— Jasne — przyznał Frink nieco oszołomiony.
— Spotkamy się po pracy wieczorem — powiedział McCarthy. — U mnie w domu. Przyjdź koło siódmej, to zjesz z nami kolację, jeżeli wytrzymasz z dzieciakami.
— Dobra — powiedział Frink.
McCarthy klepnął go po ramieniu i odszedł.
Jak wiele się zmieniło w ciągu ostatnich dziesięciu minut, pomyślał Frink. Ale nie czuł lęku, był teraz ożywiony.
Wszystko zdarzyło się tak nagle, myślał podchodząc do warsztatu i zaczynając zbierać narzędzia. Chyba tak właśnie zwykle bywa. Kiedy trafia się okazja…
Czekałem na to przez całe życie. Kiedy wyrocznia powiada, że musi się coś osiągnąć, to właśnie o to jej chodzi. Że chwila jest naprawdę sprzyjająca. Więc jaka jest ta chwila? Szóstka na górze w heksagramie jedenastym zmienia wszystko, prowadzi do heksagramu dwudziestego szóstego, Wielkiego Karmiciela. In zmienia się w jang; linia porusza się i następuje nowy moment. A ja byłem tak wytrącony w równowagi, że tego nie zauważyłem!
Założę się, że dlatego wypadła mi ta feralna linia; jest to jedyny sposób, żeby heksagram jedenasty mógł przejść w dwudziesty szósty. Nie było więc powodu, żeby robić w spodnie ze strachu.
A jednak mimo przypływu optymizmu nie potrafił całkiem zapomnieć o tej linii.
Tak czy owak, pomyślał z ironią, zrobię wszystko, co w mojej mocy, może do siódmej wieczorem uda mi się wyrzucić ją z głowy, jakby nigdy nic.
Mam nadzieję, myślał. Bo to spotkanie z Edem jest ważne. Czuję, że on ma jakiś kapitalny pomysł i nie chciałbym tego przepuścić.
Teraz jestem zerem, ale jeżeli ten projekt wypali, może uda mi się odzyskać Julianę. Wiem, czego jej potrzeba: chciałaby być żoną człowieka, który cieszy się poważaniem, a nie jakiegoś miszigene. Dawniej, jeszcze przed wojną, mężczyźni byli mężczyznami, ale teraz to już historia.
Nic dziwnego, że przenosi się z miejsca na miejsce, od mężczyzny do mężczyzny, że szuka. I sama nawet nie wie, czego. Ale ja wiem i dzięki temu wielkiemu interesowi z McCarthym — licho wie, na czym on ma polegać — zdobędę to dla niej.
Robert Childan zamknął swój sklep na przerwę obiadową. Zwykle jadał w barze naprzeciwko i opuszczał sklep nie na dłużej niż pół godziny, a tego dnia był z powrotem już po dwudziestu minutach.
Może zrezygnować z wizyt u klientów, myślał wracając, załatwiać wszystko w sklepie?
Dwie godziny na demonstrację okazów. O wiele za długo. W sumie cztery godziny; nie warto już otwierać sklepu. Całe popołudnie, żeby sprzedać jeden przedmiot, jeden zegarek z Myszką Miki; droga rzecz, ale jednak… Otworzył sklep, zostawił drzwi szeroko otwarte i poszedł na zaplecze powiesić płaszcz.
Kiedy wrócił, stwierdził, że ma klienta. Białego. No cóż, pomyślał. Niespodzianka.
— Moje uszanowanie panu — powiedział Childan z lekkim ukłonem. Zapewne pinok. Szczupły, raczej czarniawy, modnie ubrany. Ale nie czuje się zbyt swobodnie. Lekki połysk potu na czole.
— Dzień dobry — odpowiedział przybysz, rozglądając się po gablotach. Potem nagle podszedł do lady. Sięgnął do kieszeni i wyjął małe, lśniące, skórzane pudełeczko z barwnymi, wymyślnie ozdobnymi wizytówkami.
Herb cesarski i insygnia wojskowe. Marynarka. Admirał Harusha. Childan obejrzał wizytówkę z szacunkiem.
— Okręt admiralski — wyjaśnił gość — stoi obecnie w zatoce San Francisco. Lotniskowiec Syokaku.
— Ach tak.
— Admirał Harusha jest po raz pierwszy na Zachodnim Wybrzeżu — ciągnął przybysz. — Jednym z jego pragnień jest osobista wizyta w pańskim słynnym sklepie. W kraju wciąż tylko słyszał o Amerykańskim Rzemiośle Artystycznym.
Childan skłonił się mile połechtany.
