— Brad odezwał się?
— Jest w budynku — powiedziała.
No to niechże weźmie dupę w troki i się tu pofatyguje — oto co pomyślał Freeling i czego nie powiedział, tylko kiwnął głową. Przynajmniej się znalazł. Jakakolwiek z tego wszystkiego wyniknie bieda, to już Freeling nie będzie musiał sam świecić oczami. Ale im dłużej sondował problem, tym większą miał zagwozdkę. W czym tkwi bieda? Co zabiło Hartnetta? Elektroniczne elementy wydawały się w porządku: każdą wyjętą część odsyłał w te pędy specjalistom, którzy sprawdzali ją natychmiast. Nic nie nawaliło. Również ogólna struktura fizyczna mózgu nic bezpośrednio nie wyjaśniała… Chyba niemożliwe, żeby cyborg zmarł absolutnie na nic? Freeling wyprostował się znad stołu, czuł, jak go pod gorącymi lampami zalewa pot, odruchowo czekał, aż siostra operacyjna otrze mu czoło. Ale tu nie było siostry operacyjnej, więc opamiętał się i otarł pot rękawem. Pochylił się na nowo, starannie wypreparowując i wyjmując układ nerwu wzrokowego, właściwie same resztki; główne elementy zostały usunięte wraz z gałkami ocznymi i zastąpione elektroniką.
I wtedy to zobaczył.
Najpierw wysięk krwi pod spoidłem wielkim mózgu. Potem, w miarę jak delikatnie podważał i sondował, szarawobiała, śliska powłoka tętnicy wybrzuszona, rozerwana. Rozsadzona. Zwykły przypadek sercowo-naczyniowy. Udar mózgu. Freeling nie ruszał tego dalej. Resztę można zrobić później czy w ogóle odpuścić. Może i dobrze byłoby zostawić to, co zostało z Willy’ego Hartnetta, w jak najmniej naruszonej postaci. No i czas już był na zebranie.
Sala konferencyjna służyła również za bibliotekę szpitalną, co oznaczało, że kiedy odbywało się zebranie, ustawała praca moli książkowych.
Czternaście wyściełanych foteli za długim stołem zarezerwowano, pozostali uczestnicy wcisnęli się, gdzie popadło na rozkładane krzesełka. Dwa puste fotele czekały na Brada i Jona Freelinga, którzy w ostatniej chwili pognali do pracowni po, jak powiedzieli, ostatnie wyniki na jakichś szkiełkach: w istocie po to, żeby Freeling zreferował swemu szefowi, w skrócie) co się stało, kiedy szef wyszedł „na lunch”. Wszyscy inni byli obecni, Don Kayman i Vic Samuelson (teraz awansowany na zastępcę Rogera i niespecjalnie uradowany z tego powodu), Telly Ramez, naczelny psychoanalityk, wszyscy sercowo-naczyniowcy poszeptujący między sobą, szychy z działów administracyjnych — oraz dwie gwiazdy. Jedną z gwiazd był Roger Torraway, z zażenowaniem zasiadający u szczytu stołu i z przyklejonym uśmiechem przysłuchujący się rozmowom innych ludzi. Drugą był Jed Griffin, pierwszy człowiek prezydenta od pokonywania przeszkód. Formalnie był jedynie głównym doradcą prezydenta d/s zarządzania, lecz nawet zastępca dyrektora traktował go jak papieża.
— Możemy zaczynać w każdej chwili, panie Griffin — zapewnił zastępca dyrektora.
Griffin uśmiechnął się, jakby dostał kurczu twarzy, i pokręcił głową.
— Nie możemy, dopóki nie zjawią się tamci dwaj koledzy — rzekł.
Z przybyciem Brada i Freelinga wszelkie rozmowy urwały się, jak nożem uciął.
— Teraz możemy zaczynać — wycedził Jed Griffin, a zdenerwowanie w jego głosie było oczywiste dla wszystkich i wszyscy je zresztą podzielali. My też byłyśmy podenerwowane, rzecz jasna. Griffin ani myślał ukrywać swego zdenerwowania i z miejsca odkrył je przed obecnymi.
— Nie macie państwo pojęcia — rzekł — jak blisko jesteśmy zakończenia tego całego programu T nie za rok czy miesiąc, nie stopniowego ograniczania, nie skrócenia. Anulowania.
Roger Torraway odwrócił spojrzenie od Brada i utkwił je w Griffinie.
— Anulowania — powtórzył Griffin. — Likwidacji.
Zdaje się, że mówienie tego sprawia mu satysfakcję — pomyślał Torraway.
