Выбрать главу

Zrozumiała od razu.

— Joe, to tylko sto mil dalej!

Oczy mu zabłysły, uśmiechnął się do niej. Znikło przygnębienie i napięcie, był znów wesoły.

— Moglibyśmy tam podjechać! — zawołała. — Ty tak dobrze prowadzisz, dla ciebie to nic.

— Cóż — powiedział Joe powoli — wątpię, czy sławny człowiek przyjmuje odwiedzających. Pewnie jest ich zbyt wielu.

— Dlaczego nie spróbować? Joe — chwyciła go za ramię i ścisnęła w podnieceniu. — Najwyżej nas odeśle. Proszę cię.

Po długim namyśle Joe powiedział:

— Jak zrobimy zakupy i będziemy w nowych ubraniach, wystrojeni… to bardzo ważne, żeby wywrzeć dobre wrażenie. Może nawet wynajmiemy nowy samochód w Cheyenne. Chyba możesz to zrobić?

— Mogę. A ty musisz pójść do fryzjera. I pozwól, że wybiorę dla ciebie ubranie, bardzo cię proszę. Kiedyś wybierałam ubrania dla Franka. Mężczyzna nigdy nie potrafi sam się ubrać.

— Masz dobry gust w strojach — powiedział Joe, kierując wzrok z powrotem na szosę, patrząc przed siebie ponuro. — W innych sprawach też. Lepiej, jeżeli ty do niego zadzwonisz. I umówisz się.

— Pójdę do fryzjera — dodała.

— Dobrze.

— Nie boję się przyjść i zadzwonić do drzwi. Co tam, raz kozie śmierć. Nie dajmy się zastraszyć. Jest tylko człowiekiem, jak i my. Na pewno z przyjemnością dowiedziałby się, że ktoś jechał tak daleko po to tylko, żeby mu powiedzieć, jak wielkie wrażenie zrobiła na nim jego książka. Możemy go poprosić o autograf, tak jak się to robi. Kupmy lepiej nowy egzemplarz, ten jest cały zasmarowany. Nie wyglądałoby to dobrze.

— Wszystko, co chcesz — powiedział Joe. — Pozostawiam ci decyzję co do szczegółów. Wiem, że zrobisz to dobrze. Ładna dziewczyna działa na każdego. Jak zobaczy taką bombę, otworzy drzwi natychmiast. Tylko bez kawałów.

— O co ci chodzi?

— Powiesz, że jesteśmy małżeństwem. Nie chcę, żeby się coś między wami zaczęło. To byłoby okropne. Wszyscy mielibyśmy zrujnowane życie. Niezła nagroda dla niego za wpuszczanie nieznajomych, niezła ironia. Więc uważaj na siebie.

— A ty możesz z nim podyskutować — powiedziała Juliana. — O tym kawałku, gdzie zdrada Włoch decyduje o wojnie. Powiedz mu to, co mnie powiedziałeś.

Joe kiwnął głową.

— Słusznie. Możemy przedyskutować całą sprawę.

Nadal mknęli po szosie.

O godzinie siódmej następnego ranka czasu pacyficznego pan Nobusuke Tagomi wstał z łóżka i ruszył w stronę łazienki, ale rozmyślił się i poszedł prosto do wyroczni.

Siedząc ze skrzyżowanymi nogami na podłodze w saloniku, zaczął manipulować czterdziestoma dziewięcioma łodygami krwawnika. Dręczyło go poczucie, że sprawa jest pilna, i działając w gorączkowym tempie, wkrótce miał wszystkie sześć linii przed sobą.

Szok! Heksagram pięćdziesiąty pierwszy!

Bóg ukazuje się w znaku Wzrastania. Grom i błyskawica. Dźwięki, mimo woli zatkał palcami uszy. Ha-ha! Ho-ho! Wielkie eksplozje, od których krzywił się i mrugał. Gad się skrada, tygrys ryczy i pojawia się Bóg we własnej osobie!

Co to ma znaczyć? Rozejrzał się po swoim saloniku. Przybycie, ale czego? Zerwał się na równe nogi i stał, ciężko dysząc w oczekiwaniu.

Nic. Serce wali. Oddychanie i wszystkie procesy fizjologiczne włącznie z różnorodnymi autonomicznymi reakcjami na zagrożenie: adrenalina, puls, działalność gruczołów, skurcz krtani, wytrzeszcz oczu, rozluźnienie stolca itd. Żołądek poruszony, instynkt płciowy stłumiony.

A tymczasem nic nie widać; ciało nie wie, co robić. Uciekać? Pełna mobilizacja do panicznej ucieczki. Ale dokąd i przed czym, zadawał sobie pytanie pan Tagomi. Najmniejszej wskazówki. A zatem niemożliwe. Dylemat człowieka cywilizowanego; ciało gotowe, ale niebezpieczeństwo niesprecyzowane.

