Выбрать главу

— Najtrudniejszą częścią są te kłamstwa, Charles.

— Jak uważasz. W każdym razie okaż mu, że dobrze znosisz jego towarzystwo. Dokładaj wszelkich starań, gawędź z nim. Daj mu do zrozumienia, że poświęcasz czas, który powinieneś przeznaczyć na swoją pracę naukową… i że te łotry, te skurwysyny, kierownicy ekspedycji, nie chcą, żebyś miał z nim cokolwiek wspólnego, ale ty go lubisz, litujesz się nad nim i lepiej niech oni się do tego nie wtrącają. Opowiadaj mu jak najwięcej o sobie, o swoich dążeniach i sprawach sercowych, i zamiłowaniach, wszystko, co ci przyjdzie na myśl. Gadaj i gadaj. Tym bardziej będziesz sprawiał wrażenie naiwnego chłopaka.

— Czy mam napomknąć o tamtej galaktyce? — zapytał Rawlins.

— Nieznacznie. Od czasu do czasu mów o nich, wprowadzając go w bieżące wydarzenia. Ale nie za dużo. W każdym razie nie mów mu o groźbie, jaką oni dla nas stanowią. Ani też nie zdradź, że jest nam potrzebny, rozumiesz. Jeżeli się zorientuje, że chcemy go wykorzystać, koniec z nami.

— Ale jak mam go namówić do wyjścia z labiryntu bez wyjaśnienia, dlaczego chcemy, żeby wyszedł?

— O tym jeszcze nie myślmy — rzekł Boardman. — Dam ci wskazówki już w następnej fazie, kiedy pozyskasz jego zaufanie.

— Wiem, co chcesz przez to powiedzieć — żachnął się Rawlins. — Zamierzasz włożyć mi w usta tak okropne kłamstwo, że aż boisz się o tym mówić teraz. Boisz się, że po prostu natychmiast wycofam się z tej całej sprawy.

— Ned…

— Przepraszam. Ale… zrozum, Charles, dlaczego musimy wyciągać go stamtąd podstępem? Czy nie możemy po prostu mu powiedzieć, że ludzkość go potrzebuje, i tym samym zmusić go, żeby wyszedł?

— Myślisz, że to byłoby bardziej moralne?

— Jakoś czystsze. Mdło mi się robi od tego brudnego spiskowania i intryg. Wolałbym pomagać przy ogłuszaniu go i wywlekaniu z labiryntu, niż przeprowadzać plan, który ułożyłeś. Weźmy go przemocą… bo rzeczywiście go potrzebujemy. Mamy przecież dosyć ludzi, żeby bo zrobić.

— Nie mamy — powiedział Boardman. — Nie możemy go wziąć przemocą. W tym właśnie sęk. Zanadto ryzykowne. Mógłby w jakiś sposób popełnić samobójstwo, gdybyśmy spróbowali go porwać.

— Pocisk oszałamiający — podsunął Rawlins. — Nawet sam mógłbym do niego strzelić. Tylko trzeba by mieć go w zasięgu, a potem uśpionego wynieść z labiryntu. Kiedy się obudzi, wyjaśnimy mu…

Boardman gwałtownie potrząsnął głową.

— On na to, by poznać ten labirynt, miał dziewięć lat. Nie wiemy, jakich sztuczek się nauczył ani jakie pułapki obronne zastawił. Dopóki tam jest, nie odważę się podjąć żadnej akcji ofensywnej przeciw niemu. To człowiek zbyt cenny, żeby ryzykować. O ile nam wiadomo, zaprogramował wysadzenie całego miasta w powietrze, jeżeli ktoś spróbuje w niego wycelować. Powinien wyjść z tego labiryntu dobrowolnie, Ned, czyli pozostaje nam tylko zwabić go kłamliwymi obietnicami. Ja wiem, że to cuchnie. Cały wszechświat cuchnie czasami. Jeszcze tego nie odkryłeś?

— Ale nie musi cuchnąć! — Rawlins podniósł głos. — Tego się nauczyłeś przez te wszystkie lata? Wszechświat nie cuchnie. Człowiek cuchnie! I to z własnego wyboru, bo woli cuchnąć niż pachnieć! Przecież nie musimy kłamać. Nie musimy oszukiwać. Moglibyśmy wybrać honor i przyzwoitość, i… — Rawlins urwał raptownie. Innym już tonem powiedział: — Wydaję ci się niedowarzony jak diabli, prawda, Charles?

— Wolno ci popełniać błędy — powiedział Boardman. — Po to jest się młodym.

— Ty rzeczywiście wierzysz, że jest jakaś kosmiczna złośliwość w poczynaniach wszechświata?

Boardman zwarł czubkami grube, krótkie palce obu rąk.

