— Tak. Tak.
— Toteż Boardman chciał cię prosić, żebyś jeszcze raz zrobił coś dla ludzkości. Żebyś poleciał do tych obcych istot. Żebyś im pozwolił odebrać to, co nadajesz. Żebyś pokazał, że jesteśmy czymś więcej niż zwierzęta.
— Więc po co były te brednie o zabraniu mnie na Ziemię, w celu wyleczenia?
— Sztuczka. Pułapka. Jakoś przecież musieliśmy wyciągnąć cię z labiryntu. Potem byśmy ci powiedzieli, o co chodzi, i poprosili cię o pomoc.
— Przyznając, że wyleczenie w żadnym razie nie jest możliwe? I przypuszczaliście, że ja bym kiwnął palcem w obronie ludzkości?
— Twoja pomoc nie musiałaby być dobrowolna — powiedział Rawlins.
7
Teraz emanowało to wszystko z wielką siłą — nienawiść, udręka, zazdrość, lęk, cierpienie, zawziętość, szyderstwo, odraza, pogarda, rozpacz, zła wola, wściekłość, gwałtowność, wzburzenie, żałość, skrupuły, ból i gniew — cały ten ogień. Rawlins cofnął się jak oparzony. Muller znalazł się na dnie osamotnienia. Sztuczka, sztuczka, wszystko było tylko sztuczką! Jeszcze raz — narzędzie Boardmana! Kipiał cały. Mówił niewiele. Samo wylewało się to z niego wartkim, wezbranym potokiem.
Gdy już się opanował, stojąc pomiędzy dwiema wysuniętymi fasadami budynków, zapytał:
— Więc Boardman rzuciłby mnie na pastwę tych obcych istot nawet wbrew mojej woli?
— Tak. Powiedział, że to sprawa zbyt doniosła, żeby pozostawić ci wolny wybór. Twoja chęć czy brak chęci nie ma tu nic do rzeczy.
Ze śmiertelnym spokojem Muller stwierdził:
— Bierzesz udział w tym spisku. Nie rozumiem tylko, dlaczego mi to wyjawiasz?
— Złożyłem rezygnację.
— Oczywiście.
— Nie, tak jest. Och, brałem w tym udział. Szedłem ręka w rękę z Boardmanem… właśnie, i mówiłem ci same kłamstwa. Ale nie znałem finału… tego, że nie będziesz miał wyboru. Musiałem więc tu przybiec. Nie pozwoliłbym na to. Musiałem powiedzieć ci prawdę.
— Bardzoś uprzejmy. Więc mam teraz alternatywę, co, Ned? Mogę dać się wywlec stąd, żeby znów być kozłem ofiarnym Boardmana… albo mogę zabić się już w tej chwili, wysłać całą ludzkość do diabła.
— Nie mów tak — powiedział Rawlins zdenerwowany.
— Dlaczego? Taki przecież mam wybór. Skoro już z dobroci serca przedstawiłeś mi prawdziwą swoją sytuację, mogę wybrać to, co zechcę. Doręczyłeś mi wyrok śmierci, Ned.
— Nie!
— A jak to nazwać inaczej? Powinienem znowu dać się wykorzystać?
— Mógłbyś… współpracować z Boardmanem — powiedział Rawlins. Oblizał wargi. — Ja wiem, że to się wydaje szaleństwem, ale mógłbyś pokazać mu, jakiego pokroju jesteś człowiekiem. Zapomnieć o swojej zawziętości. Nadstawić drugi policzek. Pamiętać, że Boardman to przecież nie jest cała ludzkość. Są miliardy niewinnych ludzi…
— Boże, wybacz im, albowiem nie wiedzą, co czynią.
— Właśnie!
— Każdy człowiek spośród tych miliardów uciekałby przede mną, gdybym się do niego zbliżył.
— Co z tego! Na to nie ma rady! Ale wszyscy ci ludzie są tacy sami jak ty!
— I ja jestem jednym z nich! Tylko że oni o tym nie myśleli, kiedy mnie odtrącili!
— Nie rozumujesz logicznie.
— Nie, nie rozumuję logicznie. I nie zamierzam. Nawet przyjmując, że gdybym poleciał jako ambasador do tych radiowców i mogłoby to wpłynąć bodaj odrobinę na losy ludzkości… w co zresztą nigdy nie uwierzę… to i tak bardzo mi przyjemnie uchylić się od tego obowiązku. Dziękuję, że mnie ostrzegłeś. Teraz, kiedy już w końcu wiem, o co wam chodzi, znalazłem usprawiedliwienie, którego przez cały czas szukałem. Znam tysiące miejsc, gdzie śmierć czyha, szybka i chyba bezbolesna. Niech więc Charles Boardman przemawia do tych obcych istot sam. Ja…
— Proszę, nie ruszaj się, Dick — powiedział Boardman stając nie dalej niż trzydzieści metrów za Mullerem.
