Poczuł nagły ból gdzieś w głębi, ogarniający go szalonym wirem, i osunął się w pustkę. Dorka!
Drzwi rozwarły się z trzaskiem.
Klara Bly wleciała z jasnymi oczami jak koła w czarnej, ślicznej twarzyczce.
— Roger! Co ty wyprawiasz?
Odetchnął głęboko, powoli, nim przemówił.
— O co chodzi?
Słyszał drewniane brzmienie własnego głosu — mało zostało w nim barwy po tym, co mu zrobili.
— Wszystkie twoje czujniki dostały pląsawicy! Myślałam… Nie wiem, co myślałam, Roger. Ale cokolwiek się stało, sprawiło ci kłopot.
— Przepraszam, Klaro.
Obserwował ją, gdy pomknęła do monitorów na ścianie, sprawdzając je pośpiesznie.
— Wyglądają już nieco lepiej — powiedziała z ociąganiem. — Chyba wszystko w porządku. Ale coś ty u licha ze sobą wyczyniał?
— Martwiłem się — rzekł.
— Czym?
— Tym, że nie wiem, gdzie jest śledziona. Ty wiesz?
Przyglądała mu się przez chwilę w zamyśleniu, zanim odparła:
— Pod dolnymi żebrami, z lewej strony. Mniej więcej tam, gdzie wydaje ci się, że masz serce. Odrobinę niżej. Robisz ze mnie balona, Roger?
— No, coś jakby. Przypuszczam, że wspominałem coś, czego nie powinienem, Klaro.
— Proszę, żebyś tego więcej nie robił!
— Postaram się.
Lecz myśl o Dorce i Bradzie nadal czaiła się gdzieś na skraju jego świadomości. Zmienił temat:
— Coś jeszcze: usiłuję zamknąć oczy i nie mogę.
Zbliżyła się i pogłaskała go z serdecznym współczuciem po ramieniu.
— Będziesz mógł, kochanie. — Uhm.
— Ależ naprawdę. Byłam przy Willym mniej więcej w tym samym czasie i to go też nieźle zniechęciło. Ale poradził sobie. No, a na razie — powiedziała oddalając się — ja to zrobię za ciebie. Cisza nocna, gasimy światła. Rankiem musisz być rześki jak skowronek.
— Po co? — odezwał się podejrzliwie.
— Och, nie będzie już żadnego krojenia. Z tym na razie koniec. Czy Brad ci nie mówił? Jutro podłączają cię do komputera, żeby ruszyć z tą całą mediacją. Będziesz miał huk roboty, Roger, więc prześpij się trochę.
Zgasiła światło i Roger przyglądał się, jak jej ciemna buzia przechodzi w łagodną światłość, kojarzącą mu się z kolorem brzoskwini. Coś mu przyszło do głowy.
— Klara? Zrobisz coś dla mnie?
Przystanęła z dłonią na drzwiach.
— Co takiego, kochanie?
— Chcę cię o coś zapytać.
— Więc pytaj.
Zawahał się, rozmyślając, jak przeprowadzić to, co zamierzał.
— Chciałbym się dowiedzieć — rzekł układając to sobie w głowie na gorąco — mianowicie, jakby to… ach, tak. Chciałbym się dowiedzieć mianowicie, w jakich pozycjach odbywasz stosunek z mężem?
— Roger!
Światłość jej twarzy podskoczyła na pół decybela; widział pod jej skórą siatkę żyłek nabiegających krwią.
— Przepraszam cię, Klaro — powiedział. — Pewnie… pewnie od tego ciągłego leżenia nachodzi mnie, no wiesz, chętka. Zapomnij, że cię o to pytałem, bardzo proszę.
Milczała przez chwilę. Kiedy odzyskała głos, przemówiła oficjalnym tonem, już nie serdecznym.
— Oczywiście, Roger. Nie ma sprawy. Po prostu trochę mnie zaskoczyłeś. Wszystko… no, wszystko w porządku, tylko że nigdy z niczym takim do mnie nie wyskakiwałeś.
— Wiem. Przykro mi.
