Выбрать главу

— Nigdy nie obiecywałam, że za ciebie wyjdę!

— Weź ją wreszcie, żeby przestała o tym gadać! — zawołał ktoś zajmujący jedno z bardziej odległych łóżek, na co sąsiad Foili poderwał się jak dźgnięty nożem.

— Ja się z nią ożenię. — Był duży, o bladej cerze i jasnych włosach, a mówił z powolnością charakterystyczną dla skutych lodem wysp południa. — Jestem Halvard.

— Zjednoczeni, mężczyźni i kobiety są znacznie silniejsi — oświadczył niespodziewanie więzień. — Jednak dzielna kobieta pragnie wielu mężów, nie dzieci.

— Ich kobiety walczą nawet wtedy, kiedy są brzemienne. Widziałam wiele martwych na polu bitwy — powiedziała Foila.

— Lud jest jak korzenie drzewa: liście opadają, lecz drzewo pozostaje.

Zapytałem Melita i Foilę. czy Ascianin sam wymyśla te sentencje czy też cytuje jakieś nie znane mi dzieło literackie.

— Oni nigdy niczego nie wymyślają — odparła Foila. — Wszystko, co mówią, musi pochodzić z oficjalnie zaaprobowanego tekstu, w związku z czym wielu w ogóle się nie odzywa, pozostali natomiast mogą wybierać wśród tysięcy, a może nawet dziesiątków lub setek tysięcy zapamiętanych fragmentów.

— To przecież niemożliwe! — zaprotestowałem.

Melito, któremu udało się oprzeć na łokciu, wzruszył ramionami.

— Jednak to prawda, a przynajmniej tak się wszystkim wydaje. Foila wie o nich znacznie więcej ode mnie.

Kobieta skinęła głową.

— My, z lekkiej kawalerii, często jesteśmy wysyłani na patrole, a czasem dostajemy polecenie przyprowadzenia jeńców. Zazwyczaj niewiele można z nich wydobyć, ale sporo mówi sam ich ekwipunek, a także kondycja fizyczna. Na północnym kontynencie, skąd pochodzą, tylko najmłodsze dzieci rozmawiają tak, jak my to czynimy.

Pomyślałem o mistrzu Gurloesie kierującym sprawami naszej konfraterni.

— Wobec tego, w jaki sposób powiedzą coś takiego: „Weź trzech uczniów i rozładuj wóz”?

— W ogóle nic nie powiedzą, tylko złapią paru ludzi, wskażą im wóz i pchną do roboty. Jeżeli coś będzie szło nie tak, jak należy, dowódca w obecności kilku świadków przytoczy cytat o potrzebie ciężkiej pracy, która prowadzi do zwycięstwa, a jeśli to nie poskutkuje, po prostu zabije tego, kto się ociąga — najpierw, rzecz jasna, wskaże go palcem i wygłosi sentencję o konieczności eliminowania wrogów ludu.

— Krzyk dzieci jest krzykiem zwycięstwa, ale nawet zwycięstwo musi nauczyć się mądrości — oświadczył Ascianin.

Foila wystąpiła w roli tłumaczki.

— Znaczy to, że choć dzieci są potrzebne, to wszystko, co mówią, nie ma najmniejszego znaczenia. Większość Ascian uważałaby nas za niemowy nawet wówczas, gdybyśmy nauczyli się ich języka, bo zdania nie będące cytatami z oficjalnych ksiąg są dla nich całkowicie pozbawione sensu. Gdyby kiedykolwiek przyznali, że jest inaczej, wówczas mogliby wysłuchiwać uwag świadczących o nielojalności, a nawet samodzielnie je czynić. Byłoby to nadzwyczaj niebezpieczne. Dopóki posługują się wyłącznie zatwierdzonymi tekstami, nikt nie może ich o nic oskarżyć.

Spojrzałem na Ascianina. Nie ulegało wątpliwości, iż przysłuchuje się naszej rozmowie z wytężoną uwagą, ale wyraz jego twarzy stanowił dla mnie zagadkę.

— Ci, co piszą oficjalne teksty, pracując nad nimi nie korzystają z żadnych oficjalnych tekstów, a więc owoce ich pracy mogą zawierać elementy nielojalności — zwróciłem mu uwagę.

— Słuszna Myśl jest myślą ludu. Lud nie jest w stanie zdradzić ani siebie samego, ani Grupy Siedemnastu.

— Uważaj, żeby nie obrazić ludu ani Grupy Siedemnastu! — ostrzegła mnie Foila. — Mógłby odebrać sobie życie, gdyby usłyszał coś takiego. Czasem to czynią.

— Czy on jeszcze kiedyś będzie normalny?

— Podobno niektórzy po dłuższym czasie zaczynają rozmawiać mniej więcej tak jak my, jeśli to właśnie miałeś na myśli.

