— Ty jesteś niespokojna! — warknął Scanyon. — Dash obetnie mi jaja, jeśli go tam wyślemy, a on weźmie i nawali!
— A co ja mogę powiedzieć panu, generale? Proszę zaczekać, aż przeprowadzę symulację. Wówczas może będę wiedziała, co z tym fantem zrobić. — Usiadła nie czekając na zaproszenie i potarła czoło dłońmi. — Prowadzenie podwójnego życia dużo człowieka kosztuje, generale — zauważyła. — Osiem godzin w roli pielęgniarki i osiem godzin w roli psychoanalityka, to wcale nie jest zabawne.
— Dziesięć lat zamiatania kancelarii sztabu na Antarktydzie jest jeszcze mniej zabawne — skwitował to Scanyon krótko.
Prezydencki odrzutowiec osiągnął wysokość ekonomiczną przelotu, trzydzieści jeden tysięcy metrów, i poszedł pełnym gazem — ponad trzy Macha, szybciej nawet, niż to zakładano dla prezydenckiego CB-5. Prezydent spieszył się.
Konferencja na szczycie na wyspach Midway zakończyła się fiaskiem. Wyciągnięty z zamkniętymi oczami na kanapie udając pogrążonego we śnie, żeby mieć z głowy towarzyszących mu senatorów, Dash ponuro rozważał swoje opcje. Było ich niewiele.
Nie spodziewał się dużo po konferencji, a zaczęła się dość obiecująco. Australijczycy zasygnalizowali, że są gotowi zaakceptować ograniczoną współpracę z NLA w eksploatacji Interioru, pod warunkiem otrzymania odpowiednich gwarancji itd., itd. Delegaci NLA poszeptali między sobą i oświadczyli, że chętnie udzielą gwarancji, jako że ich rzeczywiste cele to zaspokojenie maksimum potrzeb życiowych wszystkich ludzi na świecie, traktowanym jako jedna całość, bez względu na przestarzałe granice państwowe itd.
Sam Dash opędził się od szepczących doradców i oświadczył, że Ameryka widzi swój interes na tej konferencji jedynie w udzieleniu życzliwego poparcia dwojgu bliskim jej sercu sąsiadów, i nie żąda niczego dla siebie itd., i przez jakiś czas — wszystkiego dwie godziny — zanosiło się, że konferencja może przynieść konkretne rezultaty.
Po czym zaczęto przechodzić do szczegółów. Azjaci zaoferowali milionową Armię Ziemi plus strumień zbiornikowców dowożących trzy miliony galonów stężonego osadu z kanałów Szanghaju tygodniowo. Australijczycy zgodzili się na nawóz, ale wymienili maksymalną liczbę pięćdziesięciu tysięcy rolników z Azji do uprawy ziemi. Ponadto zwrócili grzecznie uwagę, że skoro będzie to australijska ziemia i australijskie słońce, to i wyhodowana pszenica będzie też australijska. Człowiek z Departamentu Stanu przypomniał Dashowi amerykańskie zobowiązania wobec Peru, na co Dash podniósł się z ciężkim sercem i zażądał stanowczo co najmniej piętnastoprocentowego kontyngentu dla dobrych sąsiadów z Ameryki Południowej. I temperatura zaczęła rosnąć. Przyśpieszającym wszystko katalizatorem stał się wypadek samolotu rejsowego NLA, który zaraz po oderwaniu się od pasa startowego nad Sand Island wleciał w stado czarnostopych albatrosów, rozbił się na wysepce w lagunie i spłonął na oczach uczestników konferencji patrzących na to z tarasu na dachu Holiday Inn. Po czym padły ostre słowa. Japoński członek delegacji NLA pozwolił sobie na wyrażenie tego, co do tej pory tylko myślał: że obstawanie Ameryki przy tym, aby konferencja odbyła się w miejscu jednej z najgłośniejszych bitew drugiej wojny światowej, ma na celu rozmyślne obrażenie Azjatów. Australijczycy nadmienili, że oni konstrolują populację własnych albatrosów bez większego trudu, i dziwi ich, że Amerykanie nie potrafią tego samego. Tak więc szczytowym osiągnięciem trzech tygodni przygotowań i dwóch dni nadziei było oszczędne w słowach oświadczenie, że trzy wielkie mocarstwa postanawiają kontynuować rozmowy. Kiedyś. Gdzieś. Nie tak prędko.
