— Mówisz chyba zupełnie poważnie, Charles.
— Zupełnie poważnie. Czasami nadchodzi moment, kiedy wszystkie te huczne, głupie, rozdęte słowa zaczynają coś znaczyć, i to jest właśnie jeden z takich momentów. Stoisz na rozstaju historii galaktyki. I dlatego, Ned, pójdziesz tam i będziesz kłamał, oszukiwał, krzywoprzysięgał, szedł na kompromisy. Przypuszczam, że sumienie jakiś czas nie da ci spokoju i znienawidzisz się za to, ale ostatecznie zrozumiesz, że dokonujesz czynu bohaterskiego. Próba łączności skończona. Wracaj tutaj i przygotuj się do wymarszu.
26
Tym razem szedł sam niedługo. Stein i Alton odprowadzili go aż do bramy Strefy E. Nie było żadnych przygód. Wskazali mu drogę w prawo i spod wirującego snopu lazurowych iskier wkroczył do tej Strefy, surowej i posępnej. Schodząc ze stromej rampy przy bramie zobaczył w jednej ze strzelistych kamiennych kolumn jakieś gniazdo. W ciemności gniazda coś błyskało, coś ruchomego, co mogło być okiem.
— Myślę, że znaleźliśmy część urządzenia obserwacyjnego Mullera — zameldował. — Coś tu na mnie patrzy ze ściany.
— Spryskaj ją płynem niwelującym — poradził Boardman.
— On by to sobie wytłumaczył jako akt wrogości. Po cóż archeolog miałby niszczyć taką atrakcję?
— Słusznie. Idź dalej.
W Strefie E panował nastrój mniej groźny. Ciemne, zwarte, niskie budynki stały jak przestraszone żółwie. Wszystko to wyglądało inaczej, wznosiły się wysokie mury i jaśniała jakaś wieża. Każda ze stref różniła się od poprzednio przebytych, aż Rawlins przypuszczał, że każdą zbudowano w innym czasie: najpierw powstało centrum, czyli dzielnice mieszkalne, a potem stopniowo przyrastały kręgi zewnętrzne, zabezpieczane pułapkami w miarę jak wrogowie stawali się coraz bardziej dokuczliwi. To była koncepcja godna archeologa: zanotował ją sobie w pamięci, żeby wykorzystać.
Przeszedł już kawałek od bramy, gdy zobaczył zamgloną postać idącego ku niemu Walkera. Walker był szczupły, niesympatyczny, chłodny. Twierdził, że ożenił się kilkakrotnie z tą samą kobietą. Miał około czterdziestu lat, myślał przede wszystkim o swojej karierze.
— Rad jestem, że ci się udało, Rawlins. Spokojnie idź odtąd w lewo. Ta ściana jest obrotowa.
— Wszystko tutaj w porządku?
— Mniej więcej. Pół godziny temu utraciliśmy Petrocellego.
Rawlins zdrętwiał.
— Przecież to strefa podobno bezpieczna.
— Nie. Bardziej ryzykowna niż Strefa F i prawie tak pełna pułapek jak Strefa G. Nie docenialiśmy jej, kiedyśmy używali robotów. Nie ma właściwie powodów, dla których te strefy miałyby stawać się coraz bezpieczniejsze im bliżej środka, prawda? Ta, to jedna z najgorszych.
— Usypia czujność — podsunął Rawlins. — Stwarza pozory, że nic nie zagraża.
— Żebyś wiedział! No, chodźmy już. Idź za mną i zanadto nie wysilaj mózgownicy. Indywidualizm funta kłaków tu niewart. Albo idzie się wytyczonym szlakiem, albo nie dochodzi się donikąd.
Rawlins poszedł za Walkerem. Nie widział żadnego oczywistego niebezpieczeństwa, ale podskoczył tam, gdzie Walker podskoczył, i skręcił z drogi tam, gdzie zrobił to Walker. Obóz w Strefie F nie był zbyt daleko. Siedzieli tam Davis, Ottavio i Reynolds, nad górną połową Petrocellego.
— Czekamy na polecenie pogrzebu — wyjaśnił Ottavio. — Od pasa w dół nic z niego nie zostało. Hosteen na pewno każe wynieść go z labiryntu.
