— A mówiłaś, że wiesz, jak wyglądam — zawołał.
Z łazienki nie usłyszał żadnej odpowiedzi, dopiero w chwilę później doleciał go plusk wody. Rozejrzał się po pokoju. Był zupełnie taki sam jak zawsze. Szafy tak samo jak zawsze pełne jej i jego ciuchów. Puste miejsce za łóżkami tak samo puste jak zawsze, bez ukrytych kochanków. Nie był z siebie dumny, że przeszukuje mieszkanie jak pierwszy lepszy średniowieczny rogacz, lecz nie spoczął, dopóki nie nabrał pewności, że Dorka jest sama.
Zadzwonił telefon.
Obdarzony błyskawicznymi odruchami Roger porwał słuchawkę widełek, chyba jeszcze zanim rozległo się pierwsze „drrr”, tak szybko i z taką gwałtownością, że zostały mu szczątki w dłoni. Ekran wizji rozjarzył się, po czym zgasł, jako że miał obwody sprzężone z fonią.
— Halo? — powiedział Roger. Lecz nie otrzymał odpowiedzi; postarał się o to, żeby już nikt nigdy nie porozmawiał przez ten aparat.
— Jezu! — wyrwało mu się.
Nie bardzo sobie wyobrażał, jak potoczy się to spotkanie, ale było jasne, że zaczęło się źle.
Po wyjściu z łazienki Dorka nie płakała, ale i nie odezwała się do niego. Nie patrząc na Rogera powędrowała do kuchni.
— Zrobię sobie herbaty — powiedziała przez ramię.
— A może ja bym ci zrobił coś mocniejszego? — zaproponował z nadzieją.
— Nie.
Usłyszał odgłosy napełniania elektrycznego czajnika, jego cichutki śpiew poprzedzający zagotowanie się wody oraz kilkakrotne pokasływanie. Wytężył słuch i złowił oddech swojej żony, już spokojniejszy i równiejszy.
Usiadł w fotelu, który zawsze był jego fotelem, i czekał. Skrzydła mu przeszkadzały. Mimo tego, że automatycznie uniosły się ponad jego głowę, nie mógł się oprzeć. Niezdolny usiedzieć w miejscu, przewędrował do salonu. Przez wahadłowe drzwi dobiegł go głos żony:
— Chcesz herbaty?
— Nie. — Po czym dodał: — Nie, dziękuję.
W gruncie rzeczy miał wielką ochotę na herbatę, nie z żadnej tam potrzeby płynów czy odżywek, lecz z potrzeby poczucia, że uczestniczy w jakimś normalnym, mającym precedens wydarzeniu z Dorką. Nie chciał jednak rozchlapywać i oblewać się na jej oczach, a nie ćwiczył za wiele z filiżankami, spodeczkami i płynami…
— Gdzie jesteś? — Z filiżanką w dłoniach przystanęła pod drzwiami wahadłowymi. Nagle go spostrzegła. — Och. Dlaczego nie zapalisz światła?
— Nie chcę. Kochanie, usiądź i na chwilę przymknij oczy.
Przyszedł mu do głowy pewien pomysł.
— Po co?
Ale zrobiła tak, jak prosił, sadowiąc się w fotelu z boku koło sztucznego kominka. Podniósł fotel wraz z nią i przekręcił go tak, że siedziała twarzą do ściany. Rozejrzał się za czymś do siedzenia dla siebie, ale nie zobaczył nic czy też nic, co by odpowiadało jego nowej geometrii — podłogowe poduszki i kanapy, wszystko niewygodne albo dla ciała, albo dla skrzydeł — z drugiej jednak strony wiedział, że właściwie nie potrzebuje siadać. Jego sztuczne mięśnie nie wymagały tego rodzaju relaksu. Toteż stanął za jej plecami.
— Czuję się lepiej, kiedy nie patrzysz na mnie — rzekł.
— Rozumiem to, Roger. Wystraszyłeś mnie i tyle. Szkoda, że wpadłeś przez okno tak znienacka! Ja z kolei nie powinnam być tak bardzo pewna, że mogę na ciebie patrzeć, to znaczy patrzeć tak jak gdyby nigdy nic… to znaczy bez ataku histerii.
— Wiem, jak wyglądam — rzekł.
— To jednak nadal jesteś ty, prawda? — powiedziała Dorka do ściany. — Chociaż nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek przedtem wspinał się z ulicy po murze domu, aby wleźć mi do łóżka.
— To żadna sztuka — stwierdził zdobywając się na coś, co było niemal niefrasobliwością.
— No więc… — pociągnęła łyk herbaty — mów. O co tu chodzi?
— Chciałem cię zobaczyć.
— Widziałeś mnie. Przez telefon.
— Chciałem, żeby to nie było przez telefon. Chciałem być z tobą w jednym pokoju.