— I jedyne, co program uratowało — rzekł Griffin — to te papiórki. — Uderzył w owalny blat stołu rulonem zielonkawych wydruków komputerowych. Amerykańska opinia publiczna domaga się kontynuowania programu.
Torrawaya ścisnęło coś w środku i dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę, jak nagłe i natarczywe było uczucie nadziei, które to poprzedziło. Przez chwilę jakby słuchał ułaskawienia. Zastępca dyrektora odchrząknął.
— Zdawało mi się — powiedział — że te ankiety wykazują znaczną… no, obojętność wobec tego, co robimy.
— Wstępne wyniki, tak — Griffin skinął głową. — Lecz jeśli je zsumować i przepuścić przez komputer, wychodzi to na silne ogólnonarodowe poparcie. Całkiem rzeczywiste poparcie. Rzeczywiste do kwadratu, jak to się chyba u was mówi. Amerykanie chcą, żeby Amerykanin żył na Marsie. Jednakże — dodał — tak było do tego ostatniego fiaska. Bóg wie, co by się stało, gdyby wyszło ono na jaw. Rządowi nic po ślepym zaułku, nic po biciu się w piersi. Rządowi potrzebny jest sukces. Brak mi słów, żeby wyrazić, jak wiele od tego zależy.
Zastępca dyrektora zwrócił się do Freelinga.
— Doktorze Freeling?
Freeling wstał.
— Willy Hartnett zmarł na udar mózgu — powiedział. — Pełny raport z sekcji zwłok jest w przepisywaniu, ale do tego się to sprowadza. Nie występują objawy ogólnoustrojowej niewydolności, nie.spodziewałem się ich w jego wieku i stanie. A zatem to uraz. Za duże napięcie, przekraczające wytrzymałość naczyń krwionośnych w jego mózgu. — Przyjrzał się w. zadumie czubkom swoich palców. — To, co teraz powiem, to już domysły — rzekł — ale najlepsze, na jakie mnie stać. Zwrócę się z prośbą o konsultację do Repplingera z Akademii Medycznej Yale i Anforda…
— Diabła tam z konsultacjami — uciął Griffin.
— Co proszę? — Freeling był zbity z tropu.
— Żadnych konsultacji. Żadnych, bez całkowitej aprobaty służby bezpieczeństwa. Tu nie ma ani chwili czasu do stracenia, doktorze Freeling.
— Och, no cóż… w takim razie muszę wziąć odpowiedzialność na siebie. Przyczyną tego urazu jest nadmiar bodźców. On był przeciążony. Nie wytrzymał.
— Pierwsze słyszę, żeby coś takiego spowodowało wylew — zaprotestował Griffin.
— Niemałego trzeba stresu. Ale to się zdarza. A mamy tu do czynienia z nowymi rodzajami stresu, panie Griffin. To tak, jakby… o, służę analogią. Jeśli przyszło nam na świat dziecko z wrodzoną zaćmą obojga oczu, zaprowadzimy je do lekarza, a ten usunie zaćmę. Tylko musimy to zrobić, zanim dziecko osiągnie wiek dojrzewania, rozumie pan. Jeśli nie przeprowadzi się operacji do tego czasu, lepiej będzie zostawić je ze ślepotą. U dzieci, którym zoperowano takie zaćmy po trzynastym bądź czternastym roku życia, występuje — według statystyk medycznych — wspólny ciekawy fenomen. Popełniają samobójstwo przed dwudziestym rokiem życia.
Torraway usiłował śledzić tok rozmowy, lecz bez większego powodzenia. Z ulgą przyjął wtrącenie się zastępcy dyrektora.
— Chyba nie bardzo rozumiem, Jon, co to ma wspólnego z Willym Hartnettem.
— Tak samo nadmiar informacji wejściowych. U dzieci po zoperowaniu zaćmy nastąpiła, jak się zdaje, dezorientacja. Odbierały nowe informacje nie mając układu do ich obróbki. Jeśli widzimy od urodzenia, kora wzrokowa wytwarza układy obróbki, przekazywania oraz interpretacji danych wejściowych. Jeśli nie, układy takie nie powstały i za późno na ich tworzenie. Moim zdaniem, nieszczęście Willy’ego polegało na tym, że daliśmy mu informacje, do obróbki których nie dysponował żadnym mechanizmem. Dla niego było za późno na wytworzenie takiego mechanizmu. Wszystkie te napływające dane go dosłownie zalały; od napięcia pękło naczynie krwionośne. I — kontynuował — moim zdaniem to samo spotka obecnego tu Rogera, jeśli coś takiego z nim zrobimy.