— Nie chybię — powiedział Rawlinsowi i strzelił.
Grot energii plasnął w ścianę. Rozmigotały się smugi zieleni na jaskrawym fiolecie. Zwierzę skoczyło z nadproża, wyciągając łapy w agonii, i padło. Skądś nadbiegły trzy małe zwierzątka żyjące padliną i zaczęły rozrywać je na kawałki.
Boardman zachichotał. Żeby strzelać z broni z celownikiem automatycznym, nie trzeba być dobrym strzelcem, to musiał przyznać. Ale od bardzo dawna nie polował. Gdy miał trzydzieści lat, spędził dłużący się tydzień na polowaniu w Rezerwacie Sahara wraz z grupą ośmiu znacznie starszych od niego potentatów przemysłu i konsultantów rządowych. Polował z tymi ludźmi, bo dbał o swoje interesy, ale zgoła mu się tam nie podobało — parne powietrze bijące w nozdrza, ostry blask słońca, brunatne zwierzęta martwe na piasku, przechwałki tych myśliwych, bezmyślne zabijanie. Mając lat trzydzieści nie jest się zbyt wyrozumiałym wobec niemądrych rozrywek ludzi w średnim wieku. A przecież wytrwał do końca w nadziei, że w zrobieniu wielkiej kariery pomogą mu dobre stosunki z nimi. I rzeczywiście pomogły. Od tamtego czasu nigdy nie polował. Ale teraz to było coś innego, nawet z celownikiem automatycznym. Już nie rozrywka, nie sport.
3
Obrazy zmieniały się na złocistym ekranie umieszczonym na wspornikach pod ścianą w pobliżu wewnętrznego skraju Strefy H. Rawlins zobaczył, jak twarz jego ojca, zrazu wyraźna, powoli zlewa się z tłem, całym w pręgi i krzyże, po czym ogarnia ją płomień. Projekcję w jakiś sposób stanowił wzrok patrzącego. Roboty przechodząc tędy widziały ekran pusty. Rawlins teraz ujrzał szesnastoletnią Maribeth Chambers, uczennicę drugiej klasy liceum pod wezwaniem Pani Łaskawej w Rockford w stanie Illinois. Maribeth Chambers z nieśmiałym uśmiechem zaczęła się rozbierać. Włosy miała miękkie, jedwabiste, jak chmurka prześwietlona słońcem; oczy niebieskie, usta pulchne i wilgotne. Rozpięła stanik i odsłoniła dwie jędrne, białe kule o czubkach niczym ogniki. Były to piersi osadzone tak wysoko, jakby nie ulegały żadnej sile ciążenia, i oddzielone od siebie rowkiem szerokim zaledwie na jedną szesnastą cala, chociaż sześciocalowej głębokości. Maribeth Chambers zarumieniła się i obnażyła z kolei dolną połowę ciała. W dołkach tuż nad jej pulchnymi, różowymi pośladkami błyskały ametysty. Biodra zdobił złoty łańcuszek z krzyżykiem z kości słoniowej. Rawlins usiłował nie patrzeć na ekran. Słuchał głosu komputera kierującego każdym jego krokiem.
— Ja jestem zmartwychwstanie i życie — powiedziała Maribeth Chambers ochryple, namiętnie.
Przyzywała go kiwając trzema palcami. Robiła do niego oko. Gruchała sprośności.
— Przejdź tu, za ten ekran, mój ty zuchu. Pokażę ci, jak może być przyjemnie…
Chichotała. Wiła się. Podnosiła ramiona i wtedy piersi dzwoniły jak dzwony.
Jej skóra nabrała barwy ciemnozielonej. Oczy zmieniały miejsce, były co chwila w innej części twarzy. Dolna warga wysunęła się jak łopata. Uda topniały. Aż nagle ekran przyćmiły pląsające płomienie. Rawlins usłyszał głębokie, roztętnione, mocne akordy niewidzialnych organów. Posłuszny szeptom mózgu, które go prowadziły, ominął tę pułapkę szczęśliwie.
4
Ekran ukazywał jakieś desenie abstrakcyjne: geometrię władzy, proste linie w marszu, nieruchome figury. Charles Boardman zatrzymał się, żeby to podziwiać. Po chwili ruszył dalej.
5
Las wirujących noży przy wewnętrznej granicy Strefy H.
6
Upał, dziwnie duszny, wzmagał się. Trzeba było iść po rozgrzanym bruku na palcach. To wywoływało niepokój, ponieważ nikt z tych, którzy badali trasę, nie doświadczył tego. Czyżby na trasie zachodziły zmiany? Czyż możliwe, żeby miasto kryło nowe diabelskie sztuczki? Jak bardzo jeszcze będzie męczył ten upał? Gdzie się kończy jego obszar? Czy potem zacznie się obszar zimna? Czy oni przeżyją i dojdą do Strefy E? Może to Richard Muller w taki sposób próbuje nie dopuścić ich do serca labiryntu?