— Zasłoń go przynajmniej — powiedział Rawlins.
— Idziesz dzisiaj dalej do Strefy D? — zapytał Walker.
— Mógłbym.
— Powiemy ci, czego unikać. To nowość. Właśnie tam Petrocelli poległ. Może w odległości pięciu metrów do Strefy D… po tej stronie. Wchodzisz na jakieś pole, a ono przecina cię na pół. Żaden z robotów nie natrafił na to.
— A jeśli przecina na pół wszystko, co tamtędy przechodzi? — zapytał Rawlins. — Oprócz robotów?
— Mullera nie przecięło — zauważył Walker. — Nie przetnie i ciebie, jeżeli je obejdziesz wokoło. Pokażemy ci, jak.
— A za tym polem?
— Już tylko twoja w tym głowa.
27
Boardman powiedział:
— Jeżeli jesteś zmęczony, zostań w obozie na noc.
— Wolę pójść od razu.
— Ale sam będziesz wędrował, Ned. Nie lepiej przedtem wypocząć?
— Niech mózg statku zbada mój stan i określi stopień zmęczenia. Jestem gotów pójść dalej.
Boardman sprawdził. Nieustannie badano stan zdrowia Rawlinsa: znano jego tętno, częstotliwość, poziomy hormonów i wiele innych intymnych szczegółów. Komputer zaopiniował, że może iść dalej bez odpoczynku.
— Dobrze — powiedział Boardman. — Idź.
— Mam wejść do Strefy D, Charles. To tutaj Petrocelli skończył. Widzę tę linię, o którą się potknął… bardzo chytrze, doskonale ukryta. Omijam ją. Tak. Tak. To już Strefa D. Zatrzymuję się i niech mózg statku ustali moje położenie. W Strefie D chyba jest trochę przytulniej niż w Strefie E. Powinienem przejść przez nią szybko.
28
Złotobrązowe płomienie, które strzegły Strefy C, były oszustwem.
29
Rawlins powiedział cicho:
— Powiedz gwiazdozbiorom, że ich los jest w dobrych rękach. Chyba natknę się na Mullera najpóźniej za piętnaście minut.
Rozdział siódmy
1
Muller często i długo bywał samotny. Przy sporządzaniu pierwszej umowy małżeńskiej nalegał na wprowadzenie klauzuli o rozłące — klauzuli klasycznej i typowej. Lorayn nie wysunęła sprzeciwu, bo wiedziała, że jego praca może od czasu do czasu wymagać wyjazdu gdzieś, gdzie ona nie będzie chciała czy też mogła z nim pojechać. W ciągu ośmiu lat tego małżeństwa korzystał z tej klauzuli trzy razy, przy czym w sumie jego nieobecność trwała cztery lata.
Okresy nieobecności Mullera jednak nie były w gruncie rzeczy czynnikiem decydującym. Umowy małżeńskiej nie wznowili. Muller przekonał się w tamtych latach, że może wytrzymywać samotność, a nawet że dziwnie mu to służy. Rozwijamy w samotności wszystko oprócz charakteru, napisał Stendhal. Pod tym Muller by się może nie podpisał, ale charakter miał przecież już w pełni uformowany, zanim zaczął podejmować się zadań, wymagających samotnego wyruszania na bezludne, niebezpieczne planety. Dobrowolnie zgłaszał gotowość. W innym sensie dobrowolnie uwięził się na Lemnos, gdzie wygnanie doskwierało mu bardziej niż tamte dawniejsze okresy odosobnienia. A przecież dawał sobie radę. Aż zdumiewała go i przerażała własna zdolność przystosowywania się. Przedtem nie przypuszczał, że potrafi tak łatwo zrzucić z siebie więzy łączące go ze społeczeństwem ludzkim. Strona seksualna była trudna, ale nie tak dalece, jak sobie wyobrażał; a reszty — pobudzających intelekt dyskusji, zmian otoczenia, wzajemnego oddziaływania osobowości — jakoś szybko przestało mu brakować. Miał dostatecznie dużo sześcianów rozrywkowych i dostatecznie dużo wyzwań rzucało mu życie w tym labiryncie. Nie brakowało mu też wspomnień.