Выбрать главу

Na jej widok zbliżył się Charles, żeby ją osobiście obsłużyć. — Panienka chcieć herbata? — przeciągnął szczerząc zęby.

— Kawa — powiedziała Juliana, ignorując dowcip kucharza.

— Ah so — skłonił się Charley.

— I gorący sandwicz z pieczenia i sosem.

— Nie chcieć zupa ze szczurzych gniazd? Może kozi mózg smażony na oliwie? — Dwaj kierowcy ciężarówki odwróceni na swoich stołkach słuchali uśmiechnięci. Z tym większą przyjemnością, że musieli ocenić jej urodę. Nawet bez żarcików Charleya zwróciliby na nią uwagę. Miesiące aktywnego uprawiania dżudo nadały jej mięśniom niezwykłą prężność; wiedziała, jak to wpływa na jej postawę i figurę.

Wszystko zależy od mięśni ramion, myślała napotykając ich spojrzenia. Tancerze też to mają. Wzrost nie ma tu nic do rzeczy. Przyślijcie wasze żony do klubu, a my je wytrenujemy. Nie będziecie żałować.

— Trzymajcie się od niej z daleka — ostrzegł kierowców kucharz i zrobił do nich oko. — Bo ockniecie się na podłodze.

— Skąd jesteście? — zwróciła się do młodszego z kierowców.

— Z Missouri — odpowiedzieli obaj.

— Jesteście ze Stanów Zjednoczonych? — spytała.

— Ja jestem ze Stanów — powiedział starszy. — Z Filadelfii. Mara tam trójkę dzieci. Najstarsze ma jedenaście lat.

— Słuchajcie, a czy tam łatwo o dobrą pracę?

— Łatwo — odparł młodszy kierowca. — Jak się ma odpowiedni kolor skóry. — On sam miał czarne, kręcone włosy, a na jego ciemnej, ponurej twarzy utrwalił się wyraz zgorzknienia.

— On jest makaroniarz — wyjaśnił starszy.

— No to co? Przecież Włochy wygrały wojnę. — Juliana uśmiechnęła się do młodszego kierowcy, ale on nie odpowiedział jej uśmiechem. Jego oczy błysnęły zawziętością i odwrócił się nagle.

Przykro mi, pomyślała, ale nic nie powiedziała. Nie mogę uwolnić ciebie ani nikogo innego od koloru skóry. Pomyślała o Franku. Ciekawe, czy jeszcze żyje? Mógł powiedzieć coś niewłaściwego, wychylić się. Nie, pomyślała. Na swój sposób on lubi tych Japończyków. Może identyfikuje się z nimi dlatego, że są brzydcy. Stale powtarzała Frankowi, że jest brzydki. Rozszerzone pory. Wielki nos. Ona sama miała niezwykle gładką skórę. Czy zginął tam beze mnie? „Fink” to gatunek ptaka, a ptaki podobno wymierają.

— Czy wyruszacie dzisiaj dalej? — spytała młodego Włocha.

— Jutro.

— Jeżeli jest wam źle w Stanach Zjednoczonych, to czemu nie wyjedziecie stamtąd na stałe? — spytała. — Ja mieszkam w Górach Skalistych od dawna i nie skarżę się. Przedtem mieszkałam na Wybrzeżu, w San Francisco. Tam kolor skóry też się liczy.

Pochylony nad barem młody Włoch obrzucił ją krótkim spojrzeniem. — Droga pani — powiedział — wystarczy, że człowiek musi spędzić jeden dzień czy noc w takim miasteczku jak to. Mieszkać tutaj? Chryste, gdybym tylko mógł dostać inną pracę, żebym nie musiał tłuc się po drogach i jadać w takich dziurach jak ta… — Zauważywszy, że właściciel poczerwieniał, kierowca umilkł i zajął się swoją kawą.

— Joe, widzę, że jesteś snob — powiedział do niego starszy kierowca.

— Mógłby pan zamieszkać w Denver — poradziła Juliana. — Tam jest sympatyczniej. — Znam was, Amerykanów ze Wschodu, pomyślała. Lubicie rzeczy wielkie. Snujecie swoje wielkie plany. Góry Skaliste to dla was świat zabity deskami. Nic się tu nie zmieniło od przed wojny. Emeryci, farmerzy, ludzie głupi, leniwi, biedni… każdy, co sprytniejszy, uciekł na Wschód do Nowego Jorku, legalnie albo przez zieloną granicę. Bo tam są pieniądze, wielki przemysł i duże pieniądze, myślała. Rozwój. Niemieckie inwestycje zrobiły swoje… niewiele czasu potrzebowali, żeby postawić Stany Zjednoczone na nogi.

