Выбрать главу

Już wówczas skórę brało się niejako z metra. Tyle jej szło jeszcze na Willy’ego Hartnetta i jako podstawowe wyposażenie, i w charakterze zapasu na wypadek uszkodzeń czy zmian konstrukcyjnych w trakcie realizacji programu, że teraz nowe przeszczepy fastrygowano do ciała Rogera w takim tempie, w jakim chirurdzy obdzierali go z powłoki, w której przyszedł na świat.

Od czasu do czasu Roger podnosił się i rozglądał po swoim otoczeniu, jakby je rozpoznając i pojmując. Ale któż mógł to wiedzieć na pewno?

Jego goście — których miał nieprzerwany strumień — czasami go zagadywali, czasami traktowali jak obiekt laboratoryjnej obróbki i dyskusji, darząc go nie większymi względami niż pierwszą lepszą menzurkę. Niemal codziennie wpadał Vern Scanyon i przypatrywał się powstającemu dziełu z coraz większą odrazą.

— Wygląda jak z piekła rodem — burknął. — Podatnicy skakaliby do góry z radości!

— Uwaga, generale — warknęła Katarzyna Doughty, lokując swą potężną figurę pomiędzy dyrektorem a obiektem. — Skąd pan wie, że on pana nie słyszy?

Scanyon wzruszył ramionami i odszedł przekazać sprawozdanie do sekretariatu prezydenta. Don Kayman wszedł akurat na jego odejście.

— Dzięki ci, matko świata — rzekł z powagą. — Jestem ci wdzięczny za troskę o mojego przyjaciela Rogera.

— Taaa — powiedziała z irytacją. — To nie sentyment. Biedny skurwiel musi mieć trochę wiary w siebie; będzie mu potrzebna. Wiesz, z iloma już pracowałam paraplegikami i takimi po amputacji. A czy wiesz, ilu z nich były to beznadziejne przypadki kadłubków, nigdy nie mających chodzić ani poruszyć żadnym mięśniem, ani choćby pójść do ubikacji o własnych siłach? Siła woli, Don, działa cuda, ale do tego musisz wierzyć w siebie.

Kayman zmarszczył czoło; stan ducha Rogera nie schodził mu z myśli.

— Nie zgadzasz się ze mną? — ostro zapytała Katarzyna, mylnie tłumacząc sobie marsa na jego czole.

— Skądże znowu! To znaczy… nie bądź niemądra, Katarzyno, czy ja jestem człowiekiem, który by kwestionował wyższość ducha nad ciałem? Jestem ci tylko wdzięczny. Dobry z ciebie człowiek, Katarzyno.

— Gówno prawda — mruknęła zza papierosa. — Płacą mi za to. A poza tym — dodała — widzę, że nie byłeś jeszcze dzisiaj w swoim gabinecie. Czeka tam budująca nota do nas wszystkich od Jego Gwiazdkowej Mości Generała, przypominająca nam, że to, co robimy, jest ważne… i z drobną aluzją, że jeśli zawalimy datę startu, czekają nas obozy koncentracyjne.

— Jakbyśmy potrzebowali przypominania — westchnął ojciec Kayman ze spojrzeniem utkwionym w groteskowej, nieruchomej postaci Rogera. — Scanyon to dobry chłop, tylko ma skłonność do traktowania wszystkiego, co robi, jakby to był pępek świata. Ale tym razem może i ma rację…

Stwierdzenie było co najmniej fałszywe. Dla nas nie ulegało to żadnej wątpliwości: najważniejsze ogniwo w tych wszystkich skomplikowanych wzajemnych współzałeżnościach myśli i materii, które minione pokolenia naukowców zwały Gają, znajdowało się właśnie tutaj — unosiło się na fluidalnym podłożu i wyglądało jak gwiazdor japońskiego filmu grozy. Bez Rogera Torrawaya wyprawa marsjańska nie mogła wystartować w porę. Miliardy ludzi może i miało wątpliwości co do jego znaczenia. My nie.

