— Możemy tam posłać na górę człowieka, generale — zaproponował zastępca szefa bezpieczeństwa. — Dwóch naszych ludzi siedzi przed domem w samochodzie.
Na ekranie przesunął się obraz z kamery helikoptera, która ustawiła się po chwili sześćset metrów nad placem Ratuszowym w mieście Tonka. Kamera pracowała na podczerwieni i w górnym rogu ekranu szeroka wstęga Kanału Okrętowego zakreślała skraj miasta. Prostokąt czerni otoczony ruchomymi światełkami samochodów poniżej środka ekranu przedstawiał plac Ratuszowy; przy domu Rogera widniała czerwona gwiazdka znacznika.
Zastępca szefa bezpieczeństwa wyciągnął rękę i dotknął pobliskiej plamki świetlnej, pokazując swój samochód.
— Mamy z nimi łączność telefoniczną, generale — ciągnął. — Nie widzieli, jak wchodził pułkownik Torraway.
Sulie wstała.
— Odradzam to — rzekła.
— Wasze rady nie cieszą się u mnie w tej chwili popularnością, majorze Carpenter — warknął Scanyon.
— W każdym razie, generale… — umilkła na widok uniesionej dłoni Scanyona.
Z głośnika dobiegł cichutki głos Dorki: „Zrobię sobie herbaty”. A potem Rogera: „A może ja bym ci zrobił coś mocniejszego?”. I jej prawie niesłyszalne: „Nie”.
— W każdym razie — podniosła głos Sulie — on jest teraz zupełnie zrównoważony. Nie spieprzmy tego.
— Nie mogę pozwolić, żeby on tam sobie siedział! Kto wie, co on do cholery zrobi za chwilę? Pani?
— Wie pan, gdzie on jest. Sądzę, że nie ruszy się z miejsca, przynajmniej przez jakiś czas. Don Kayman jest niedaleko stamtąd i jest jego przyjacielem. Niech pan poleci Kaymanowi przywieźć Rogera.
— Kayman nie jest żadnym specjalistą w walce.
— Tego właśnie pan pragnie? Jeżeli Roger nie zechce wrócić po dobroci, to co pan właściwie zamierza zrobić?
„Chcesz herbaty?”
„Nie… Nie, dziękuję”.
— I proszę to wyłączyć — dodała Sulie. — Zostawmy biedakowi choć odrobinę intymności.
Scanyon powoli wyciągnął się w fotelu, bębniąc dłońmi w blat biurka, obydwiema jednocześnie, leciuteńko. Nagle podniósł słuchawkę i wydał rozkazy.
— Załatwimy to raz jeszcze po waszemu, majorze — rzekł. — Nie żebym miał do was wielkie zaufanie. Po prostu nie mam też wielkiego wyboru. Nie mogę wam niczym grozić. Jeśli znowu nic z tego nie wyjdzie, wątpię, abym miał jeszcze możliwość karania kogokolwiek. Ale jestem absolutnie pewny, że ktoś to zrobi.
Telesfor o Ramez rzekł:
— Sir, rozumiem pańskie stanowisko, ale wydaje mi się, że to jest niesprawiedliwe wobec Sulie. Symulacja wykazuje, że jemu spotkanie z żoną jest niezbędne.
— W symulacji, doktorze Ramez, chodzi o to, że ma ona wskazywać nam, co się wydarzy, zanim się to wydarzy.
— Tak, ale ona wskazuje również, że Torraway jest w zasadzie całkiem zrównoważony pod każdym względem. Da sobie z tym radę, generale.
Scanyon podjął bębnienie w biurko.
— On ma złożoną osobowość — mówił Ramez. — Widział pan rozkłady jego Testów Apercepcji Podmiotowej, generale. Ma silnie rozwinięte wszystkie popędy pierwotne, sukcesu, przynależności i słabszy, choć zdrowy — władzy. Jego zachowanie nie jest manipulacyjne. Jest introspekcyjne. On musi sobie wszystko przetrawić w głowie. Takich właśnie cech pan sobie życzy, generale. Będą mu wszystkie potrzebne. Nie może pan żądać od niego, żeby był kimś jednym tutaj, w Oklahomie, a kimś innym na Marsie.
— O ile się nie mylę — powiedział generał — właśnie coś takiego mi obiecaliście, z waszą modyfikacją behawioralną.
— Nie, generale — odparł nieporuszony psychiatra. — Obiecałem tylko, że jeśli damy mu nagrodę taką jak Sulie Carpenter, łatwiej zniesie swoje problemy z żoną. I zniósł łatwiej.
— Modbeh rządzi się swoją własną dynamiką, generale — wtrąciła Sulie. — Dość późno mnie wezwano.
— Co wy mi tu wygadujecie? — zapytał groźnie Scanyon. — Że on się załamie na Marsie?
— Mam nadzieję, że nie. Szansę są takie, jakie potrafimy stworzyć, generale. On już się w dużej mierze pozbył starych brudów, co widać w jego ostatnich TAP-ach. Ale za sześć dni od dziś jego już nie będzie i ja też zniknę z jego życia. A to niedobrze. Nie należy nigdy przerywać modbeh jak nożem uciął. Powinno się ją stopniowo wygaszać. Powoli ograniczając moją obecność, żeby dać mu szansę na umocnienie obrony.
