Выбрать главу

— Mam sklep. Myślałam, że może zechcecie złapać kamerą parę drobiazgów z tego sklepu w trakcie wywiadu ze mną…

— Świetnie, oczywiście. Chodziło mi o plany osobiste. Jesteś zdrową kobietą. Masz potrzeby seksualne. Do tyłu trochę, proszę. Sandrze coś szumi w dźwięku.

Dorka stwierdziła, że stoi przed krzesłem, i nie pozostało jej nic innego, jak usiąść.

— Oczywiście… — zaczęła.

— Spoczywa na tobie odpowiedzialność — powiedziała Hengstrom. — Jakiż przykład zamierzasz dać młodszym kobietom? Zostać zasuszoną starą panną? Czy żyć pełnią życia?

— Nie wydaje mi się, abym miała ochotą dyskutować…

— Sprawdziłam cię wcale dokładnie, Torraway. Podoba mi się to, co odkryłam. Jesteś osobniczka niezależną, na tyle w każdym razie, na ile może być niezależna osobniczka, która akceptuje idiotyczną farsę małżeństwa. Po co to zrobiłaś?

Dorka zawahała się.

— Roger jest naprawdę bardzo miłym człowiekiem — zaproponowała jako wyjaśnienie.

— I co z tego?

— No, to z tego, że zapewnił mi dobrobyt i oparcie…

Hagar Hengstrom westchnęła.

— Zawsze ta stara psychologia niewolnicy. Mniejsza o to. Drugą zagadką jest dla mnie twoje wplątanie się w program kosmiczny. Nie wyczuwasz w tym kombinacji seksistów?

— No, nie. Sam prezydent mi powiedział — rzekła Dorka, świadoma, że usiłuje się podlizać na wypadek drugiej wizyty Dasha — że umieszczenie jakiegoś osobnika na Marsie jest absolutnie nieodzowne dla przyszłości rodzaju ludzkiego. Ja mu wierzę. Winni jesteśmy…

— Wróć — zakomenderowała Hengstrom.

— Co?

— Wróć to, co przed chwilą powiedziałaś. Umieszczenie czego na Marsie?

— Jakiegoś osobnika. Och. Rozumiem, co pani ma na myśli.

Hengstrom pokiwała ze smutkiem głową.

— Rozumiesz, co mam na myśli, ale nie zmieniasz swojego sposobu myślenia. Dlaczego osobnika? Dlaczego nie osobniczki? Z wyrazem politowania pod adresem Dorki spojrzała na osobniczkę od dźwięku, która pokręciła głową z ubolewaniem. — Dobra, przejdźmy do czegoś ważniejszego: czy wiesz, że cała załoga wyprawy marsjańskiej ma być męska?

Było to dla Dorki przedpołudnie co się zowie. Tylko że ze sfilmowania jej ceramicznych śliczności wyszły nici.

Przyszedłszy na dyżur po południu Sulie Carpenter przyniosła Rogerowi dwie niespodzianki: wypożyczoną z biura prasowego (czytaj: cenzury) programu kasetę z tym wywiadem i gitarę. Najpierw wręczyła mu kasetę nie przeszkadzając w oglądaniu filmu, zajęta zmienianiem pościeli i wody kwiatom w wazonie. Już po wszystkim powiedziała z ożywieniem:

— Twoja żona wypadła bardzo dobrze, moim zdaniem. Spotkałam kiedyś Hagar Hengstrom. To wyjątkowo trudna baba.

— Dorka wspaniale wyglądała — rzekł Roger.

Żadnej emocji nie dało się wyczytać z jego przerobionej twarzy, tylko nietoperzowe skrzydła przebiegało niespokojne drżenie.

— Zawsze podobała mi się w tych spodniach.

Sulie kiwnęła głową, notując sobie w pamięci: otwarte sznurowania z boku nogawek ukazywały sporo golizny. Najwyraźniej wszczepione Rogerowi steroidy robiły, co do nich należało.

— A tu mam coś jeszcze — powiedziała otwierając futerał gitary.

— Zagrasz mi?

— Nie, Roger. T y zagrasz.

— Nie umiem grać na gitarze, Sulie — zaprotestował.

Roześmiała się.

— Rozmawiałam z Bradem — powiedziała — i myślę, że będziesz zaskoczony. Ty, Roger, nie jesteś zwyczajnie, no wiesz, inny. Ty jesteś lepszy. Weź na przykład swoje palce.

— Co z moimi palcami?

— Ano, ja gram na gitarze od dziewiątego roku życia, ale jeśli zrobię sobie przerwę na parę tygodni, znikają mi odciski i wszystko muszę zaczynać od początku. Twoje paloe nie potrzebują odcisków, są dostatecznie twarde i silne, zęby już za pierwszym razem brać idealne progi.

