Była tu nawet księgarnia.
Kiedy Joe wpisywał się do książki, przeprosiła i poszła zobaczyć, czy mają Utyje szarańcza. Tak, była tam, stos kolorowych egzemplarzy z plakacikiem reklamowym mówiącym, jaka to poczytna i ważna książka, z podkreśleniem oczywiście, że jest zakazana w strefie niemieckiej. Podeszła do niej uśmiechnięta, starsza wiekiem sprzedawczyni, bardzo dobrotliwa, książka kosztowała prawie cztery dolary, co wydawało się Julianie drogo, ale zapłaciła markami niemieckimi ze swojej nowej torebki i wróciła do Joe.
Boy niosący bagaże poprowadził ich do windy, a potem cichym, ciepłym, wyłożonym dywanem korytarzem do luksusowego, oszałamiającego pokoju. Boy otworzył drzwi, wniósł wszystko do środka, włączył oświetlenie i zasłonił okna; Joe dał mu napiwek i boy wyszedł, zamknąwszy za sobą drzwi.
Wszystko rozwijało się dokładnie tak, jak sobie wymarzyła.
— Jak długo zostaniemy w Denver? — spytała Joe, który zaczął rozwijać sprawunki. — Zanim pojedziemy do Cheyenne?
Nie odpowiedział; był pochłonięty przeglądaniem swojej walizeczki.
— Dzień czy dwa? — spytała, zdejmując nowe futro. — A może moglibyśmy zostać trzy dni.
— Wyjeżdżamy dzisiaj — powiedział Joe, unosząc głowę.
Początkowo nie zrozumiała, a kiedy już do niej dotarło, nie mogła uwierzyć. Spojrzała na niego i napotkała jego ponure, niemal urągliwe spojrzenie. Rysy miał wykrzywione olbrzymim napięciem, jakiego nigdy jeszcze nie widziała na ludzkiej twarzy. Nie poruszał się; stał jak sparaliżowany, pochylony, trzymając w rękach rzeczy z walizki.
— Jak tylko zjemy — dodał.
Nie mogła znaleźć słów.
— Więc włóż tę niebieską sukienkę, która tyle kosztowała — powiedział Joe. — Tę, która ci się tak podobała, rozumiesz? — Zaczął rozpinać koszulę. — Ja się ogolę i wezmę dobry, gorący prysznic — w jego głosie było coś mechanicznego, jakby mówił z wielkiej odległości przez jakieś urządzenie; odwróciwszy się poszedł do łazienki sztywnym, podrygującym krokiem.
— Dzisiaj jest już za późno — zdołała wreszcie powiedzieć.
— Nie. Obiad skończymy o wpół do szóstej, najpóźniej o szóstej. Do Cheyenne możemy dojechać w dwie, dwie i pół godziny. Będzie dopiero w pół do dziewiątej, w najgorszym razie dziewiąta. Możemy zatelefonować stąd i powiedzieć Abendsenowi, że przyjeżdżamy, wyjaśnić mu sytuację. To zrobi nawet dobre wrażenie, telefon zamiejscowy. Powiedz mu… że lecimy na Zachodnie Wybrzeże i to nasz jedyny wieczór w Denver, ale jesteśmy takimi entuzjastami jego książki, że gotowi jesteśmy jechać do Cheyenne i z powrotem, żeby tylko…
— Ale dlaczego? — przerwała mu Juliana.
Łzy zaczęły napływać jej do oczu i stwierdziła, że zaciska pięści z kciukami do środka, jak wtedy, kiedy była małym dzieckiem; czuła, że broda jej się trzęsie, i odezwała się tak cicho, że ledwie ją było słychać.
— Nie chcę jechać do niego dzisiaj, nie pojadę. Wcale nie chcę jechać, jutro też. Chcę zobaczyć Denver, tak jak mi obiecałeś. — Mówiąc to poczuła znowu strach, który ścisnął jej serce, szczególny rodzaj ślepej paniki, która jej właściwie nigdy nie opuszczała w obecności Joe, nawet w najlepszych chwilach. Uczucie to narastało, aż zawładnęło nią całkowicie; czuła, jak drży w jej twarzy i wyziera z oczu, łatwe do zauważenia.
— Popędzimy tam — powiedział Joe — a potem, jak wrócimy, będziemy zwiedzać miasto. — Mówił sensownie, a jednocześnie z jakimś martwym chłodem, jakby recytował.
— Nie — powiedziała.
— Włóż tę niebieską sukienkę. — Przetrząsnął paczki, aż znalazł największe pudło. Ostrożnie odwiązał sznurek, wyjął suknię i pieczołowicie rozłożył ją na łóżku; nie śpieszyło mu się. — Zgoda? Wszyscy będą padać z wrażenia. Weźmiemy też ze sobą butelkę jakiejś drogiej whisky. Może Vat 69.
