W efekcie przyniosło to popularność Dorce. Telefon od Rogera wytrącił ją z równowagi. Ale nie aż tak, jak kartka z wiadomością od Brada, że nie będzie mógł się z nią więcej spotykać. I nie aż tak, jak czterdzieści pięć minut, które prezydent spędził na wbijaniu jej do głowy, co się stanie, jeśli będzie bruździła jego pieszczochowi astronaucie. Na pewno nie aż tak, jak świadomość, że jest śledzona, ma telefon na podsłuchu i mieszkanie oczywiście też.
Ale nie wiedziała, jak ma pogrywać z Rogerem. Podejrzewała, że nigdy się tego nie dowie, i nie miała nic a nic przeciwko temu, że za kilka dni wyślą go w przestrzeń kosmiczną, co oznaczało, że nie będzie się musiała wiele martwić o ich stosunki przez co najmniej półtora roku.
Nic również nie miała przeciwko nagłej fali popularności. Teraz, jak to wszystko było w gazetach, przyszli ją obejrzeć reporterzy z telewizji, a ona obejrzała własną dzielną twarz w reportażu o osiemnastej. Tygodnik „Fem” wysyłał kogoś do niej. Ten ktoś najpierw zatelefonował. Była to kobieta około sześćdziesiątki, weteranka ruchu wyzwolenia, która prychnęła z pogardą:
— Nigdy tego nie robimy, nie przeprowadzamy z nikim wywiadów tylko dlatego, że ten ktoś jest czyjąś żoną. Ale kazano mi. Nie mogłam wykręcić się od polecenia, jednak chcę być wobec ciebie uczciwa i oświadczam, że dla mnie jest w tym coś obrzydliwego.
— Bardzo mi przykro — przeprosiła Dorka. — Czy mam to anulować?
— Och, nie — powiedziała kobieta takim tonem, jakby to była wina Dorki — to nie twoja wina, ale uważam to za zdradę ideałów,,Fem”. Nie ma sprawy. Wpadnę do ciebie do domu. Zrobimy piętnastominutowy kawałek do wersji kasetowej, a ja spiszę to do druku. O ile możliwe…
— Ja… — zaczęła Dorka.
— …mów o sobie raczej niż o nim. O swojej przeszłości. Swoich zainteresowaniach. Swoim…
— Przepraszam, ale ja bym naprawdę wolała…
— …stosunku do programu kosmicznego i tak dalej. Dash twierdzi, że to podstawowy cel Ameryki i że od tego zależy przyszłość świata. Jakie jest twoje zdanie? Nie proszę, żebyś mi odpowiadała w tej chwili, proszę…
— Nie chcę, żeby to miało miejsce w moim mieszkaniu — Dorka wcisnęła się z tym w rozmowę nie czekając na miejsce.
— …żebyś pomyślała nad tym i odpowiedziała do kamery. Nie u ciebie w mieszkaniu? Nie, to wykluczone. Będziemy za godzinę.
Dorce pozostała do rozmowy kurcząca się plamka świetlna, a i ta zniknęła po chwili.
— Suka! — powiedziała niemal bezwiednie.
Tak naprawdę to me czuła się dotknięta wywiadem we własnym domu. Tylko tym, że nie pozostawiono jej wyboru. Tak, tym czuła się bardzo dotknięta.
Dora Torraway, jeszcze jako Dee Mintz, była bardzo czuła na punkcie swobody wyboru. Jedną z tych rzeczy, które od samego początku podobały jej się w Rogerze, poza splendorem programu kosmicznego i towarzyszącymi mu bezpieczeństwem i pieniędzmi, i poza samą wcale męską przystojnością Rogera — było to, że liczył się z jej życzeniami. Inni mężczyźni interesowali się głównie tym, czego sami chcieli, a co nie było jednakowe u wszystkich mężczyzn, ale nie zmieniało się w obrębie stosunków z każdym poszczególnym mężczyzną. Harold zawsze chciał tańczyć i balować, Jim zawsze chciał seksu, Everett chciał seksu oraz balów, Tommy politycznego fanatyzmu, Joe chciał, żeby go niańczyć. Roger chciał poznawać świat razem z nią i okazywał taką samą gotowość do poznawania tego, co ją interesowało, jak i tego, co sam uważał za ważne. Nigdy nie żałowała, że wyszła za Rogera.