— Wspaniale — rzekł Roger — tylko że ja nawet nie wiem, o czym ty mówisz. Co to znaczy „brać progi”?

— Przyciskać struny na progach. O, tak. — Brzdąknęła dźwięk G, następnie D i C. — Teraz ty to zrób — powiedziała. — Tylko uważaj, żeby nie za mocno. Rzecz jest łamliwa. — Wręczyła mu gitarę.

Przejechał kciukiem po pustych strunach, jak to podpatrzył u niej.

— Wspaniale — zaklaskała w dłonie. — Teraz weź G. Palec serdeczny na trzecim progu struny e1 — o tutaj. Palec wskazujący na drugim progu struny A. Środkowy palec na trzecim progu struny E. — Naprowadziła mu dłonie. — Teraz uderz.

Szarpnął struny i podniósł na nią wzrok.

— Hej — powiedział. — Ładnie.

— Nie ładnie — poprawiła go z uśmiechem. — Doskonale. A teraz, tak jest C. Palec wskazujący na drugim progu struny B, środkowy tutaj, serdeczny tutaj… Dobrze. A to jest ton D: palec wskazujący i środkowy na strunie G i E, tutaj, serdeczny jeden próg niżej na B… Znów doskonale. Teraz zagraj mi G.

Ku swemu zaskoczeniu Roger wygrał idealnie G. Uśmiechnęła się.

— A nie mówiłam? Brad miał rację. Jak raz poznasz ton, to już go umiesz: 3070 pamięta go za ciebie. Tobie wystarczy jedynie pomyśleć „dźwięk G”, żeby twoje palce go zagrały. Jesteś teraz — rzekła z udaną zawiścią — jakieś trzy miesiące dalej, niż byłam ja, kiedy pierwszy raz wzięłam gitarę do ręki.

— To całkiem ładne — powiedział Roger próbując wszystkie trzy akordy po kolei.

— To dopiero początek. Zagraj teraz czterotakt, no wiesz, ta-ram-pa-pam. Akordem G… — Wysłuchała i skinęła głową. Wspaniale. A teraz zagraj to w ten sposób: G, G, G, G, G, G, G, G, C, C, G, G, G, G, G, G… Wspaniale… Jeszcze raz, tylko po C, C, zagraj teraz D, D, D, D, D, D… i bomba. Teraz obie rzeczy razem, jedno po drugim…

Zagrał, a ona zaśpiewała do wtóru:

— Kumbaya, panie. Kumbaya! Kumbaya, panie. Kumbaya…

— Hej! — wykrzyknął Roger w zachwycie.

Pokręciła głową z żartobliwą konsternacją.

— Trzy minuty jak wziąłeś gitarę do ręki, a już zostałeś akompaniatorem. Proszę, przyniosłam ci książkę akordów z paroma prostymi utworami. Do mojego powrotu powinieneś już grać to wszystko i wtedy zacznę z tobą chwyty, glissando i portamento.

Pokazała mu, jak czytać tabulaturę każdego akordu, i zostawiła go w pełni szczęścia, główkującego nad pierwszymi sześcioma modulacjami F. Przystanąwszy za drzwiami jego pokoju wyjęła szkła kontaktowe, przetarła oczy i pomaszerowała do gabinetu dyrektora. Sekretarka Scanyona machnęła jej ręką przyzwalająco.

— Jest uszczęśliwiony gitarą, generale — zameldowała. — Mniej uszczęśliwiony swoją żoną.

Vern Scanyon kiwnął głową i podkręcił gałkę komunikatora na biurku: z nasłuchu w pokoju Rogera doleciały dźwięki akordów do „Kentucky Babe”. Ściszył je z powrotem.

— Wiem, co z gitarą, majorze Carpenter. A co z jego żoną?

— Obawiam się, że ją kocha — powiedziała z ociąganiem. — Do pewnego punktu wszystko w nim jest w porządku. Dalej, myślę, czekają nas kłopoty. Ja mogę go wspierać dopóty, dopóki jest tutaj w Instytucie, ale on przez długi czas będzie daleko stąd i… ja… sama nie wiem.

Scanyon rzucił ostro:

— Przestańcie się jąkać i do rzeczy, majorze!

— Myślę, że będzie tęsknił za nią ponad swoje możliwości. Już teraz nie jest najlepiej. Obserwowałam go, jak oglądał tę kasetę. Bez najmniejszego drgnienia, w kamiennym skupieniu, żeby nie uronić czegokolwiek. Kiedy znajdzie się czterdzieści milionów mil od niej… No cóż. Wszystko mam na podsłuchu, generale. Przeprowadzę komputerową symulację i wtedy może będę mogła powiedzieć coś więcej. Ale jestem niespokojna.