Выбрать главу

Ponieważ miał krótszy dojazd, zajechał przed Instytut tuż za Rogerem Torrawayem. Razem wysiedli, wprowadzili swoje samochody w system parkujący i pojechali na górę do sali odpraw tą samą windą.

Zastępca dyrektora T. Gamble de Bell. Kiedy sposobił się do podkręcenia swego naczelnego personelu na porannej odprawie, o trzydzieści metrów od niego cyborg leżał na brzuchu goły i z rozkrzyżowanymi ramionami i nogami. Na Marsie miał jadać wyłącznie treściwe pożywienie i w znikomej ilości. Na Ziemi uważano za konieczne zachować przynajmniej minimalne działanie jego układu wydalniczego, mimo trudności wynikających ze zmian skóry i metabolizmu. Hartnett był wdzięczny za jedzenie, ale nienawidził lewatywy.

Dyrektorem programu był generał. Dyrektorem naukowym wybitny biofizyk, który pracował z Wilkinsem i Paulingiem; dwadzieścia lat temu przestał robić w nauce i zaczął robić za grubą rybę, bo właśnie w tym były pieniądze. Ani jeden, ani drugi nie mieli wiele do czynienia z pracą samego Instytutu, tylko z powiązaniami między jego pracownikami a owymi ukrytymi w cieniu grubymi rybami z zewnątrz, które obsługiwały maszynkę do robienia pieniędzy. Całą brudną robotę w dziennym rozkładzie zajęć odwalał właśnie zastępca dyrektora.

Dziś z samego rana miał już plik notatek i sprawozdań i już je przeczytał.

— Szyfr na wizję — polecił nie podnosząc wzroku znad pulpitu.

Groteskowy profil Willy’ego Hartnetta nad nim na ekranie rozpłynął się w linie, jak wypuszczone z garści bierki, potem przeszedł w śnieg, wreszcie odtworzył się w swych właściwych zarysach. (Dało się zobaczyć tylko głowę. Ludzie w sali odpraw nie widzieli, jakie poniżenie znosił Willy, jakkolwiek większość z nich doskonale wiedziała. Figurowało to w dziennym rozkładzie zajęć). Obraz nie był już kolorowy. Jego siatka stała się teraz rzadsza, sam obraz mniej stabilny. Za to zabezpieczony obecnie przed obcym wywiadem (na wypadek, gdyby jakiś szpieg podłączył się do zamkniętej sieci telewizyjnej), a w portretowaniu Hartnetta jakość obrazu nie miała ostatecznie prawie żadnego znaczenia.

— W porządku — rzekł zastępca dyrektora — słyszeliście Dasha wczoraj wieczorem. Nie przybył tutaj, żeby zdobyć wasze głosy, on żąda czynów. Ja też. Nie chcę więcej widzieć żadnej fuszerki, jak z tymi zasranymi fotoreceptorami. — Przełożył kartkę. — Poranny komunikat bieżący — przeczytał. — Wszystkie układy komandora Hartnetta działają bez zarzutu, z wyjątkiem trzech. Po pierwsze, sztuczne serce nie reaguje tak, jak powinno, na dłuższy wysiłek w niskich temperaturach. Po drugie, układ zdolności rozróżniania barw odbiera słabo częstotliwości wyższe, od średniego niebieskiego; jestem tym szczególnie rozczarowany, Brad — wtrącił podnosząc wzrok na Aleksandra Bradleya, specjalistę od układów percepcyjnych oka. — Wiesz, że tutaj jesteśmy ograniczeni do możliwości ultrafioletu. Po trzecie, środki łączności. Wczoraj wieczorem musieliśmy przyznać się do tego w obecności prezydenta. Nie był tym zachwycony i ja też nie jestem. Ten laryngofon nie działa. Praktycznie nie mamy naturalnego łącza głosowego w normalnym ciśnieniu marsjańskim i jeśli nie znajdziemy jakiegoś rozwiązania, będziemy musieli powrócić do zwykłych systemów wizualnych. Osiemnaście miesięcy poszło na marne. — Powiódł spojrzeniem po sali, zatrzymując je na kardiologu. — No dobrze. Co z krążeniem?

— To sprawa narastania ciepła — powiedział Fineman broniąc się. — Serce działa idealnie. Chcecie, żebym je przystosował do absurdalnych warunków? Mogę, ale będzie wysokie na dwa i pół metra. Zróbcie porządek z bilansem cieplnym. Skóra zamyka się w niskim temperaturach i przestaje przewodzić. Poziom tlenu we krwi oczywiście spada i serce oczywiście przyspiesza. Od tego jest. Czego chcecie? Inaczej by zemdlał, może nawet nastąpić niedotlenienie mózgu. A wtedy co?

Wysoko ze ściany pokoju spoglądała beznamiętna twarz cyborga. Zmienił pozycję (teraz siedział już po lewatywie, po wyniesieniu basenu). Roger Torraway niezbyt zainteresowany.dyskusją, która z żadnej strony nie zahaczała o jego specjalność, z zadumą wpatrywał się w cyborga. Ciekawiło go, o czym myśli poczciwiec Willy słysząc, jak mówią o nim w taki sposób. Roger zadał sobie trud dotarcia do poufnych testów psychologicznych Hartnetta, żeby zaspokoić swą ciekawość w tej materii, lecz niewiele z nich wynikało. Dla Rogera było zupełnie jasne, dlaczego. Ich wszystkich tak maglowano testami w tę i we wtę, że posiedli oni znaczne umiejętności w udzielaniu na pytania testów takich odpowiedzi, jakie egzaminatorzy chcieli usłyszeć. Chyba każdy w Instytucie musiał wprawić się w tym do tego czasu — czy to rozmyślnie, czy po prostu na zasadzie wyćwiczenia odruchu. Pomyślał, że cudowni byliby z nich pokerzyści, wspominając z uśmiechem partie pokera z Willym. Ukradkiem puścił oko do cyborga i podniósł kciuk w górę. Hartnett nie zareagował. Nie sposób było zorientować się po fasetach tych rubinowych oczu, na co on patrzy.

— …nie można znowu zmieniać skóry — upierał się dermolog. — Już swoje waży. Jeśli dołożymy więcej czuciowych efektorów, będzie miał wrażenie, że stale tkwi w skafandrze płetwonurka.

Nieoczekiwanie zahuczało w monitorze. Cyborg przemówił.

— A iiijak myśśliiicie, żżże czuję sssię terasss, do kurwy nędzy?

Wszyscy na sali zamilkli, uświadamiając sobie, że rozmawiają o żywej osobie.

— Tym bardziej — dermolog podjął wreszcie z uporem. — Chcielibyśmy ścienić ją, uprościć, ująć jej trochę wagi. A nie komplikować.

Zastępca dyrektora podniósł rękę.

— Załatwcie to obaj między sobą — nakazał oponentom. — Nie mówcie mi, czego nie możecie zrobić, ja wam mówię, co musimy zrobić. Twoja kolej, Brad. Co z tym okrojeniem widzenia?

Alex Bradley rzekł beztrosko:

— Nie ma sprawy. Zrobi się. Ale posłuchaj, Willy, przykro mi, lecz to oznacza znowu przeszczep. Wiem, co nawala. To coś w siatkówkowym układzie przekazującym: przepuszcza dodatkowe częstotliwości. Sam układ jest w porządku, tylko…

— No to zrób tak, żeby było dobrze — rzekł zastępca dyrektora spoglądając na zegarek. — Co powiedzą fuszerzy łączności?

— To do oddechowców — odezwał się elektronik. — Jeśli dadzą nam ciut więcej powietrza w płucach, damy Hartnettowi jakiś głos. Układy elektroniczne są świetne, po prostu nie ma dla nich żadnego przewodnika.

— Wykluczone! — krzyknął pulmonolog. — Zostawiliście nam zaledwie pięćset mililitrów pojemności w tej chwili! On zużywa to W dziesięć minut. Setki razy ćwiczyłem z nim, jak ma oszczędzać…

— Nie mógłby choć szeptać? — spytał zastępca dyrektora. Po czym, gdy łącznościowiec zaczął ględzić o częstotliwościach, dodał: — Załatwcie to, zgoda? Jeśli idzie o wszystkich pozostałych, jest dobrze. Tylko nie osiadajcie na laurach. — Zamknął notatki w plastikowej teczce i wręczył ją swemu asystentowi. — To by było na tyle — rzekł. — A teraz pozwólcie, że przejdę do ważnego zagadnienia. — Odczekał, aż się uspokoją. — Prezydent był tu wczoraj wieczorem dlatego, że został ustalony termin docelowy startu. Przyjaciele, zaczęło się dla nas odliczanie.

— Kiedy? — krzyknął jakiś głos.