Wiele mieli okresów rozłąki. Pięćdziesiąt cztery dni, które on spędził na Stacji Kosmicznej Trzy. Niezliczona liczba krótszych lotów. Dwa lata służbowej tułaczki po całym świecie, w ramach współpracy z całym systemem naziemnych stacji obserwacyjnych od Aachen po Zair, bez prawdziwego domu w którymkolwiek z tych miejsc. Dorka zrezygnowała z tego niebawem i powróciła do mieszkania w Tonce. Ale nie czuła się dotknięta. Może Roger się czuł — to pytanie jednak nigdy nie przyszło jej na myśl. W każdym razie widywali się nie tak znowu rzadko. On bywał w domu raz na parę miesięcy, a ona miała co robić z czasem. Miała swój sklep, który otworzyła dzięki przekazowi na pięć tysięcy dolarów, otrzymanemu z okazji urodzin od przebywającego w Islandii męża. Miała przyjaciółki. Miała — od czasu do czasu — mężczyzn.
Żadna z tych rzeczy nie wypełniała jej życia, ale ona nie oczekiwała, że zostanie ono wypełnione. Liczyła się z tym, że raczej będzie samotne.
Była jedynaczką chowaną przez matkę, która nie znosiła sąsiadów, toteż nie miała zbyt wielu przyjaciół. Sąsiedzi również za jej matką nie przepadali, ponieważ była to drobna narkomanka z nieuchronnie wynicowanym mózgiem prawie każdego popołudnia, co nie ułatwiało Dorce życia. Lecz Dorka nie czuła się pokrzywdzona, nie wiedziała, że można żyć inaczej.
W wieku trzydziestu jeden lat była zdrowa, śliczna i umiała sobie radzić ze światem, jak tylko to było możliwe. Sama siebie uważała za szczęśliwą. Ta diagnoza nie brała się z żadnej zalewającej jej duszę radości. Brała się z obiektywnego spojrzenia na siebie i z faktu, że ilekroć postanowiła, że czegoś chce, zawsze to miała, a jakaż inna mogła być definicja szczęścia?
Czas do przybycia panny Hagar Hengstrom i jej ekipy wykorzystała gromadząc wybór ceramiki ze swego sklepu na stoliczku przed kanapą, gdzie zamierzała zasiąść. Resztę czasu poświęciła mniej ważnej operacji przyczesania włosów i poprawienia makijażu oraz przebraniu się w najmodniejsze sznurowane po bokach spodnie z żakietem. Gdy zadzwonił dzwonek u drzwi, była w pełni gotowa.
Panna Hagar Hengstrom potrząsnąwszy jej dłonią wniosła do pokoju błyszczący lazur fryzury i czarny kłąb dymu z cygara. Za nią wkroczyła osobniczka od światła, osobniczka od dźwięku, osobniczka od kamery i chłopaki od „przynieś-wynieś”.
— Mały ten pokój — mruknęła mierząc umeblowanie lekceważącym spojrzeniem. — Torraway usiądzie tam. Przenieść to.
Chłopcy podskoczyli i przenieśli fotel klubowy spod okna w kąt zajmowany obecnie przez sekretarzyk, który wytargali na środek pokoju.
— Chwileczkę — powiedziała Dorka. — Myślałam, że po prostu siądę sobie tutaj na kanapie…
— Nie masz jeszcze odczytu światła? — zapytała Hengstrom. — Sally, puść kamerę. Nigdy nie wiadomo, co się może przydać do montażu.
— Ja coś mówiłam — powiedziała Dorka.
Hengstrom popatrzyła na nią. Głos był cichy, lecz ton nie wróżył nic dobrego. Wzruszyła ramionami.
— Ustawmy to — zaproponowała — a jeśli ci się nie spodoba, to pogadamy. Zrób mi próbę, zgoda?
— Próbę czego? — Dorka zauważyła, że młoda blada dziewczyna celuje w nią trzymaną w ręku kamerą, i to ją rozpraszało.
Osobniczka od światła znalazła gniazdko w ścianie i w obu dłoniach trzymała teraz krzyże reflektorów, przesuwając je z lekka dla usunięcia cieni tak szybko, jak powstawały przy każdym poruszeniu się Dorki.
— No więc, na początek, jakie masz plany na najbliższe dwa lata? Z pewnością nie zamierzasz po prostu zbijać bąków w oczekiwaniu na powrót Rogera Torrawaya do domu.
Dorka usiłowała przedrzeć się do kanapy, lecz osobniczka od światła zmarszczyła brwi i odgoniła ją gestem w drugą stronę, zaś dwóch „przynieś-wynieś” odepchnęło stolik daleko od niej.
Powiedziała: