Выбрать главу

Muller powiedział:

— Wiecie, jaka musi być moja odpowiedź.

Tego dnia po południu jeden z robotów dotarł do Strefy F. Jeszcze mają sporą odległość do przebycia, stwierdził Muller, ale długo to już nie potrwa. Tylko patrzeć, a znajdą się tutaj w sercu labiryntu.

Rozdział czwarty

1

— Jest — powiedział Rawlins. — Nareszcie!

Wzrok robota przekazywał widok człowieka w labiryncie. Muller stał z rękami założonymi na piersiach, niedbale oparty o ścianę. Wielki, ogorzały mężczyzna o wydatnym podbródku i mięsistym, szerokim nosie. Wcale nie wydawał się zaniepokojony obecnością robota.

Rawlins włączył fonię i usłyszał, jak Muller mówi:

— Cześć, robocie. Dlaczego mnie tu nachodzisz?

Robot oczywiście nie odpowiedział. Ani też nie odpowiedział Rawlins, chociaż mógłby się odezwać za pośrednictwem robota. Stojąc przy centrali danych, schylił się trochę, żeby lepiej widzieć. Znużone oczy mu pulsowały. Dziewięć dni czasu miejscowego trwało doprowadzenie jednego z robotów aż do samego środka labiryntu. Około stu robotów przy tym stracili. Przeciągnięcie bezpiecznej trasy w głąb o każde dwadzieścia metrów wymagało poświęcenia jednego takiego kosztownego aparatu. A przecież i tak mieli szczęście, zważywszy, że możliwości błądzenia w labiryncie były prawie nieskończone. Szczęśliwie jednak potrafili należycie korzystać z pomocy, jaką dawał mózg statku, i posługiwać się całą baterią doskonałych urządzeń sensorycznych, więc unikali nie tylko wszystkich wyraźnych pułapek, ale i większości pułapek niespodziewanych. I oto teraz dotarli do celu.

Rawlins nieomal słaniał się z wyczerpania. Nie spał tej nocy wcale, kontrolując krytyczną fazę — przebycie Strefy A. Hosteen poszedł spać. Później i Boardman także. Kilku z załogi pełniło służbę przy centrali danych i na statku, ale Rawlins był jedynym wśród nich cywilem.

Zastanawiał się, czy znalezienie Mullera miało nastąpić w czasie jego dyżuru. Chyba nie. Boardman obawiałby się, że nowicjusz u steru w takiej ważnej chwili mógłby zepsuć wszystko. Zostawili go na dyżurze, a on posunął swojego robota o kilka metrów dalej i oto teraz patrzył prosto na Mullera.

Przyglądał się tej twarzy, szukał na niej oznak udręki.

Nic o udręce nie świadczyło. Muller żyje tu od tylu lat samotnie — czyż to nie pozostawia żadnego piętna? I tamto — paskudny figiel, który spłatali mu Hydranowie — chyba też powinno było jakoś odbić się na jego twarzy. O ile jednak Rawlins widział, nie odbiło się.

Och, Muller ma smutne oczy i zaciśnięte usta. Rawlins jednak spodziewał się zobaczyć coś bardziej dramatycznego, coś romantycznego, oblicze cierpiętnika. Tymczasem zobaczył twarz obojętną, nieomal kamienną, twarz o rysach nieregularnych, twarz wytrzymałego, mocnego, niemłodego mężczyzny. Muller osiwiał i odzież miał trochę zniszczoną: widać było, że jest sterany. Ale czyż może wyglądać inaczej ktoś, kto przebywa dziewięć lat na takim wygnaniu? Rawlins pragnął czegoś więcej — efektownych cieni pod oczami, wyrazu zgorzknienia.

— Czego chcesz tutaj? — pytał Muller robota. — Kto cię przysłał? Dlaczego nie odchodzisz?

Rawlins nie śmiał się odezwać. Nie wiedział, jaki gambit został przez Boardmana zaplanowany na ten moment. Gwałtownie wyłączył robota, po czym biegiem ruszył do namiotu, gdzie spał Boardman.

Boardman leżał pod baldachimem systemu życiodajnego. Ostatecznie miał lat co najmniej osiemdziesiąt — chociaż nikt by go o to nie posądzał — a jedynym sposobem walki ze starością jest włączenie się co noc w swoje regeneratory. Rawlins zatrzymał się nieco zażenowany swym wtargnięciem, w czasie gdy staruszek spał oplatany siecią owych urządzeń. Przymocowane pasem do czoła miał dwie mózgowe elektrody, które gwarantowały należyte i zdrowe przebywanie poszczególnych płaszczyzn snu, oczyszczając umysł z trujących substancji po całodziennym zmęczeniu. Ponaddźwiękowy filtr odsączał osady z arterii Boardmana. Przepływ hormonów regulowała misterna pajęczyna rozpięta nad jego piersiami. Wszystko to było podłączone do mózgu statku i przez ten mózg kierowane. W oprawie wymyślnego systemu życiodajnego Boardman sprawiał wrażenie manekina z wosku. Oddychał powoli, regularnie: jego pulchne wargi obwisły, policzki jak gdyby napuchły i rozmiękły. Gałki oczne poszerzyły się gwałtownie pod powiekami, co oznaczało jakieś majaki w głębokim śnie. Czy można go teraz bezpiecznie obudzić? — biedził się Rawlins.

Wolał nie ryzykować. W żadnym razie nie należało budzić go bezpośrednio. Wymknął się z sypialni i włączył najbliższy rozgałęźnik centrali.

— Sen dla Charlesa Boardmana — nadał polecenie — niech mu się przyśni, że znaleźliśmy Mullera. I że musi obudzić się natychmiast. No, Charles, Charles, obudź się, jesteś nam potrzebny. Pojąłeś?

— Przyjęte do wiadomości — odpowiedział mózg statku.

Impuls przeleciał z namiotu do centrali statku, przyjął formę reakcji kierowanej i wrócił do namiotu. Wiadomość od Rawlinsa przeniknęła w umysł Boardmana poprzez elektrody na jego czole. Zadowolony z siebie Rawlins wszedł znowu do sypialni starego i czekał.

Boardman poruszył się. Zakrzywiając palce jak szpony zaczął oburącz szarpać lekko aparaturę, w której więzach leżał.

— Muller… — wymamrotał.

Otworzył oczy. Przez chwilę nie widział nic. Ale proces budzenia rozpoczął się, a system życiodajny podziałał już dostatecznie wzmacniająco na cały organizm.

— Ned? — dobyło się z jego ust ochrypłe pytanie. — Co ty tutaj robisz? Czy mi się śniło, że…

— To nie był sen, Charles. Zaprogramowałem go dla ciebie. Doszliśmy do Strefy A. Znaleźliśmy Mullera.

Boardman wyłączył system życiodajny i usiadł zupełnie rozbudzony.

— Która jest godzina?

— Już dnieje.

— Dawno go znalazłeś?

— Może z piętnaście minut temu. Unieruchomiłem robota i od razu przybiegłem do ciebie. Ale nie chciałem wyrywać cię ze snu, więc…

— Dobrze, dobrze — Boardman już wyszedł z łóżka. Zatoczył się lekko, wstając. Jeszcze brak mu dziennego wigoru, pomyślał Rawlins. Widać jego prawdziwy wiek. Odwrócił wzrok i zaczął oglądać system życiodajny, byle nie patrzeć na fałdy tłuszczu Boardmana.

Kiedy dojdę do jego wieku, postanowił sobie, będę starał się regularnie poddawać zabiegom odmładzającym. To naprawdę nie jest kwestia próżności. To tylko grzeczność w stosunku do bliźnich. Nie musimy wyglądać staro, jeżeli nie chcemy. Po co razić ludzi swoim widokiem.

— Chodźmy — powiedział Boardman. — Trzeba uruchomić tego robota. Chcę zobaczyć Mullera natychmiast.

Korzystając z centralki w przedsionku namiotu, Rawlins uruchomił robota. Zobaczyli na ekranie Strefę A labiryntu, wyglądającą przytulniej niż strefy, które ją otaczały. Mullera nie było teraz widać.

— Włącz fonię — polecił Boardman.

— Włączona.

— Gdzie on się podział?

— Chyba wyszedł z zasięgu wizji — powiedział Rawlins.

Robot wykonał pełny obrót przekazując widok niskich, sześciennych domów, strzelistych łuków i spiętrzonych murów wokoło. Zobaczyli przebiegające małe zwierzątko podobne do kota, ale nie było ani śladu Mullera.

— Stał tam — upierał się Rawlins żałośnie. — On…

— W porządku. Przecież nie musiał czekać w miejscu, kiedy mnie budziłeś. Niech robot zbada okolicę.

Rawlins usłuchał. Instynktownie obawiając się nowych niebezpieczeństw, kierował robotem bardzo ostrożnie, chociaż raz po raz sobie powtarzał, że ci, którzy zbudowali labirynt, na pewno nie naszpikowali własnych wewnętrznych dzielnic żadnymi pułapkami. Nagle Muller wyszedł z jednego z bezokiennych budynków i stanął przed robotem.