Poszedł do łazienki i namydlił twarz do golenia.

Telefon.

— Szok — powiedział na głos, odkładając brzytwę. — Bądź w pogotowiu. — Szybkim krokiem wyszedł z łazienki z powrotem do saloniku. — Jestem gotów — powiedział i podniósł słuchawkę. — Tu Tagomi. — Musiał odchrząknąć, bo głos mu skrzypiał.

Chwila ciszy. A potem słaby, szeleszczący głos, prawie jak suche liście.

— Mówi Shinjiro Yatabe. Przybyłem do San Francisco.

— Witam w imieniu Misji Handlowej — odpowiedział pan Tagomi. — Ogromnie się cieszę. Czy jest pan w dobrym zdrowiu i nastroju?

— Tak, panie Tagomi. Kiedy możemy się spotkać?

— Bardzo szybko. Za pół godziny. — Pan Tagomi zerknął na zegar w sypialni usiłując odczytać godzinę. — Trzeci uczestnik, pan Baynes. Muszę się z nim skontaktować. Możliwe opóźnienie, ale…

— Powiedzmy za dwie godziny? — przerwał mu pan Yatabe.

— Tak jest — powiedział z ukłonem pan Tagomi.

— W pańskim biurze w budynku Nippon Times.

Pan Tagomi skłonił się ponownie.

Trzask. Pan Yatabe odłożył słuchawkę.

Radość pana Baynesa, pomyślał pan Tagomi. Ucieszył się, jak kot, któremu rzucono kawałek łososia, piękny, tłusty ogon na przykład. Przycisnął widełki i pośpiesznie wybrał numer hotelu Abhirati.

— Męka skończona — powiedział, kiedy dobiegł go zaspany głos pana Baynesa.

Głos natychmiast przestał być zaspany.

— On tu jest?

— U mnie w biurze. Dziesiąta dwadzieścia. Do widzenia. — Pan Tagomi odłożył słuchawkę i pośpieszył do łazienki dokończyć golenia. Nie ma czasu na śniadanie; po przyjściu do biura pogonić w tej sprawie pana Ramseya. Może wszyscy trzej mogliby zaspokajać głód jednocześnie; goląc się planował wytworne śniadanie na trzy osoby.

Pan Baynes stał w piżamie przy telefonie, pocierając czoło i myśląc. Jaka szkoda, że nie wytrzymałem i nawiązałem kontakt z agentem. Gdybym zaczekał tylko o jeden dzień dłużej.

Ale może nie stało się nic złego. Miał dzisiaj ponownie udać się do domu towarowego. A gdybym się tam nie pokazał? Mogłoby to wywołać reakcję łańcuchową; pomyślą, że zostałem zamordowany albo coś takiego, i zaczną mnie szukać.

Wszystko nieważne. Grunt, że on tu jest. Nareszcie. Skończyło się wyczekiwanie.

Pan Baynes pośpieszył do łazienki i przystąpił do golenia.

Nie wątpię, że pan Tagomi rozpozna go, gdy tylko go zobaczy, pomyślał. Możemy teraz zrezygnować z maski „pana Yatabe”. Właściwie możemy odrzucić wszystkie maski, wszelkie udawanie. Ogoliwszy się, pan Baynes wskoczył pod natrysk. Wśród szumu wody śpiewał na cały głos:

Wer reitet so spät, Durch Nacht und Wind? Das ist der Vater Mit seinem Kind.

Zapewne jest już za późno, żeby SD mogło coś zrobić, pomyślał. Nawet, gdyby się dowiedzieli. Chyba więc mogę zapomnieć o strachu; w każdym razie o tym mniej ważnym. O małym, prywatnym strachu o własną skórę.

A co do reszty, tu możemy dopiero zacząć.

11

Pierwsza sprawa, jaka czekała tego dnia na konsula Rzeszy w San Francisco, Freiherra Hugo Reissa, była nieoczekiwana i nieprzyjemna. Kiedy przybył do biura, czekał już na niego barczysty mężczyzna w średnim wieku, z ciężką szczęką i dziobatą twarzą ściągniętą w grymas niezadowolenia. Mężczyzna wstał i podniósł rękę w partyjnym pozdrowieniu, burknąwszy jednocześnie „Heil”.

— Heil — odpowiedział Reiss i jęknął w duchu, zachowując służbowy uśmiech. — Herr Kreuz vom Meere. Cóż za niespodzianka. Zechce pan wejść? — Otworzył drzwi do swojego gabinetu, zastanawiając się, gdzie jest wicekonsul i kto wpuścił szefa SD. W każdym razie już tu był. Nic nie można było na to poradzić.