— Ja bym tego tak nie ujmował. Tym wszystkim nie rządzi ani uosobienie zła, ani dobra. Wszechświat to wielka bezosobowa machina. Drobne części machiny nieraz się zużywają, przeciążone pracą, ale wszechświat nie dba o to ani trochę, bo potrafi wytwarzać części zamienne. W zużywaniu się poszczególnych części nie ma nic niemoralnego, ale trzeba przyznać, że z ich punktu widzenia to nie jest czysta sprawa. Tak się złożyło, że dwie małe części wszechświata zderzyły się, kiedy zrzuciliśmy Dicka Mullera na planetę Hydranów. My go wysłać tam musieliśmy, bo w naszym charakterze leży badanie, a oni zrobili to, co zrobili, i rezultat taki, że Dick Muller odleciał z Beta Hydri IV już nie ten sam. Został wciągnięty w machinę wszechświata i zmielony. Teraz następuje drugie zderzenie części wszechświata, też nieuchronne, i musimy przepuścić Mullera przez tę machinę po raz drugi. Prawdopodobnie będzie zmasakrowany znowu, a to cuchnąca sprawa… I żeby doprowadzić do tego drugiego zderzenia, my obaj musimy trochę się pokalać… co również cuchnie… jednakże nie mamy tu absolutnie żadnego wyboru. Jeżeli pójdziemy na kompromis i nie oszukamy Dicka Mullera, może się zdarzyć, że uruchomimy jakieś nowe tryby machiny, które zniszczą całą ludzkość… a to by cuchnęło jeszcze straszniej. Chcę, żebyś zrobił coś nieprzyjemnego w przyzwoitym celu. Ty nie chcesz tego zrobić i ja ciebie rozumiem, ale usiłuję ci wykazać, że twoje osobiste zasady moralne niekoniecznie są czynnikiem najważniejszym. W czasie wojny żołnierz strzela, żeby zabijać, bo świat stawia go w takiej sytuacji. Może to być wojna niesprawiedliwa i może też się zdarzyć, że na okręcie, do którego żołnierz strzela, jest jego brat, niemniej wojna to sprawa realna i on musi odegrać w niej swoją rolę.

— Ale gdzie miejsce dla wolnej woli w tym twoim mechanicznym wszechświecie, Charles?

— Nie ma dla niej miejsca. Dlatego mówię, że wszechświat cuchnie.

— Nie mamy wcale swobody?

— Dość swobody, żeby trochę pomiotać się na haczyku.

— Czy zawsze tak to widziałeś?

— Prawie przez całe życie — odpowiedział Boardman.

— Nawet kiedy byłeś w moim wieku?

— Jeszcze wcześniej.

Rawlins odwrócił wzrok.

— Chyba mylisz się całkowicie — powiedział — ale nie będę marnował śliny, żeby ci to wyjaśnić. Brak mi słów. Brak mi argumentów. Zresztą i tak byś mnie nie słuchał.

— Obawiam się, że słuchałbym ciebie, Ned. Ale możemy podyskutować o tym kiedy indziej. Powiedzmy za dwadzieścia lat. Umawiamy się?

Rawlins spróbował się uśmiechnąć.

— Oczywiście. Jeżeli nie popełnię samobójstwa pod brzemieniem winy z powodu tej sprawy.

— Na pewno nie popełnisz samobójstwa.

— Ale jak ja mam żyć w zgodzie z samym sobą, kiedy już wyciągnę Dicka Mullera z jego skorupy?

— Zobaczysz, jak. Odkryjesz, że postąpiłeś słusznie. Czy też, że wybrałeś mniejsze zło. Możesz mi wierzyć, Ned. W tej chwili wydaje ci się, że twoja dusza zostanie raz na zawsze skażona, ale nie masz racji.

— Przekonamy się — powiedział Rawlins cicho. Boardman teraz, pomyślał, jest chyba bardziej śliski niż kiedykolwiek, ilekroć wpada w swój protekcjonalny ton. Umrzeć w labiryncie to jedyny sposób, żeby uniknąć zagubienia się wśród tych niejasności. Ledwie jednak mu ta myśl zaświtała, odsunął ją pełen zgrozy. Zapatrzył się w ekran. — Wejdźmy już tam — powiedział. — Po dziurki w nosie mam czekania.

Rozdział piąty

1

Muller zobaczył, jak oni podchodzą, i nie rozumiał, dlaczego pomimo to jest taki spokojny. Zniszczył jednego robota, owszem, i odtąd przestali przysyłać tych intruzów. Ale w zbiornikach wizji mógł zobaczyć ludzi obozujących na zewnętrznych poziomach labiryntu. Nie widział wyraźnie ich twarzy. Nie widział też, co tam robią. Naliczył ich kilkunastu. Kilku obozowało w Strefie E, nieco większa grupa w Strefie F. Przedtem widział śmierć niejednego w strefach zewnętrznych.