Rozdział dwunasty
1
To wszystko jest niesmaczne, ale też i potrzebne, myślał Boardman, zgoła nie zdumiony tym, że wypadki przyjęły taki obrót. W swojej pierwotnej analizie przewidział dwa wydarzenia o jednakowym prawdopodobieństwie: albo Rawlins zdoła kłamstwem wyciągnąć Mullera z labiryntu, albo Rawlins ostatecznie zbuntuje się i wypali prawdę. Był przygotowany na jedno i na drugie.
Teraz ze Strefy F przyszedł do centrum labiryntu za Rawlinsem, żeby zapanować nad sytuacją, dopóki jeszcze to możliwe. Wiedział, że jedną z prawdopodobnych reakcji Mullera może być samobójstwo. Muller w żadnym razie nie popełniłby samobójstwa z rozpaczy, ale czyż nie zabiłby się z chęci zemsty? Z Boardmanem przyszli Ottavio, Davis, Reynolds i Greenfield. Hosteen i inni czuwali w strefach zewnętrznych. Ludzie Boardmana byli uzbrojeni.
Muller odwrócił się. Wyraz twarzy miał przerażający.
— Przepraszam cię, Dick — powiedział Boardman. — Musieliśmy to zrobić.
— Nie masz wstydu? — zapytał Muller.
— Tam, gdzie chodzi o bezpieczeństwo Ziemi, nie mam.
— Pojąłem to już dawno. Myślałem jednak, Charles, że jesteś ludzki. Nie znałem cię do głębi.
— Wolałbym, żeby nie było takiej konieczności, Dick. Cóż, kiedy innego sposobu nie widzę. Chodź z nami.
— Nie.
— Nie możesz odmówić. Ten chłopiec wyjaśnił ci całą sprawę. Już i tak jesteśmy ci winni więcej, niż możemy spłacić, Dick, ale zechciej zwiększyć kredyt. Proszę cię.
— Nie odlecę z Lemnos. Nie poczuwam się do żadnych obowiązków wobec ludzkości. Nie wykonam waszego zadania.
— Dick…
Muller powiedział:
— O pięćdziesiąt metrów na północ od miejsca, gdzie stoję, jest jama pełna ognia. Pójdę tam, zstąpię do niej. I za dziesięć sekund nie będzie już żadnego Richarda Mullera. Ten nieszczęśliwy wypadek przekreśli tamten, a Ziemi przez to nie będzie powodziło się gorzej niż wtedy, gdy jeszcze nie nabyłem moich szczególnych zdolności. Z jakiej racji miałbym pozwolić, żebyś teraz je wykorzystał?
— Jeżeli chcesz się zabić — powiedział Boardman — może byś odłożył to na parę miesięcy?
— Nie, bo ani mi się śni wam służyć.
— To dziecinne. Ostatni grzech, o który bym posądzał ciebie.
— Dziecinne z mojej strony było marzenie o gwiazdach — rzekł Muller. — Jestem po prostu konsekwentny. Dla mnie, Charles, te obce istoty mogą zjeść cię żywcem. Nie chciałbyś zostać niewolnikiem, prawda? Coś tam w twojej czaszce będzie żyć nadal i będziesz wrzeszczał, błagał o uwolnienie, ale radio nie przestanie ci dyktować, jak masz podnieść rękę, jak masz poruszyć nogą. Żałuję, że tego nie dożyję i nie zobaczę. Ale pomimo to idę teraz do tej jamy ognistej. Życzysz mi szczęśliwej podróży? Zbliż się, pozwól, że dotknę twojego ramienia. Zanim odejdę, przyjmij porządną dawkę mojej duszy. Pierwszą i ostatnią. I przestanę ci dokuczać. — Muller trząsł się. Twarz mu lśniła od potu. Górna warga drgała.
Boardman zaproponował:
— Przynajmniej chodź ze mną do Strefy F. Usiądziemy tam spokojnie i omówimy wszystko nad koniakiem.
— Usiądziemy przy sobie? — Muller parsknął śmiechem. — Przecież byś zwymiotował. Nie zniósłbyś tego.
— Chcę z tobą porozmawiać.
— Ale ja nie chcę porozmawiać z tobą — oświadczył Muller kategorycznie.
Zrobił jeden chwiejny krok w kierunku północno-zachodnim. Jego wielka, silna postać wydawała się teraz skurczona i zwiędła, jak gdyby mięśnie na próżno sprężyły się w wiotczejącym pancerzu. Ale zrobił następny krok. Boardman patrzył. Ottavio i Davis stali z lewej jego strony: Reynolds i Greenfield z prawej, pomiędzy Mullerem i jamą ognia. Rawlins, zapomniany, stał sam naprzeciwko tej grupy.