Ale nie było mu przykro, czy też niezupełnie. Patrzył, jak zamykają się za nią drzwi, i studiował prostokątny obrys światła przesączającego się z korytarza. Przezornie ze wszystkich sił starał się zachować spokój. Nie chciał, żeby monitory ponownie uderzyły na alarm. Chciał bowiem pomyśleć o czymś, co znajdowało się na samej granicy strefy zagrożonej, a mianowicie jak to się dzieje, że numer, jaki wykręcił Klarze Bly, wywołał na jej twarzy rumieniec, który tak bardzo przypominał raptowną światłość wywołaną na twarzy Brada pytaniem o to, czy był u Dorki.
Nazajutrz znajdowałyśmy się w stanie pełnej mobilizacji, kontrolując obwody, dołączając systemy rezerwowe, upewniając się, że przekaźniki automatyczne są nastrojone na przełączanie przy najsłabszym sygnale awarii. Brad przybył o 6.00, osłabiony, lecz z jasną głową i gotowy do pracy. Weidner oraz Jon Freeling zjawili się dosłownie chwilę po nim, chociaż główna robota na ten dzień należała w całości do Brada. Nie wytrzymali i przyszli. Katarzyna Doughty była też, a jakże, tak jak była przy wszystkich etapach, nie dlatego, że dyktowały jej to obowiązki, lecz dlatego, że dyktowało jej to serce.
— Nie zamęcz mi chłopaka — warknęła znad papierosa. — Będą mu potrzebne wszystkie siły, kiedy ja zabiorę się za niego w przyszłym tygodniu.
— Katarzyno — powiedział Brad, akcentując każdą zgłoskę. — Zrobię, do jasnej cholery, co w mojej mocy.
— Aha. Wiem, że zrobisz, Brad. — Zgniotła papierosa i natychmiast zapaliła drugiego. — Nigdy nie miałam dzieci, więc pewnie Roger i Willy to dla mnie swego rodzaju namiastki.
— Aha — mruknął Brad już nie słuchając.
Nie miał kwalifikacji ani pozwolenia, żeby tknąć się 3070 bądź któregoś z urządzeń pomocniczych. Pozostało mu tylko patrzeć i czekać, aż technicy i programiści zrobią swoje. Kiedy trzeci sprawdzian dobiegał końca bez zgrzytu, wreszcie opuścił pomieszczenie komputera i pojechał windą trzy piętra wyżej do pokoju Rogera. Przed drzwiami przystanął na chwile i odetchnął parę razy, po czym z uśmiechem na ustach otworzył drzwi.
— Jesteś prawie gotowy do podłączenia, chłopie — rzekł. — Czujesz się na siłach?
Owadzie oczy obróciły się ku niemu. Bezbarwny głos Rogera powiedział:
— Nie wiem, jak mam się czuć. Bo to, co czuję naprawdę, to strach.
— Och, nie masz się czego bać. Dziś jedynie — dodał pośpiesznie Brad — przetestujemy mediację, nic więcej.
Nietoperzowe skrzydła zadrżały i zmieniły położenie.
— Czy to mnie może zabić? — spytał irytująco monotonny głos.
— Och, daj spokój, Roger! — rozeźlił się nagle Brad.
— To przecież tylko pytanie — zatykotał głos.
— To jest do dupy pytanie! Słuchaj, wiem, jak się czujesz…
— Wątpię.
Brad zamilkł, wpatrując się w nieodgadnioną twarz Rogera. Po chwili rzekł:
— Pozwolisz, że powtórzę wszystko jeszcze raz. Moim celem jest nie zabicie ciebie, tylko, przeciwnie, utrzymanie cię przy życiu. Ty myślisz, rzecz jasna, o tym, co spotkało Willy’ego. Ciebie to nie spotka. Poradzisz sobie ze wszystkim, co cię czeka tutaj oraz na Marsie, gdzie to się liczy.
— Dla mnie liczy się tutaj — rzekł Roger.
— Och, na litość boską. Kiedy system rozkręci się na całego, będziesz widział i słyszał jedynie to, co potrzebujesz. Albo co zechcesz. Będziesz miał od groma wolicjonalnej kontroli. Będziesz w stanie…
— Ja nawet jeszcze nie jestem w stanie zamknąć własnych oczu, Brad.
— Będziesz. Będziesz w stanie ruszać wszystkim. Ale nie ruszysz niczym, dopóki z tym nie wystartujemy. Wówczas cały ten gips odfiltruje niepotrzebne bodźce, żebyś nie popadł w dezorientację. Bo to właśnie zabiło Willy’ego: dezorientacja.