Lecz oznacza to wszystko tyle — przyznał w duchu Dash wiercący się niespokojnie na kanapie — że stoją w obliczu konfrontacji. Ktoś musiałby ustąpić, ale nikt nie chce. Podniósł się i zażądał kawy. Podano mu ją razem ze skreślonym na papeterii Linii Lotniczej Białego Domu liścikiem od któregoś z senatorów: „Panie prezydencie, musimy przed wylądowaniem załatwić sprawę proklamacji rejonu klęski”. Dash zmiął papier. Znów ten senator Talltree z samymi skargami: jezioro Altur skurczyło się do dwudziestu procent swej normalnej powierzchni, turystyka w górach Arbuckle zdechła, ponieważ w Wodospadach Turnera zabrakło wody. Wiosenne Targi Stanowe musiały zostać odwołane ze względu na niesiony wiatrem pył. Oklahomę należy ogłosić rejonem klęski żywiołowej.
Mam pięćdziesiąt cztery stany — pomyślał Dash — i gdybym wysłuchiwał wszystkich senatorów i gubernatorów, musiałbym ogłosić pięćdziesiąt cztery rejony klęsk żywiołowych. W rzeczywistości istniał tylko jeden rejon klęski żywiołowej. Akurat tak się składało, że obejmował cały świat. I ja ubiegałem się o ten urząd — nie mógł wyjść ze zdumienia. Myśląc o Oklahomie siłą rzeczy pomyślał o Rogerze Torrawayu. Przez chwilę rozważał, czy nie wywołać pilota i nie zmienić kursu na Tonkę. Jednak spotkanie z Połączonym Szefostwem Sztabu nie mogło czekać. Będzie musiał zadowolić się telefonem.
Roger wiedział, że tak naprawdę to nie on sam gra na gitarze, tylko zapamiętujący wszystkie właściwe podprogramy 3070, który nakazuje palcom wykonywać to, co mózg Rogera zarządził. W niecałą godzinę nauczył się wszystkich akordów z książki i wygrywał swobodnie jeden po drugim. Jeszcze parę minut na zapis w banku danych czasu trwania dźwięków na muzycznej pięciolinii, po czym jego wewnętrzne zegary przejęły sprawę tempa i od tej pory nie musiał już zastanawiać się nad rytmem. Jeśli chodzi o melodie, to nauczył się, który próg na której strunie odpowiada której nucie na pięciolinii, co odcisnąwszy się na rdzeniach pamięci utrwaliło raz na zawsze zgodność muzycznego zapisu z szarpnięciem struny. Sulie poświęciła dziesięć minut, żeby pokazać mu, kiedy i jakie nuty należy grać o pół tonu wyżej, a jakie pół tonu niżej, i odtąd galaktyka krzyżyków i bemoli rozsianych za kluczami na pięciolinii nie miała przed nim żadnych tajemnic.
Chwyty: dla układów nerwowych człowieka jest to kwestia dwóch minut nauki zasad i stu godzin ćwiczenia, zanim stanie się to automatyczne — kciuk na strunę D, palec serdeczny na e1, środkowy palec na B, kciuk na A, serdeczny na E, środkowy na B i tak dalej. Rogerowi wystarczyły dwie minuty nauki. Dalej już podprogramy sterowały jego palcami i jedynym ograniczeniem tempa była szybkość, z jaką sama struna może bez zerwania się wydawać dźwięk. Kiedy zadzwonił prezydent, grał właśnie z pamięci koncert Segovii po jednorazowym przesłuchaniu taśmy. Minęły czasy, kiedy Roger przejąłby się i zachwycił telefonem od prezydenta Stanów Zjednoczonych. Obecnie zirytował się — ten telefon odrywał go na jakiś czas od gitary. Ledwo słuchał tego, co prezydent miał do powiedzenia. Uderzył go zatroskany wyraz twarzy Dasha, głębokie bruzdy, jakich nie było parę dni temu, podkrążone oczy. Wtem zdał sobie sprawę, że obwody interpretacyjne wyolbrzymiają to, co widzi, dla zwrócenia jego uwagi na owe zmiany, toteż zapanował nad układami mediacyjnymi i ujrzał Dasha bez ich pośrednictwa. Lecz prezydent nadal był zatroskany.
W jego głosie brzmiała sama serdeczność i braterstwo, kiedy wypytywał Rogera, jak mają się sprawy. Czy Roger czegoś potrzebuje? Czy może wskazać jakiś tyłek zasługujący na kopa, żeby sprawy miały się lepiej?
— Mam się wspaniale, panie prezydencie — powiedział Roger, przy pomocy swoich magicznych oczu strojąc dla zabawy twarz prezydenta w brodę Świętego Mikołaja i czerwony kaptur z kutasem, a przez ramię przewieszając mu wór prezentów.
— Na pewno, Roger? — nalegał Dash. — Nie zapominaj, co ci powiedziałem: jeśli czegoś chcesz, krzyknij tylko.