Nic na to nie odpowiedziałem i przez chwilę leżeliśmy w milczeniu. W miejscach podobnych do tego, gdzie prawie wszyscy są chorzy, takie okresy milczenia z pewnością zdarzają się dość często. Zdawaliśmy sobie sprawę, że mamy przed sobą wiele wacht, które trzeba będzie czymś wypełnić, i że nawet jeśli tego popołudnia nie powiemy wszystkiego, co chcieliśmy powiedzieć, to będziemy mieli okazję uczynić to wieczorem lub nazajutrz rano. Wydaje mi się nawet, że ktoś usiłujący prowadzić rozmowę w taki sposób, w jaki robią to zdrowi ludzie, byłby dla nas nie do zniesienia.

To, co usłyszałem, skierowało moje myśli ku północnym rejonom kontynentu, dzięki czemu stwierdziłem, że prawie nic o nich nie wiem. Kiedy byłem chłopcem, myjącym podłogi i wykonującym różne drobne posługi na terenie Cytadeli, wojna wydawała mi się nieskończenie odległa. Naturalnie, zdawałem sobie sprawę, iż brała w niej udział większość ludzi stanowiących obsługę głównych dział, ale wiedza ta przypominała świadomość, że ciepło, które czuję w pogodny dzień na twarzy, pochodzi od słońca. Miałem przecież zostać katem, w związku z czym nie widziałem żadnego powodu, który mógłby mnie skłonić do wstąpienia do armii, ani nawet nie groziło mi, że zostanę zmuszony do tego siłą. Raczej nie spodziewałem się. żeby wojna zastukała do bram Nessus (szczerze mówiąc, nawet te bramy były dla mnie zaledwie rekwizytem obecnym w legendach) i nie miałem zamiaru nigdy opuścić miasta ani nawet tej jego części, w której wznosiła się Cytadela.

Północ, czyli Ascia, wydawała mi się wówczas niewyobrażalnie odległa, niemal tak samo, jak najdalsza galaktyka, ponieważ oba te miejsca znajdowały się hen, daleko poza moim zasięgiem. Częste myliłem ją z pasem tropikalnej roślinności oddzielającym oba lądy. choć gdyby mistrz Palaemon zapytał mnie podczas lekcji, z pewnością udzieliłbym mu właściwej odpowiedzi.

O samej Ascii nie wiedziałem dokładnie nic. Nie miałem pojęcia, czy są tam wielkie miasta ani czy jej powierzchnia jest górzysta, lak Jak północne i wschodnie części Wspólnoty, czy raczej płaska, jak nasze pampasy. Wydawało mi się jednak (choć nie mogłem stwierdzić, na ile moje przekonanie jest prawdziwe), że stanowi zwartą masę lądową, nie zaś łańcuch wysp, jak nasze południe, oraz że zamieszkuje ją nieprzeliczone mnóstwo ludzi, tworzących coś w rodzaju żywego organizmu, tak jak kolonia mrówek. Teraz nie byłem w stanie wyobrazić sobie milionów ludzkich istot niemal pozbawionych mowy, gdyż zmuszonych do porozumiewania się za pomocą frazesów, które w większości już dawno temu przestały cokolwiek znaczyć.

— Jestem pewien, że to jakaś sztuczka, kłamstwo albo pomyłka — powiedziałem bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego. — Taki naród nie może istnieć.

— Kiedy państwo osiąga największy rozkwit? — przemówił As-cianui głosem niewiele donośniejszym od mojego. — Wtedy, gdy nie zagrażają mu żadne konflikty. Kiedy nie zagrażają mu konflikty? Wtedy, gdy nie ma niezgody. W jaki sposób można pozbyć się niezgody? Pozbywając się jej czterech przyczyn: kłamstw, bezsensownej paplaniny, przechwałek, a także podjudzania. Jak to osiągnąć? Mówiąc tylko to, co pozostaje w zgodzie ze Słuszną Myślą. Wówczas w państwie nie będzie niezgody, a ponieważ nie będzie niezgody, nie będą mu zagrażały żadne konflikty, dzięki czemu stanie się silne i bezpieczne.

Otrzymałem odpowiedź na wszystkie moje wątpliwości.

Rozdział VI

Miles, Foila, Melito i Halvard

Tego wieczoru dałem się ogarnąć lękowi, o którym od dłuższego czasu próbowałem zapomnieć. Chociaż od chwili, kiedy wraz z małym Severianem uciekłem z wioski czarnoksiężników, nie widziałem żadnego z potworów Hethora, to jednak nie zapomniałem, że nadal mnie szuka. Wędrując przez góry, a także wzdłuż brzegów jeziora Diuturna, miałem pewność, że mnie nie dogoni; teraz jednak utkwiłem w miejscu, a choć najadłem się do syta, to wydawało mi się, iż jestem znacznie słabszy niż wówczas, gdy pościłem w górach.