Frank, pomyślała. Ratuj mnie. Wdałam się w coś, czego nie rozumiem.
— To jest znacznie dalej, niż myślisz — powiedziała. — Sprawdzałam na mapie. Zanim tam dojedziemy, będzie bardzo późno, jedenasta, a może po północy.
— Włóż tę suknię, bo cię zabiję — powiedział.
Przymknąwszy oczy, zaniosła się śmiechem. Mój trening, pomyślała. Więc to jednak była prawda; teraz się okaże. Czy on mnie zabije, czy ja zdołam przetrącić mu kręgosłup i zrobić z niego kalekę na resztę życia? Ale on bił się z tymi angielskimi komandosami; on już przez to przeszedł, wiele lat temu.
— Wiem, że możesz mnie rzucić — powiedział Joe. — Albo i nie.
— Nie rzucić. Okaleczyć na zawsze. Naprawdę potrafię. Mieszkałam na Zachodnim Wybrzeżu. Japończycy nauczyli mnie tego w Seattle. Jedź sobie do Cheyenne, jak chcesz, a ja zostanę. Nie próbuj mnie zmuszać. Boję się ciebie i — tu głos jej się załamał — zrobię ci krzywdę, jeżeli spróbujesz mnie tknąć.
— O, daj spokój… włóż tę cholerną suknię! O co ten cały szum? Masz chyba źle w głowie, pleciesz coś o zabijaniu i kaleczeniu tylko dlatego, że chcę, żebyś po obiedzie wsiadła do samochodu i pojechała ze mną zobaczyć tego faceta od książki…
Pukanie do drzwi.
Joe ostrożnie zbliżył się do drzwi i otworzył. Na korytarzu stał boy hotelowy.
— Służba pokojowa. Zostawił pan wiadomość w recepcji.
— A, tak — powiedział Joe, podchodząc do łóżka, skąd wziął dwie świeżo kupione koszule i zaniósł je boyowi. — Czy możesz przynieść je z powrotem za pół godziny?
— Tylko prasowanie? Bez prania? — spytał boy, spojrzawszy na koszule. — Tak, jestem pewien, że tak, proszę pana.
Kiedy Joe zamknął drzwi, Juliana spytała:
— Skąd wiesz, że nowej białej koszuli nie nosi się bez prasowania?
Nie odpowiedział, wzruszył tylko ramionami.
— Ja zapomniałam — powiedziała Juliana — a kobieta powinna pamiętać. Kiedy się je wyjmuje z celofanu, są całe pogniecione.
— Jak byłem młody, lubiłem się stroić i bawić.
— Skąd wiedziałeś, że w hotelu jest służba pokojowa? Ja tego nie wiedziałam. Czy naprawdę obciąłeś i ufarbowałeś włosy? Myślę, że jesteś blondynem i nosiłeś perukę. Prawda?
Znowu wzruszenie ramion.
— Musisz być agentem SD — powiedziała. — Udajesz tylko włoskiego kierowcę ciężarówki. Przyznaj się, nigdy nie walczyłeś w Afryce Północnej. Przysłali cię tutaj, żebyś zabił Abendsena, jestem tego pewna. Ależ ja byłam głupia! — Poczuła słabość, zwiotczenie.
Po chwili Joe odezwał się:
— Właśnie że walczyłem w Afryce. Może nie w baterii Pardiego. Z Brandenburczykami. Wehrmacht Kommando. Przeniknęliśmy do brytyjskiej kwatery głównej. Nie widzę żadnej różnicy, brałem udział w wielu akcjach. Byłem też pod Kairem. Dostałem medal i pochwałę, jako kapral.
— Czy to wieczne pióro to broń?
Brak odpowiedzi.
Bomba, pomyślała nagle i powiedziała to na głos. — Bomba pułapkowa, która wybucha, kiedy ktoś chce ją rozkręcić.
— Nie. To, co widziałaś, to dwuwatowe radio nadawczo-odbiorcze. Żebym mógł być w stałym kontakcie. W razie zmiany planu, całkiem możliwej przy niepewnej sytuacji politycznej w Berlinie.
— Skontaktujesz się z nimi, zanim to zrobisz. Żeby się upewnić.
Skinął głową.
— Nie jesteś Włochem, tylko Niemcem.
— Szwajcarem.
— Mój mąż jest Żydem — powiedziała.
— Nie obchodzi mnie, kim jest twój mąż. Wszystko, co chcę od ciebie, to żebyś włożyła tę sukienkę i poszła ze mną na obiad. Zrób coś z włosami. Dobrze by było, gdybyś poszła do fryzjera. Może hotelowy salon piękności jest jeszcze otwarty. Mogłabyś tam pójść, a ja się umyję i będę czekać na koszule.