykłego. Przecież Jonasa, mego jedynego prawdziwego przyjaciela, uważałem za maszynę, natomiast Dorcas, którą w dalszym ciągu kocham, sama siebie traktowała jak coś w rodzaju ducha.
Ja jednak wcale tak nie uważam. Wyboru, czy mamy być sami, czy też nie. dokonujemy w chwili, kiedy podejmujemy decyzję, kogo dopuścimy do kompanii, a kogo odrzucimy. Dlatego właśnie pustelnik zamieszkujący górską jaskinię ma towarzystwo, ponieważ przyjaźni się z ptakami, królikami i wiatrem, natomiast niejeden człowiek żyjący pośród milionów jest samotny, gdyż otaczają go wyłącznie jego ofiary i wrogowie.
Agia, którą mogłem pokochać, została wybrana na Vodalusa w spódnicy, stając się tym samym nieprzyjacielem znacznej części ludzkości. Ja, który mogłem pokochać Agię, która z kolei kochała Dorcas, choć chyba nie tak głęboko, jak powinna, byłem sam, ponieważ stałem się częścią jej przeszłości, a tę Agia kochała bardziej niż mnie — może z wyjątkiem pierwszych chwil naszej znajomości.
Rozdział XXXVIII
Zmartwychwstanie
Prawie nic już nie zostało do opowiedzenia. Wstał świt, a wraz z nim czerwone słońce podobne do przekrwionego oka. Przez okno wciska się do komnaty zimny wiatr. Lada chwila służący wniesie tacę z gorącym posiłkiem; wraz z nim bez wątpienia zjawi się stary, pokręcony Ojciec Inire, aby w ostatniej chwili zamienić ze mną jeszcze kilka słów. Stary Ojciec Inire, który o tyle przeżył swych pobratymców, a który, czego się obawiam, nie o wiele przeżyje czerwone słońce. Na pewno się rozzłości, kiedy powiem mu, że przesiedziałem całą noc, kończąc moje zapiski.
Już wkrótce przywdzieję szatę barwy argentu, który jest bielszy od bieli. Nieważne.
Dni na statku będą długie i monotonne. Wypełnię je lekturą. Muszę się jeszcze wiele nauczyć. Od czasu do czasu zapadnę w drzemkę w mojej koi, nasłuchując, jak niezliczone stulecia prześlizgują się po kadłubie. Ten rękopis przekażę mistrzowi Ultanowi, ale jeśli nie będę mógł zasnąć, a zmęczy mnie już lektura, ja, który niczego nie zapominam, zacznę pisać go od początku, słowo w słowo lak, jak napisałem go teraz. Nazwę go „Księgą Nowego Słońca”, ponieważ w księdze tej, zaginionej od niepamiętnych czasów, podobno przepowiedziano jego nadejście. A kiedy skończę go ponownie, zamknę moje dzieło w ołowianym pojemniku i wyślę w przestrzeń, by żeglowało po oceanie czasu i przestrzeni.