— Jednak — mówił gość — ze względu na nawał zajęć admirał nie może osobiście odwiedzić pańskiego szacownego sklepu i wysłał mnie, jestem jego kamerdynerem.
— Czy admirał jest kolekcjonerem? — spytał Childan, podczas gdy jego umysł pracował gorączkowo.
— Admirał jest miłośnikiem sztuki. Jest koneserem, ale sam nie jest zbieraczem. To, czego szuka, ma być prezentem. Krótko mówiąc, admirał pragnie obdarować wszystkich oficerów swojego okrętu cennym zabytkowym przedmiotem, krótką bronią z czasów epickiej amerykańskiej wojny secesyjnej. — Gość zawiesił głos. — Na statku jest dwunastu oficerów.
Dwanaście pistoletów z wojny secesyjnej, pomyślał Childan. Cena sprzedaży prawie dziesięć tysięcy dolarów. Poczuł dreszcz.
— Jak dobrze wiadomo — ciągnął gość — pański sklep sprzedaje takie bezcenne, zabytkowe przedmioty ze stronnic amerykańskiej historii. Niestety, zbyt gwałtownie odchodzącej w przeszłość.
Niezwykle ostrożnie dobierając słowa — nie mógł wypuścić takiej okazji z rąk, ani jednego fałszywego kroku — Childan powiedział:
— Tak to prawda. Mój sklep posiada najpiękniejszy wybór broni z wojny secesyjnej na całym Zachodnim Wybrzeżu. Będę szczęśliwy, mogąc służyć admirałowi. Czy mam zebrać wspaniałą kolekcję i dostarczyć ją na pokład Syokaku? Dziś po południu może?
— Nie — odpowiedział przybysz. — Obejrzę broń na miejscu.
Dwanaście. Childan przeprowadził w myślach rachunek. Nie miał dwunastu sztuk, miał zaledwie trzy. Ale przy odrobinie szczęścia mógł różnymi kanałami zgromadzić dwanaście w ciągu tygodnia. Ekspres lotniczy ze Wschodu, na przykład. I miejscowi dostawcy hurtowi.
— Czy pan sam — spytał Childan — zna się na takiej broni?
— Jako tako — odpowiedział gość. — Posiadam mały zbiór broni krótkiej, łącznie z miniaturowym tajnym pistoletem wyglądającym jak kostka domino. Rok 1840.
— Wyjątkowy okaz — przyznał Childan, odchodząc do sejfu po broń dla kamerdynera admirała Harushy.
Wróciwszy stwierdził, że klient wypełnia czek. Gość zatrzymał pióro i powiedział:
— Admirał pragnie zapłacić z góry. Depozyt wysokości piętnastu tysięcy dolarów PSA.
Childan poczuł, że ziemia usuwa mu się spod stóp, ale udało mu się zapanować nad sobą i nawet nadać głosowi ton lekkiego znudzenia.
— Jak pan sobie życzy. To nie jest konieczne, zwykła formalność handlowa. — Stawiając na ladzie pudło ze skóry i filcu, dodał: — Oto rzadki Colt czterdzieści cztery z roku 1860. — Otworzył pudło. — Czarny proch i kula. Wyposażenie armii Stanów Zjednoczonych. Chłopcy w niebieskich mundurach mieli takie na przykład w drugiej bitwie nad Bull Run.
Gość przez dłuższą chwilę oglądał broń, a potem podniósłszy wzrok, powiedział spokojnie:
— To jest imitacja, proszę pana.
— Słucham? — spytał Childan nie rozumiejąc.
— Ta rzecz ma nie więcej niż sześć miesięcy. Pański towar to falsyfikat. Jestem głęboko zmartwiony. O, proszę. To drewno tutaj. Sztucznie postarzane przez działanie kwasem. Wielka szkoda. — I odłożył broń.
Childan podniósł broń i stał, trzymając ją w obu dłoniach. Zupełnie nie wiedział, co powiedzieć. Obracając rewolwer w rękach, wyjąkał wreszcie:
— To niemożliwe.
— Imitacja autentycznej zabytkowej broni. Nic więcej. Obawiam się, że został pan oszukany. Zapewne przez jakiegoś łobuza bez skrupułów. Powinien pan zawiadomić o tym policję. — Gość skłonił się. — To mnie zasmuca. Inne pana rzeczy mogą być także podrabiane. Czy to możliwe, że pan, właściciel sklepu, człowiek zajmujący się handlem antykami, nie potrafi odróżniać falsyfikatu od autentyku?
Cisza.
Gość zgarnął z lady nie dokończony czek. Włożył go do kieszeni, schował pióro i skłonił się.