Chciał nawet więcej, chciał jej dotknąć, chciał sięgnąć dłonią do jej karku i masować, i pieścić, aż się rozluźni, lecz nie starczyło mu śmiałości. Opuścił dłoń i zamiast tego zapalił gazowy płomień w kominku, nie tyle dla ciepła, co dla odrobiny światła, które przyda się Dorce. I żeby było radośniej.
— Mamy tego nie robić, Roger. Grzywna wynosi tysiąc dolarów…
Roześmiał się.
— Nie dla ciebie ani dla mnie, Dorka. Gdyby ktoś ci sprawiał kłopot, zadzwoń do Dasha i powiedz mu, że ja pozwoliłem.
Dora wzięła papierosa z pudełka leżącego na brzegu stolika i zapaliła.
— Roger, kochanie — powiedziała z wolna — ja nie mogę przyzwyczaić się do tego wszystkiego. Nie chodzi mi tylko o twój wygląd. To rozumiem. Nie jest mi lekko, ale przynajmniej wiedziałam wcześniej, czego się spodziewać. Nawet jeśli nie myślałam, że to spotka ciebie. Ale nie mogę przyzwyczaić się do tego, że jesteś taki… no, nie wiem… ważny.
— Ja też nie mogę się do tego przyzwyczaić. — Wrócił pamięcią do reporterów telewizji i wiwatujących tłumów, kiedy powrócił na Ziemię po uratowaniu Rosjan. — Teraz jest inaczej. Czuję się tak, jakbym coś dźwigał na plecach, może cały świat.
— Dash mówił, że właśnie dokładnie tak jest. Połowa z tego, co on gada, to pieprzenie, ale akurat nie to. Jesteś naprawdę ważnym człowiekiem, Roger. Zawsze byłeś sławny. Kto wie, czy nie dlatego właśnie za ciebie wyszłam. Ale tamto, to jak być gwiazdą rocka. Podniecające, ale w każdej chwili mogłeś wszystko rzucić, gdyby ci się znudziło. To nie sądzę, abyś mógł rzucić. — Zgniotła niedopałek. — Tak czy owak — powiedziała — jesteś tutaj, a oni pewnie tam w Instytucie wariują.
— Dam sobie radę.
— Tak — rzekła zamyślona. — Pewnie, że dasz. O czym pogadamy?
— O Bradzie — powiedział.
Tego nie zamierzał. Słowo wydobyło się z jego sztucznej krtani, sformowało na jego przestrojonych wargach bez żadnego udziału świadomej myśli. Poczuł, jak ona sztywnieje.
— A co tu jest do gadania o Bradzie? — spytała.
— To, że z nim sypiasz, tylko tyle — odrzekł.
Jej kark zapłonął leciutko i Roger wiedział bez zaglądania jej w twarz, że wystąpiła tam zdradzająca wszystko siatka naczyń krwionośnych. Gazowe płomyki tańczyły w kominku kładąc się piękną tęczą barw na jej czarnych włosach i Roger zapatrzył się urzeczony grą kolorów, jak gdyby nie miało znaczenia to, co mówił do swojej żony, ani co ona mówiła do niego.
— Roger — powiedziała — ja doprawdy nie wiem, jak z tobą postępować. Gniewasz się na mnie?
W milczeniu obserwował taniec kolorów.
— Ostatecznie, Roger, przedyskutowaliśmy tę sprawę dawno temu. Ty masz swoje romanse, ja swoje. Zgodziliśmy się, że one nie mają żadnego znaczenia.
— Mają znaczenie, jeśli sprawiają ból. — Wyłączył swoje oczy z radością witając ciemność jako sojusznika myśli. — Tamte były inne.
— Jak to inne? — Teraz była zła.
— Inne, ponieważ je przedyskutowaliśmy — powiedział wykrętnie.
— Jak byłem w Algierii i nie mogłaś wytrzymać klimatu, to inna sprawa. To, co robiłaś powróciwszy do Tonki i co ja robiłem w Algierii, nie krzywdziło żadnego z nas. Jak byłem na orbicie…
— .Nigdy z nikim nie spałam, kiedy byłeś na orbicie!
— Wiem o tym, Dora. Uważałem, że to bardzo ładnie z twojej strony. Naprawdę tak uważałem, bo to nie byłoby uczciwe, prawda? Chodzi mi o to, że moje własne możliwości były dość ograniczone. Zacny Juli Bronin nie był w moim typie. Ale teraz to co innego. To tak, jakbym znowu znalazł się na orbicie, tylko że teraz jest jeszcze gorzej. Nie mam nawet Juliego! Mało, że nie mam dziewczyny, to nawet gdybym miał, nie mógłbym niczego z nią zdziałać — nie miałbym czym.