Roger był pępkiem wszystkiego. W masywie budynku Instytutu skupiały się wokół niego wszelkie pomocnicze i towarzyszące siły, których wypadkowa miała uczynić zeń to, czym miał być. W sałi operacyjnej za sąsiednimi drzwiami Freeling, Weidner i Bradley wmajstrowywali w niego nowe części. Niżej w normalnej komorze marsjańskiej, w której zmarł Willy Hartnett, poddawano działanie tych części próbie niezawodności w marsjańskich warunkach. Niekiedy okres bezawaryjnej pracy był zatrważająco krótki; wówczas modyfikowano ich konstrukcję, o ile to było możliwe, lub dodawano rezerwowe zabezpieczenie — bądź wykorzystywano je niekiedy tak czy owak, modląc się i trzymając kciuki.

Wszechświat rozszerzał się od Rogera na podobieństwo łusek cebuli. Trochę dalej w budynku tykał i mruczał gigantyczny 3070, rozrastający się o nowe sekwencje programów odpowiadające urządzeniom mediacyjnym, z godziny na godzinę wmontowywanym w Rogera. Na zewnątrz budynku była społeczność Tonki, której egzystencja zależała od powodzenia programu, głównego jej pracodawcy i podstawowej racji bytu. Ze wszystkich stron Tonki była cała reszta Oklahomy i rozpościerające się na wszystkie strony pozostałe pięćdziesiąt cztery stany, a wokół nich znękany i gniewny świat, zajęty przerzucaniem z jednej ze swych stolic do innej butnych not na szczeblu dyplomatycznym i pazurami walczący o byt za pośrednictwem każdego z miliardów swych jednostkowych bytów.

Ludzie związani z programem stopniowo odgrodzili się od całego prawie świata. Nie oglądali dzienników telewizyjnych, jak tylko mogli ich uniknąć, najchętniej nie czytali niczego prócz sportowych kolumn w gazetach. Pracując na pełnych obrotach nie mieli oni za wiele czasu, lecz nie w tym tkwiła przyczyna. Przyczyna tkwiła w tym, że po prostu nie chcieli wiedzieć. Świat wariował, zaś obcość wnętrza ogromnego białego sześcianu budynku Instytutu wydawała im się racjonalna i rzeczywista, podczas gdy rozruchy w Nowym Jorku, taktyczne rakiety fruwające wokół Zatoki Arabskiej oraz powszechne przymieranie głodem w ongiś tak zwanych „krajach rozwijających się” wyglądało na halucynacje bez znaczenia.

Bo to były halucynacje. I przynajmniej bez znaczenia dla przyszłości naszego gatunku.

Tak więc Roger dalej zmieniał się i pozostawał przy życiu. Kayman spędzał przy nim coraz to więcej czasu, każdą minutę wolną od doglądania marsjańskiej komory normalnej. Z czułością patrzył, jak Katarzyna Doughty szwenda się po całym pokoju siejąc popiół z papierosa na wszystko prócz Rogera. Nadal jednak coś go gryzło. Musiał pogodzić się z tym, że Roger potrzebuje obwodów mediacyjnych do interpretacji nadmiaru bodźców, ale nie znajdował odpowiedzi na doniosłe pytanie: jeśli Roger nie wie, co widzi, to jak może zobaczyć Prawdę?

Osiem

Widziane zwodniczymi oczyma

Pogoda psuła się gwałtownie i na dobre. Widziałyśmy nadciąganie tej zmiany, gdy klin arktycznego powietrza parł od Alberty w dół docierając do teksaskiego przyczółka. Ostrzeżenia przed wichurą uziemiły poduszkowce. Ci z personelu programu, którzy nie mieli pojazdów kołowych, musieli dojeżdżać środkami komunikacji miejskiej i parkingi były niemal puste, wyjąwszy wielkie, niezgrabne kłębowiska róż wiatru, tańczących w podmuchach.

Nie wszyscy wzięli sobie do serca ostrzeżenia, a pierwsza tego roku fala prawdziwego chłodu przyniosła chmarę tej małej szarańczy powodującej katar i grypę. Brada grypa położyła do łóżka. Weidner trzymał się jakoś, ale miał zakaz zbliżania się do Rogera z obawy, że zarazi go trywialną, drobną dolegliwością, wobec której Roger był bezbronny. Większość roboty przy tworzeniu Rogera spadła na Jonatana Freelinga, którego zdrowia strzeżono wówczas prawie tak samo zazdrośnie jak zdrowia Rogera. Katarzyna Doughty, niezniszczalna jak opoka starsza dama, wpadała do pokoju Rogera co godzina, zasypując pielęgniarki popiołem i radami.