— Wiesz co? — odezwał się kucharz szorstkim, gniewnym tonem. — Nie kocham Żydów, ale widziałem trochę tych żydowskich uciekinierów w czterdziestym dziewiątym i powiem ci, co możesz zrobić ze swoimi Stanami Zjednoczonymi. Jeżeli tam dużo budują i mają dużo pieniędzy, to dlatego, że ukradli je Żydom, kiedy ich wyrzucali z Nowego Jorku. Te cholerne hitlerowskie Ustawy Norymberskie! Jako chłopak mieszkałem w Bostonie i nie przepadam za Żydami, ale nie myślałem, że kiedyś będą obowiązywać w Stanach Zjednoczonych nazistowskie prawa rasowe, nawet jeżeli przegramy wojnę. Dziwię się, że nie jesteście w wojsku i nie szykujecie się do napaści na jakąś małą południowoamerykańską republikę, żeby utorować drogę Niemcom i znowu odepchnąć dalej Japończyków…

Obaj kierowcy zerwali się z groźnymi minami. Starszy chwycił z baru butelkę ketchupu i trzymał ją za szyjkę. Kucharz, nie odwracając się, sięgnął do tyłu i znalazłszy po omacku duży widelec, wyciągnął go przed sobą.

— Denver buduje specjalne pasy startowe, żeby przyjmować rakiety Lufthansy — powiedziała Juliana.

Żaden z trzech mężczyzn nie ruszył się, żaden się nie odezwał. Pozostali goście siedzieli w milczeniu. Wreszcie odezwał się kucharz:

— Jedna z nich przelatywała nad nami o zachodzie.

— Ta nie leciała do Denver — powiedziała Juliana — tylko na Wybrzeże.

Kierowcy ostrożnie wrócili na swoje miejsca.

— Stale zapominam, że oni tu są zarażeni żółtaczką — mruknął starszy.

— Japończycy nie mordowali Żydów, ani w czasie wojny, ani potem — powiedział kucharz. — Japończycy nie budowali pieców.

— Szkoda — warknął starszy z kierowców, ale podniósł filiżankę i wrócił do przerwanego posiłku.

Żółtaczka, pomyślała Juliana. Tak, to chyba prawda. Mamy tu dużo sympatii dla Japończyków.

— Gdzie będziecie nocować? — zwróciła się do młodszego kierowcy imieniem Joe.

— Nie wiem jeszcze — odparł. — Zdążyłem tylko wysiąść z wozu i wszedłem tutaj. Nie podoba mi się cały ten stan. Może będę spał w samochodzie.

— Motel Pod pszczółką nie jest zły — wtrącił kucharz.

— Dobra — powiedział młody kierowca. — Może tam pójdę. Jeżeli im nie przeszkadza, że jestem Włochem. — Mówił z wyraźnym akcentem, mimo że starał się to ukryć.

To przez swój idealizm tak zgorzkniał, pomyślała Juliana patrząc na niego. Za wiele żąda od życia. Stale dokądś pędzi, wiecznie niespokojny i niezadowolony. Ja jestem taka sama; nie mogłam wysiedzieć na Wybrzeżu Zachodnim i tutaj też długo nie wytrzymam. Czyż nasi przodkowie nie byli tacy sami? Tyle, że nie ma już Dzikiego Zachodu; Dziki Zachód to teraz inne planety.

Moglibyśmy razem zapisać się na jeden z tych statków rakietowych zabierających kolonistów, pomyślała. Ale Niemcy nie dopuściliby jego z powodu skóry, a mnie dlatego, że mam ciemne włosy. Te wyblakłe, chude, nordyckie pedały z SS skoszarowane w bawarskich zamkach. Ten facet, Joe jakiś tam, już samą minę ma nieodpowiednią; powinien mieć taki zimny a jednocześnie entuzjastyczny wyraz twarzy, jakby w nic nie wierząc, zarazem ślepo wierzył. Tak, tacy oni są. Nie idealiści, jak Joe i ja, ale pełni wiary cynicy. To szczególny defekt mózgu, jakby lobotomia — okaleczenie, którym niemieccy psychiatrzy usiłują zastąpić psychoterapię.

Ich problem to sprawa seksu, stwierdziła. Coś im się tam pokręciło jeszcze w latach trzydziestych, a im dalej, tym było gorzej. Hitler zaczął to z tą… kim ona była? Jego siostrą? Ciotką? Siostrzenicą? Jego rodzina już i tak była zdegenerowana; rodzice Hitlera byli kuzynami. Wszyscy oni nurzają się w kazirodztwie, poczynając od pierworodnego grzechu pożądania własnych matek. To dlatego te elitarne cioty z SS obnoszą takie angeliczne uśmieszki, taką blond dziecięcą niewinność; zachowują swoją cnotę dla mamusi. Albo dla siebie nawzajem.