7
Może Muller zobaczył Boardmana i chce go zabić? Niewykluczone. Muller ma wszelkie powody do nienawiści, a tu nie mógłby przecież poddać się operacji przystosowania społecznego. Może powinienem pójść szybciej, żeby się od Boardmana oddalić. Żar chyba coraz większy. Z drugiej jednak strony, Boardman chyba zarzuciłby mi tchórzostwo. I nielojalność.
Maribeth Chambers nigdy by nie okazała się tchórzliwa ani nielojalna.
Czy zakonnice nadal golą sobie głowy?
8
W głębi Strefy G Boardman znalazł się przed ekranem dezorientującym, prawdopodobnie najgorszym ze wszystkiego. Nie bał się tych niebezpieczeństw labiryntu. Tylko Marshallowi jednemu nie udało się wyjść z zasięgu ekranu. Ale bał się wkroczenia tam, gdzie świadectwo zmysłów jest fałszywe. Polegał na swoich zmysłach. Po raz trzeci już wymienił sobie siatkówki. Trudno świat analizować należycie nie mając pewności, że się widzi wszystko wyraźnie.
Teraz był już w zasięgu mamideł.
Linie równoległe się zbiegały. Trójkątne figury, które jak herby zdobiły wilgotną, rozedrganą ścianę, były złożone wyłącznie z kątów rozwartych. Rzeka płynąc przez dolinę zbaczała w górę. Gwiazdy wisiały zupełnie nisko, księżyce orbitowały wokół siebie wzajemnie.
Zamknąć oczy i nie dać się zwodzić.
„Lewa noga. Prawa. Lewa. Prawa. Odrobinkę w lewo… podsunąć nogę. Jeszcze trochę. I z powrotem w prawo. O, właśnie. I znowu naprzód”. Zakazane owoce nęciły go, przez całe życie starał się wszystko widzieć. Aż wreszcie pokusa takiej chwilowej dezorientacji była nie do odparcia. Stanął na rozstawionych nogach. Jedyna nadzieja wydostania się stąd, powiedział sobie, to mieć oczy zamknięte. Jeżeli otworzę oczy, omamią mnie i pójdę na śmierć. Nie mam prawa umrzeć tu głupio, kiedy już tyle ludzi tak bardzo się borykało, żeby mi pokazać, jak mam przetrwać.
Stał nieruchomo. Słyszał, jak cichy głos komputera prawie ze złością usiłuje go popędzać.
— Poczekaj — mruknął. — Przecież mogę popatrzeć trochę, jeżeli stoję w miejscu. Najważniejsze: nie ruszać się. Nie ściągnę na siebie nieszczęścia, kiedy się nie ruszam.
A gejzer ognia? — przypomniał mu komputer. Wystarczyła złuda, żeby spowodować śmierć Marshalla. Otworzył oczy.
Pozostawał w bezruchu. Wszędzie wokoło widział negację geometrii. To było coś takiego jak butelka Kleina wnętrzem wywrócona na zewnątrz. Obrzydzenie wezbrało w nim falą sinej zieleni.
Masz osiemdziesiąt lat i wiesz, jak świat powinien wyglądać. Zamknij już oczy, Charlesie Boardmanie. Zamknij oczy, idź dalej. Zanadto ryzykujesz.
Przede wszystkim poszukał wzrokiem Neda Rawlinsa. Chłopiec wyprzedził go o dwadzieścia metrów i szurając nogami właśnie mijał ekran. Oczy ma zamknięte? Oczywiście. Ned jest posłuszny. Czy może lęka się. Chce wyjść z tego żywy i woli nie widzieć świata wypaczonego przez urządzenia dezorientujące. Chciałbym mieć takiego syna. Tylko że gdybym był jego ojcem, on dawno by się zmienił pod moim wpływem.
Już podnosząc prawą nogę, Boardman opamiętał się jednak i znieruchomiał znowu. Tuż przed nim błysnęło w powietrzu rozedrgane złote światło przybierające już to kształt łabędzia, już to kształt drzewa. W dali Ned Rawlins podniósł lewe ramię niemożliwie wysoko. Jedną nogą szedł naprzód, drugą do tyłu. Poprzez złociste mgiełki Boardman zobaczył zwłoki Marshalla przygwożdżone do ściany. Oczy Marshalla były szeroko otwarte. Czyż na Lemnos nie ma żadnych bakterii rozkładu? Patrząc w ogromne źrenice trupa ujrzał własne krzywe odbicie, wielki nochal… twarz bez ust. Zamknął oczy.