Выбрать главу

Jego wielkie niemieckie auto bezszelestnie poruszało się w chłodnej nocnej mgle San Francisco.

Pan Tagomi siedział na podłodze z podwiniętymi nogami. Miał w ręku czarkę herbaty ulung, w którą dmuchał co jakiś czas, uśmiechając się do pana Baynesa.

— Ma pan urocze mieszkanie — przerwał milczenie Baynes. — Tu na Wybrzeżu jest tak spokojnie. Zupełnie inaczej niż… tam — powiedział ogólnikowo.

— Bóg przemawia do człowieka w znaku Wzrostu — mruknął pan Tagomi.

— Proszę?

— Wyrocznia. Przepraszam. Jestem roztargany i mówię sam do siebie.

Roztargniony, poprawił w myśli Baynes i uśmiechnął się.

— Jesteśmy śmieszni — mówił pan Tagomi — bo żyjemy według książki, która ma pięć tysięcy lat. Zadajemy jej pytania, jakby była żywa. Bo ona jest żywa. Tak jak chrześcijańska Biblia. Wiele książek żyje. Nie w przenośni. Duch je ożywia, rozumie pan? — Pan Tagomi wpatrywał się z uwagą w twarz rozmówcy.

Starannie dobierając słowa, Baynes powiedział:

— Za mało się znam na religii, to nie moja specjalność. Wolę trzymać się tematów, w których mam jakąś orientację. — Prawdę mówiąc nie bardzo rozumiał, o co chodzi panu Tagomi. Muszę być zmęczony, pomyślał. Przez cały wieczór, odkąd tu przyjechałem, wszystko jest jakieś… zmniejszone, z domieszką groteskowości. Co to za książka, co ma pięć tysięcy lat? Zegarek z Myszką Miki, sam pan Tagomi, delikatna czarka w jego dłoni… a na ścianie naprzeciwko olbrzymi łeb bizona, odrażający i groźny.

— Co to za łeb? — spytał nagle.

— To właśnie stworzenie, z którego w dawnych czasach żyli rdzenni mieszkańcy.

— Rozumiem.

— Chętnie zademonstruję sztukę polowania na bizony. — Pan Tagomi odstawił czarkę na stolik i wstał. Tutaj, we własnym domu, miał na sobie jedwabne kimono, miękkie pantofle i biały fular. — Siedzę w wagonie „żelaznego konia”. — Przysiadł na wyimaginowanej ławce. — Na kolanach wierny Winchester, model 1866 z mojej kolekcji. — Przerwał i spojrzał pytająco na pana Baynesa. — Odczuwa pan trudy podróży?

— Niestety tak — odparł pan Baynes. — Trochę za dużo tego wszystkiego. Kłopoty w interesach… — I gdzie indziej, pomyślał. Bolała go głowa. Zastanawiał się, czy znakomite środki przeciwbólowe produkcji L.G. Farben są dostępne tu na Wybrzeżu; przyzwyczaił się do nich, lecząc swoje katary.

— Wszyscy musimy w coś wierzyć — mówił pan Tagomi. — Sami nie potrafimy znaleźć odpowiedzi, nie umiemy zajrzeć w przyszłość.

Pan Baynes kiwnął głową.

— Może moja żona znajdzie coś na pańską głowę — powiedział pan Tagomi widząc, że gość zdejmuje okulary i pociera czoło. — Zmęczenie oczu powoduje ból. Pan wybaczy. — Skłonił się i wyszedł z pokoju.

Najlepszym lekarstwem byłby sen, pomyślał Baynes. Dobrze przespana noc. A może to lęk przed trudnym zadaniem? Niechęć do stawienia czoła sytuacji?

Kiedy pan Tagomi wrócił, ze szklanką wody i jakąś pigułką, pan Baynes powiedział:

— Naprawdę będę musiał pożegnać się i wrócić do hotelu. Przedtem jednak chciałbym się czegoś dowiedzieć. Szczegóły możemy omówić jutro, jeżeli to panu odpowiada. Czy powiedziano panu o trzeciej osobie, która ma włączyć się do naszych rozmów?

Na twarzy pana Tagomi przez chwilę odmalowało się zdziwienie; potem zdziwienie znikło i wrócił wyraz beztroski.

— Nic mi na ten temat nie mówiono. Ale jest to oczywiście interesujące.

— Z Wysp.

— Ach tak — powiedział pan Tagomi i tym razem niczym nie zdradził zdziwienia. Zapanował nad nim całkowicie.

— Emerytowany człowiek interesu — ciągnął pan Baynes — który płynie statkiem. Jest w drodze od dwóch tygodni. Ma uprzedzenie do latania.

— Stary dziwak — wtrącił pan Tagomi.