Delikatne bębnienie w blat było teraz wolniejsze.
— Trochę późno mi to mówicie.
Sulie wzruszyła ramionami i nic nie odpowiedziała. Scanyon powiódł zamyślonym spojrzeniem dokoła stołu.
— No dobrze. Zrobiliśmy wszystko, na co nas było stać. Zwalniam was do ósmej… nie, umawiamy się na dziewiątą rano. Na tę godzinę oczekuję od każdego z tu obecnych gotowego raportu, nie więcej niż na trzy minuty, o tym, kto za co odpowiada i co mamy robić.
Don Kayman otrzymał wiadomość za pośrednictwem patrolowego wozu policji w Tonce. Ze świstem siadł mu na ogonie migając światłem i wyjąc syreną i zatrzymawszy go nakazał zawracać i jechać do Rogera. Kayman zapukał do drzwi z duszą na ramieniu, nie wiedząc, co zastanie. I kiedy drzwi się otworzyły i wyjrzały zza nich świecące oczy Rogera, Kayman szepcząc pospiesznie „Zdrowaś Mario” usiłował zapuścić spojrzenie w głąb pokoju za plecami gospodarza, żeby zobaczyć… co? Poćwiartowane ciało Dorki Torraway? Krwawą jatkę? Ale zobaczył jedynie Dorkę we własnej osobie, skuloną na fotelu i niewątpliwie zapłakaną. Ten widok niemalże sprawił mu przyjemność, jako że Kayman był przygotowany na coś znacznie gorszego.
Roger zabrał się z nim bez sprzeciwu.
— Żegnaj, Dora — powiedział i nie czekał na odpowiedź.
Miał kłopoty z wpasowaniem się w maleńki samochodzik Dona Kaymana; na szczęście mógł złożyć skrzydła. Odchyliwszy maksymalnie oparcie fotela jakoś sobie poradził, skurczony w karkołomnej pozycji, beznadziejnie niewygodnej dla każdej innej normalnej istoty ludzkiej.
Roger oczywiście nie był normalną istotą ludzką. Jego układ mięśniowy znosił długie przeciążenia w każdej prawie pozycji, da jakiej tylko mógł się nagiąć.
Milczeli obaj niemal do samego Instytutu. Wreszcie Don Kayman odchrząknął.
— Zdenerwowałeś nas.
— Ja myślę — odparł bezbarwny głos cyborga.
Skrzydła drżały mu niespokojnie, muskając jedno drugie, jakby zacierał dłonie.
— Chciałem się z nią zobaczyć, Don. To było dla mnie ważne.
— Rozumiem cię. — Kayman skręcił na obszerny, pusty parking. — No więc? — sondował. — Wszystko w porządku?
Cyborg obrócił ku niemu swoją maskę. Wielkie, wielosoczewkowe oczy zalśniły jak hebanowe brylanty, bez żadnego wyrazu.
— Jesteś bałwan, wielebny ojcze Kaymanie. Jak może wszystko być w porządku?
Sulie Carpenter marzyła z utęsknieniem o śnie, jak gdyby to był urlop na riwierze francuskiej. W chwili obecnej ani jedno, ani drugie tak samo nie wchodziło w rachubę. Wzięła dwie ampułki amfetaminy i zastrzyk B-12, sama kłując sobie ramię w miejscach, które nauczyła się znajdować dawno temu.
Symulacja Rogera uległa zniekształceniom z powodu przerwy w dopływie prądu, więc przeprowadziła ją jeszcze raz od początku, od wprowadzenia danych do odczytu. Byłyśmy zadowolone. Dało nam to okazję dokonania kilku poprawek.
Czekając na wyniki wzięła długą, gorącą kąpiel w wannie hydroterapeutycznej, a kiedy symulacja dobiegła końca, przestudiowała ją uważnie. Nauczyła się sczytywać szyfrowe wersaliki i liczby całkowite, żeby ustrzec się przed błędami programatorów, lecz tym razem nie poświęciła sprzętowi komputerowemu ani chwili i z miejsca przeszła do nie kodowanego odczytu na końcu. Była bardzo dobra w swoim fachu. A tak się składało, że jej fachem nie była praca pielęgniarki. Sulie Carpenter była jednym z pierwszych doktorów płci żeńskiej w dziedzinie medycyny kosmicznej i lotniczej. Uzyskała stopień naukowy z medycyny, specjalizację zrobiła z psychoterapii i całego mrowia pokrewnych eklektycznych dyscyplin, i przeszła do programu kosmicznego, ponieważ nic godnego uwagi nie widziała dla siebie do roboty na Ziemi. Po ukończeniu kursu astronautycznego zaczęła się zastanawiać, czy aby i w przestrzeni kosmicznej jest dla niej coś godnego uwagi. Teoretycznie praca naukowa wydawała jej się czymś takim, więc złożyła podanie o pracę w kalifornijskich zespołach naukowych i została przyjęta.