— Dzięki swoim interesom ma dostęp do informacji o rynku japońskim. Będziemy się mogli wiele od niego dowiedzieć, zresztą i tak wybierał się do San Francisco na wakacje. Nie jest to tak bardzo ważne, ale wniesie do naszych rozmów element ścisłości.

— Tak — zgodził się pan Tagomi. — Będzie mógł sprostować błędy co do rynku krajowego. Od dwóch lat nie byłem na Wyspach.

— Czy to jest ta pigułka dla mnie?

Pan Tagomi drgnął, spojrzał w dół i stwierdził, że wciąż jeszcze trzyma pigułkę i szklankę z wodą.

— O, przepraszam. Jest bardzo silna. Nazywa się zarakaina i jest produkowana przez firmę farmaceutyczną w Prowincji Chińskiej. Nie narkotyk — dodał wyciągając dłoń.

— Ten starszy pan — mówił pan Baynes, przygotowując się do przełknięcia pigułki — skontaktuje się prawdopodobnie bezpośrednio z pańską misją handlową. Zapiszę jego nazwisko, żeby pańscy ludzie go nie odprawili. Nie znam go osobiście, ale wiem, że jest przygłuchy i ma skłonność do dziwactw. Musimy się starać, żeby nie wprawić go w zły humor. — Pan Tagomi rozumiał. — Kocha rododendrony. Będzie szczęśliwy, jeżeli znajdzie pan kogoś, kto porozmawia z nim przez pół godziny o rododendronach przed samym spotkaniem. Zaraz zapiszę jego nazwisko. Przełknąwszy lekarstwo, wyjął pióro i karteczkę.

— Pan Shinjiro Yatabe — odczytał pan Tagomi i z szacunkiem włożył karteczkę do swego notesu.

— Jeszcze jedno.

Pan Tagomi słuchając, powoli gładził brzeg swojej filiżanki.

— Delikatna sprawa. Starszy pan… to krępujące. Ma prawie osiemdziesiątkę. Niektóre przedsięwzięcia pod koniec jego kariery nie były zbyt udane. Rozumie pan?

— Nie jest już bogaty — powiedział pan Tagomi. — Zapewne pobiera emeryturę.

— Otóż to. I to wręcz żałosną. Dlatego też uzupełnia ją na różne sposoby.

— Naruszanie jakichś drobnych przepisów — domyślił się pan Tagomi. — Rząd i jego przesadna biurokracja. Rozumiem sytuację. Starszy pan otrzymuje od nas wynagrodzenie za swoją konsultację i nie informuje o tym Zakładu Ubezpieczeń. Nie powinniśmy więc ujawniać celu jego wizyty. Dla nich przebywa tu na wakacjach.

— Jest pan bardzo inteligentny — powiedział pan Baynes.

— Takie sytuacje już się zdarzały. W naszym społeczeństwie nie rozwiązaliśmy problemu ludzi starszych, których mamy coraz więcej z powodu postępu medycyny. Chiny uczą nas słusznie szacunku dla starszych, jednak Niemcy sprawiają, że nasze zaniedbanie wygląda prawie na cnotę. O ile wiem, oni mordują swoich starców.

— Niemcy — mruknął Baynes, znów masując czoło. Czy pigułka działała? Czuł jakby senność.

— Będąc Skandynawem miał pan niewątpliwie obszerne kontakty z Festung Europa. Na przykład przyleciał pan z Tempelhof. Czy można mieć taki stosunek? Pan jest neutralny. Czy zechciałby pan podzielić się ze mną swoją opinią?

— Nie rozumiem, o jakim stosunku pan mówi?

— Do starych, chorych, słabych, nienormalnych, bezużytecznych we wszystkich odmianach. „Jaki jest pożytek z nowo narodzonego dziecka?” — spytał podobno pewien anglosaski filozof. To pytanie zapadło mi w pamięć i kontemplowałem je wielokrotnie. Proszę pana, nie ma pożytku. Ogólnie rzecz biorąc.

Pan Baynes wydał nieokreślony dźwięk grzecznościowy, nie zdradzający jednak jego stanowiska.

— Czyż nie jest prawdą — mówił dalej pan Tagomi — że żaden człowiek nie powinien być narzędziem zaspokajania potrzeb innego człowieka? — Tu pochylił się z napięciem. — Proszę dać mi swoją neutralną, skandynawską opinię.

— Nie wiem — powiedział pan Baynes.

— Podczas wojny byłem drobnym urzędnikiem w Prowincji Chińskiej, w Szanghaju. Tam, w Hongkew, była dzielnica Żydów internowanych przez rząd cesarski. Utrzymywanych przy życiu dzięki pomocy zagranicznej. Hitlerowski minister w Szanghaju zażądał likwidacji Żydów. Pamiętam odpowiedź moich przełożonych. Powiedzieli: „To jest sprzeczne z zasadami humanitaryzmu”. Odrzucili żądanie jako barbarzyńskie. Zrobiło to na mnie wielkie wrażenie.